Ratowanie świata rzadko kiedy kończy się tak po prostu – Vincent Thorpe powinien był już o tym wiedzieć. Po szalonej podróży przez zaginioną, a dzięki wysiłkom bohaterów odzyskaną Bretanię, zwyczajny powrót do domu okazuje się początkiem kolejnej niebezpiecznej przygody. Terroryści rozprzestrzeniający toksyczną substancję zbliżają się do stolicy Arborii, statki powietrzne ścigają się z czasem, a Vincent, Amandine i ich przyjaciele próbują rozwikłać zagadkę tajemniczej i groźnej organizacji magów. Przed lekturą „Cienia Gildii” Aleksandry Janusz prosimy zapiąć pasy.
Długa droga do Avalonu
[Aleksandra Janusz „Cień Gildii” - recenzja]
Ratowanie świata rzadko kiedy kończy się tak po prostu – Vincent Thorpe powinien był już o tym wiedzieć. Po szalonej podróży przez zaginioną, a dzięki wysiłkom bohaterów odzyskaną Bretanię, zwyczajny powrót do domu okazuje się początkiem kolejnej niebezpiecznej przygody. Terroryści rozprzestrzeniający toksyczną substancję zbliżają się do stolicy Arborii, statki powietrzne ścigają się z czasem, a Vincent, Amandine i ich przyjaciele próbują rozwikłać zagadkę tajemniczej i groźnej organizacji magów. Przed lekturą „Cienia Gildii” Aleksandry Janusz prosimy zapiąć pasy.
Aleksandra Janusz
‹Cień Gildii›
Most przez Pustkę między Bretanią a Arborią został wreszcie zbudowany, w głównej mierze dzięki wiedzy Margueritte de Breville, Vincenta Thorpe’a, Belinde Chamomille i Kathryn de Verd, w Bretanii znanej jako królowa Aurora. Zanim jednak sukces magów zostanie podany do publicznej wiadomości, trzeba bardzo ostrożnie zabrać się za odbudowywanie relacji dyplomatycznych między krajami rozdzielonymi wieki temu przez magiczną katastrofę. W tym celu Belinde i Kathryn razem z delegacją Bretańczyków – Bernardem de Montreuil i młodym kapitanem Artois – wyruszają do Avalonu, stolicy Arborii, żeby spotkać się z królową Gwendolyn. Meg i dziewczynka-smoczyca Lily wyjeżdżają na wieś, żeby zregenerować siły po dramatycznych przejściach. Vincent i Amandine także zamierzają ułożyć sobie życie. Niestety, tuż za granicą, w miasteczku Ombre wkrótce zaczynają się kłopoty. Wojskowi i agenci wywiadu Arborii próbują zwerbować Vincenta do współpracy. Czy odkryją, kto jest Magiem Pustki? Arcymag Weyland zdradza mu parę informacji na temat tajnej organizacji czarodziejów zwanej Iglicą, wciąż jednak jest więcej pytań niż odpowiedzi. Na Moście, do tej pory ukrytym za pomocą magii, nagle pojawia się zamaskowana postać rozsiewająca skażenie. Sprawy dodatkowo się komplikują, kiedy terroryści dostają się na pokład sterowca, którym podróżują Vince oraz Amandine, i atakują arcymaga. Cień podejrzenia pada na dawnego asystenta Meg – od tej pory musi uciekać zarówno przed arboriańskimi stróżami prawa, jak i agentami Iglicy. Na domiar złego w Avalonie wybucha tajemnicza epidemia. Kto szybciej dotrze do stolicy, ten będzie miał decydujący wpływ na rozgrywkę magów i polityków. Gra toczy się o suwerenność Bretanii i o ocalenie mieszkańców Avalonu dotkniętych chorobą.
Akcja powieści dzieli się na kilka wątków: towarzyszymy Amandine przesłuchiwanej przez wojskowych na pokładzie statku powietrznego, Vincentowi, próbującemu pieszo dotrzeć do Avalonu, Bretańczykom, którzy z Kathryn poznają życie stolicy oraz Meg i Lily, dla których pobyt na wsi wcale nie okazał się taki spokojny, jak planowały. Natłok wydarzeń i zwrotów akcji może przyprawić o zawrót głowy, jednak autorka ma cały ten pozorny chaos pod kontrolą. Co więcej, w stylu znanym z poprzednich części cyklu bawi się konwencjami, stawiając bohaterów w coraz to nowych, niezwykłych sytuacjach. Pojawia się klimat steampunkowy: automagiczne statki latające, parowce na rzece, robotnicze dzielnice przemysłowych miast, wścibski dziennikarz, okultografie w gazetach – słowem, rozwój arboriańskiej techniki, w której magia splata się z inżynierią. Gra w nawiązania do tekstów kultury, charakterystyczna dla stylu autorki, rozwija się w najlepsze, dostarczając wielu okazji do uśmiechu nad lekturą (np. kamerdyner Jarvis, medyczny kryształ skanujący, zły Emrys i przemiana białowłosej Kat w nieprzyjemnego typka z mieczem…). Co ważne, cały ten kalejdoskop motywów nie jest tylko efekciarskim chwytem – jeśli jakaś postać, artefakt czy miejsce pojawiają się w powieści, to mają swoje znaczenie dla fabuły, i miałyby je nadal, gdyby nie odnosiły się do jakiegoś innego literackiego czy filmowego świata. Autorka nie próbuje na serio imitować innych twórców; tworzy własną fantastyczną rzeczywistość, w której nawiązania są dodatkowym elementem, a nierozpoznanie aluzji przez czytelnika nie odbiera mu możliwości śledzenia akcji.
Dotychczas wydane trzy części Kronik Rozdartego Świata to doskonały przykład tego, co jest potrzebne do napisania dobrej książki fantasy: jeśli nie stworzy się wiarygodnych, żywych, zmieniających się pod wpływem wydarzeń postaci i interesującego świata, żadna magia nie uratuje takiej powieści. Główni bohaterowie książek Aleksandry Janusz obroniliby się nawet wtedy, gdyby ich przenieść do zupełnie niemagicznej powieści obyczajowej. (Chociaż wtedy wszyscy – autorka i czytelnicy – mieliby mniej zabawy.) Rzeczywistość w cyklu Kronik Rozdartego Świata nie składa się wyłącznie z epickich walk, rzucania potężnych zaklęć i wielopiętrowych intryg (choć wszystkie te elementy występują). Sceny z życia codziennego, jak zapachy i dźwięki z wnętrza cukierni w zimny i mglisty poranek, sprawiają, że fantastyczny świat zachowuje równowagę między tym, co czytelnikowi znane, a tym, co nowe i zaskakujące. W świecie magicznym czy nie, pierwszy obiad z rodzicami nowej sympatii zawsze jest tak samo stresujący, pierwsze miłosne wyznania – niezgrabne, czytanie zakazanej książki pod kołdrą równie emocjonujące, a czekanie na wieści ze szpitala podobnie wyczerpujące. Bogactwo wykorzystanych i zasugerowanych konwencji jest wykorzystane w bardzo umiejętny sposób – dodaje humoru i różnorodności, a zarazem nie wybija się na tyle silnie, żeby zagłuszyć główny ton opowieści. Na przykład kiedy na pierwszym planie znajduje się Lily, przez chwilę mamy opowieść o nastolatce spędzającej wakacje w stadninie koni, potterowski motyw złych urzędników z odpowiednika Ministerstwa Magii, a na to wszystko nakłada się narracja dziewczynki, wyobrażającej sobie siebie jako bohaterkę książki w stylu Lucy Maud Montgomery; każdy z tych motywów odwołuje się do literatury młodzieżowej, ale tak, by nie przeszkadzać głównej fabule „Cienia Gildii”.
Podczas lektury spotykamy wielu znanych i nowych bohaterów; niektóre postacie drugoplanowe z poprzednich części wymagają paru słów przypomnienia. Na szczęście na końcu książki znajdziemy informacje o najważniejszych dla fabuły osobach – to bardzo praktyczne rozwiązanie, zwłaszcza jeśli między wydaniem kolejnych tomów mija dobrych parę miesięcy. W pierwszoplanowych bohaterach podoba mi się to, że pomimo swoich magicznych mocy, niezwykłej wiedzy i umiejętności, pozostają tacy normalni, ludzcy. Spójrzmy na Vincenta Thorpe’a – ilu jeszcze bohaterów fantasy prenumeruje katalogi ślubne i planuje studia medyczne po zakończeniu kariery? Ilu wierzy w uczciwą, wytrwałą pracę, zamiast w rozwalanie każdego problemu magią? Ilu jest tak zwyczajnie, bezinteresownie życzliwych dla napotkanych ludzi, nie dlatego, że akurat mają taką misję: ratowanie maluczkich, tylko ze zwykłego odruchu serca? Tak, Vince jest od niedawna potężnym magiem, ale nie zmieniło to jego charakteru; podczas lektury ma się przekonanie, że byłby sobą niezależnie od posiadania czy nieposiadania mocy. W jego przygodach gotowość do pomagania innym, zainteresowanie roślinami, umiejętność zajmowania się gospodarskimi zwierzętami i zwykłą, ciężką pracą mają często równie duże znaczenie jak „epickie” dokonania. Relacje między postaciami także są oddane wiarygodnie. Bohaterowie z drugiego planu oczywiście nie mają już tak rozwiniętych charakterów, bo nie byłoby na to miejsca – ale i oni są ciekawi. Na uwagę zasługuje zwłaszcza załoga statku powietrznego „Gloria d’Aquamarine” i dwie rodziny poznane przez Vincenta w czasie jego ucieczki – górale i przemytnicy. Zresztą motyw wędrówki Vince’a do stolicy jest dosłownie drogą ku cywilizacji – od wsi, przez miasteczko, dzielnicę przemysłową dużego miasta i uniwersytet. Obserwacje wszystkich tych środowisk społecznych, języka i stroju ludzi, ich zwyczajów, wartości to doskonała okazja, żeby przyjrzeć się Arboriańczykom z bardzo bliska. Nie mamy do czynienia z „tłumem wieśniaków” w opozycji do zindywidualizowanych sylwetek ważnych polityków i potężnych czarodziejów, tylko pełny przekrój społeczny. Widać wyraźnie, że autorka jest zainteresowana ludźmi i ich sposobem życia w opisywanym świecie.
Po powrocie z Bretanii, której rozwój technologiczny i społeczny zatrzymał się parę wieków temu, stolica Arborii – Avalon – olśniewa przybyszy nowoczesnością. Widzimy miasto głównie z perspektywy Artois, młodego gwardzisty królowej, który ze zdumieniem odkrywa nieznane Bretańczykom wynalazki – udogodnienia w sferze higieny, bicykle, gazety z okultografiami, tramwaje konne czy kule magiczne rejestrujące i transmitujące obraz na żywo. Dzięki temu, że młody żołnierz jest bystrym obserwatorem, otrzymujemy porównanie dwóch krain nie tylko pod względem technologicznym, ale także bardziej antropologicznym. „Byli bogatsi. Ogólnie, jako naród, bo na pewno w Arborii istnieli nędzarze. (…) Ludzie tutaj byli spokojniejsi, grubsi, przyzwyczajeni do wygody, długowieczni. Jego, weterana wojennego, który przekroczył dwudziesty szósty rok życia i pierwszą młodość miał już za sobą, uważali za młokosa. Byli dumni – zaszokowało go, że nawet wieśniacy mieli prawo głosu przy wyborze monarchy, a mieszczanie stanowili ogromną siłę polityczną”. To jeden z paru momentów w książce, kiedy dzieje coś niezwykle ciekawego: zazwyczaj to czytelnik obserwuje bohatera, jego sposób życia, zwyczaje, świat. Czasem jednak ma się wrażenie, że bohater podnosi wzrok i spogląda wprost na czytelnika, próbując opisać nieznaną mu rzeczywistość. Jak opowiedziałby o naszym świecie?
Arboria jest w pół drogi między „średniowieczem” Bretanii a współczesnością, kulturą quasi-dziewiętnastowieczną, ale z daleko posuniętym równouprawnieniem płci – nikogo nie dziwią kobiety w wojsku i na uniwersytecie. Inżynierowie próbują ulepszać kotły parowe, lotnicy podbijają niebo, a nowe wynalazki są opisywane na stronach gazet. Jednocześnie bohaterowie napotykają problemy, które kojarzą się raczej ze współczesnością: atak terrorystyczny na stolicę w celu wywołania epidemii, echa konfliktu na tle kolonialnym w skomplikowanej grze politycznej Arborii czy… hakowanie magicznej kuli najnowszej generacji. Ciekawe jest „pozytywistyczne” w wymowie (i nienachalne w formie) przesłanie: „świat nie potrzebował jednego bohatera, który ocali go od zagłady, tylko wielu poważnie podchodzących do swej pracy fachowców”. Główni bohaterowie książki są naukowcami i patrzą na rzeczywistość z racjonalnej perspektywy; w ich ujęciu tym, co może rozwiązać konflikty polityczne i społeczne jest naukowa współpraca ponad podziałami, budowanie zaufania między ludźmi i wybieranie praktycznych działań zmierzających do dobra ogółu. Autorka nie pozwala zapomnieć, że magia to wykonywanie trudnych obliczeń w szybkim czasie (także podczas walki) – wymaga wrodzonych predyspozycji, ale bliżej jej do matematyki niż do sił tajemnych. Przy okazji czytelnik może się sporo dowiedzieć na temat zastosowania jej np. w arboriańskiej inżynierii, co pokazuje, jak starannie autorka obmyśliła swój świat i ile ciekawych dróg otwiera przejście z koncepcji magii „mistycznej i niewytłumaczalnej” do magii „naukowej”.
Do zalet książki z pewnością należą plastyczne, zmysłowe opisy, sprawne posługiwanie się językiem, także w stylizacjach i ironiczne komentarze bohaterów, które skutecznie radzą sobie z niebezpieczeństwem patosu. Konstrukcja powieści sprawia, że trzeba czytać uważnie, aby nadążyć za licznymi postaciami, wydarzeniami rozgrywającymi się w różnych miejscach i planach czasowych. Dość zagmatwane i tajemnicze są wątki trzech Wyroczni oraz polityki i dziejów historii Arborii – na ich rozwinięcie trzeba będzie zaczekać do wydania następnych części. Mam nadzieję, że wrócimy jeszcze do Bretanii (i do języka starobretańskiego), bo ciekawią mnie socjologiczne skutki spotkania tych dwóch krain, a steampunk to nie jest moja ulubiona stylistyka. Bardzo podobał mi się zabawny wątek romansowy między Kat i Artois – dzielny gwardzista musi poradzić sobie z szokiem kulturowym, swego rodzaju podróżą do świata przyszłości, bardziej zaawansowanego technologicznie (czyli magicznie), z kryminalnymi zagadkami Avalonu i rozterkami sercowo-dyplomatycznymi. W pamięć zapadają także ciepło i ironicznie zarysowane scenki z udziałem wieśniaków, których spotyka Vincent. Na koniec warto wspomnieć o pięknej okładce z ilustracją Mileny Młynarskiej; to jeszcze jeden powód, dla którego czekam na wydane następnych części: spodziewam się równie dobrze napisanych, nieoczywistych, zabawnych historii w stylowej oprawie.
