Przez długie lata opinia publiczna nie pamiętała o nim. Dopiero na kilka miesięcy przed końcem odbywania przez niego kary dwudziestu pięć lat więzienia rozgorzał spór polityków i prawników o to, co zrobić z Mariuszem Trynkiewiczem, „Szatanem z Piotrkowa”, który latem 1988 roku zamordował czterech chłopców. Ostatecznie nie wyszedł na wolność. Dlaczego? Między innymi na to pytanie odpowiada Ewa Żarska w reportażowej książce „Łowca. Sprawa Trynkiewicza”.
Seryjni…: „Pan Mariusz” czy „Szatan z Piotrkowa”?
[Ewa Żarska „Łowca” - recenzja]
Przez długie lata opinia publiczna nie pamiętała o nim. Dopiero na kilka miesięcy przed końcem odbywania przez niego kary dwudziestu pięć lat więzienia rozgorzał spór polityków i prawników o to, co zrobić z Mariuszem Trynkiewiczem, „Szatanem z Piotrkowa”, który latem 1988 roku zamordował czterech chłopców. Ostatecznie nie wyszedł na wolność. Dlaczego? Między innymi na to pytanie odpowiada Ewa Żarska w reportażowej książce „Łowca. Sprawa Trynkiewicza”.
Pamiętacie zapewne jeszcze burzliwą dyskusję, jaka przewinęła się przez media pięć lat temu, gdy politycy i prawnicy zdali sobie sprawę, że właśnie za chwilę wyjdzie na wolność „szatan z Piotrkowa” – seryjny morderca, który w ostatnich miesiącach istnienia Polski Ludowej został skazany (za poczwórne morderstwo) na karę śmierci, a którą kilkanaście tygodni później – w wyniku amnestii uchwalonej na fali euforii po utracie władzy przez komunistów – zamieniono mu na dwadzieścia pięć lat więzienia (ówczesny kodeks karny nie przewidywał bowiem dożywocia). W 1989 roku perspektywa opuszczenia przez kogoś murów zakładu karnego za ćwierć wieku była tak odległa, że mało który z posłów i senatorów zaprzątał sobie tym głowę. Stefan Niesiołowski po latach przyznał – a uczynił to w dużo mniej parlamentarnych słowach, niż ja to zrobię za moment – że nie brał nawet pod uwagę faktu, iż tacy ludzie jak Mariusz Trynkiewicz doczekają końca kary, iż nie umrą za kratkami. Dlatego w ekspresowym tempie uchwalono (w listopadzie 2013 roku) tak zwaną „ustawę o bestiach”, na mocy której morderców pokroju „pana Mariusza” można było dalej izolować od społeczeństwa – tym razem za murami specjalnego ośrodka w Gostyninie (na zachód od Warszawy).
Ustawa weszła w życie 22 stycznia 2014 roku, a Trynkiewicz opuścił więzienie w Rzeszowie Załężu trzy tygodnie później; na początku marca natomiast umieszczono go w Regionalnym Ośrodku Psychiatrii Sądowej w Gostyninie, gdzie prawdopodobnie będzie wiódł spokojne życie aż do swojej śmierci, za sąsiada mając między innymi nie mniej „słynnego” „wampira z Bytowa”, czyli
Leszka Pękalskiego. Od zbrodni dokonanych przez Trynkiewicza mijają właśnie trzy dekady. Ta smutna rocznica zainspirowała dziennikarkę telewizyjną Ewę Żarską (od lat związaną ze stacją Polsat) do zajęcia się tym tematem. Kierowały nią także motywy osobiste – urodziła się przecież w Piotrkowie Trybunalskim i chociaż latem 1988 roku była dzieckiem, ją także dotknęła psychoza strachu, jaka opanowała mieszkańców miasta, dotąd kojarzącego się Polakom przede wszystkim z narodzinami parlamentaryzmu w Rzeczypospolitej. „Łowca. Sprawa Trynkiewicza” nie jest pierwszą książką o tych wydarzeniach; tę napisał – niemal „na gorąco”, w 1990 roku – związany z łódzkim tygodnikiem „Odgłosy”, który jako jeden z nielicznych w Polsce Ludowej relacjonował proces zabójcy, pisarz Jerzy Iwanicki („Proces Szatana?”).
Pisząc „Łowcę”, Żarska wpisała się w ogólniejszą tendencję, jaka w ostatnich latach zapanowała na polskim rynku wydawniczym – publikowania książek o słynnych seryjnych mordercach epoki PRL-u. Tym samym Mariusz Trynkiewicz i w tej kategorii dołączył do tak mało chwalebnego grona, jak
Władysław Mazurkiewicz (zwany „eleganckim mordercą”), rzekomy „wampir z Zagłębia”, czyli
Zdzisław Marchwicki, ochrzczony przez funkcjonariuszy pomorskiej Milicji Obywatelskiej pseudonimem „Skorpion”
Paweł Tuchlin, wreszcie wspomniany już wcześniej Leszek Pękalski. Książki o nich nie są łatwą lekturą; jeśli jednak są dobrze napisane, zaspokajają naturalną potrzebę zrozumienia i oswojenia się z wielkim Złem, jakie ściągnęli na swoje ofiary (i ich rodziny) dewianci nierzadko pozbawieni wyższych uczuć, a w niektórych przypadkach także zmysłów. Żarska, co jest w tego typu publikacjach powszechnym schematem, zaczyna swą opowieść od końca – od znalezienia, co miało miejsce w piątek 5 sierpnia 1988 roku, zwłok trzech chłopców, których Trynkiewicz zabił kilka dni wcześniej, a następnie wywiózł do lasu i próbował spalić.
To oczywiste, że trzeba zacząć od „trzęsienia ziemi”, a potem starać się przedstawić wydarzenia, jakie je poprzedziły. I tak też dzieje się w „Łowcy”. Pisarka najpierw robi mały krok wstecz – do dnia, w którym trzej koledzy (dwaj byli kuzynami) wyszli nad jezioro popływać i zaginęli. Na podstawie zachowanych dokumentów rekonstruuje ich poszukiwania, w których oprócz milicjantów aktywnie uczestniczyli również członkowie rodzin. Potem dochodzi do momentu, w którym zostaje wytypowany sprawca. Jak się okazuje – właściwy. Wiemy więc kto! Ale to przecież nie była żadna tajemnica. Od tego momentu zaczyna się w zasadzie właściwa dziennikarska robota. Przeglądając zeznania złożone w śledztwie, konfrontując to z aktami sprawy i z tym co mają do powiedzenia wciąż jeszcze żyjący uczestnicy tamtych dramatycznych wydarzeń, Żarska krok po kroku pogłębia portret psychologiczny seryjnego zabójcy. Sięga oczywiście do czasów jego dzieciństwa i młodości, nauki w szkole podstawowej i średniej, studiów (chociaż nie tych, jakie sobie zaplanował i wymarzył), pracy w szkole (gdzie był lubiany przez uczniów) i służby wojskowej, tym samym docierając do momentu, w którym Trynkiewicz przekroczył kolejną granicę. Bo przecież pierwszych przestępstw – porwań i molestowania dwóch młodych chłopców – dokonał, będąc na przepustce z wojska.
Żarska stara się – między wierszami – odpowiedzieć także na pytanie, czy możliwe było niedopuszczenie do zbrodni. I – także między wierszami – odpowiada, że gdyby nie zaskakująca łaskawość prokuratury i sądu wojskowego, który najpierw skazał kaprala Trynkiewicza na wyrok w zawieszeniu, a później, gdy już po kolejnym przestępstwie „zawiasy” mu odwieszono, wyraził zgodę na czteromiesięczną przerwę w odbywaniu kary więzienia. Tym samym wrócił do rodzinnego Piotrkowa – oficjalnie aby opiekować się chorą matką – na początku kwietnia 1988 roku. W zakładzie karnym miał się zgłosić ponownie 2 sierpnia. Tymczasem cztery dni wcześniej… Choć nie należy też oczywiście zapominać o pierwszej zbrodni – dokonanej na początku lipca, do której Trynkiewicz przyznał się, kompletnie zaskakując tym milicjantów (pierwotnie zaginięcia trzynastoletniego chłopca nie kojarzono ze zbrodniczą działalnością „pana Mariusza”). Żarska nie skupia się jednak tylko na tym, co działo się trzydzieści lat temu. Ostatnia część książki to rozmowy, jakie przeprowadziła przed paroma miesiącami – między innymi z matką mordercy (choć to tylko kilkunastominutowa pogawędka pod blokiem), z emerytowanym milicjantem Januszem Sielskim, który aresztował Trynkiewicza, z bratem jednej z ofiar.
Przewijają się przez nie dwa wątki, które do dzisiaj nie są – przynajmniej zdaniem niektórych osób – w zadowalający sposób wyjaśnione: sprawa tajemniczego „mężczyzny w słomkowym kapeluszu”, którego na początku sierpnia widziało wielu mieszkańców i wczasowiczów w podpiotrkowskich wsiach (rzekomo w towarzystwie chłopców, którzy stali się ofiarami Trynkiewicza) oraz kwestia ewentualnego współsprawstwa innych. Cóż, można podejrzewać, że „Łowca” to wcale nie ostatnia książka o „szatanie z Piotrkowa”.
