To nie przypadek, że Kir Bułyczow podzielił „Rezerwat dla naukowców” – swoje najobszerniejsze dzieło – na dwie części. Bo chociaż łączą je, przynajmniej częściowo, ci sami bohaterowie, fabularnie mamy do czynienia z całkiem odmiennymi powieściami. Różnicę najlepiej oddają przydane im podtytuły: „Jak było” oraz „Jak mogło być”. Tom drugi jest zatem historią alternatywną, w której to Sowieci pierwsi odkrywają sekret produkcji bomby atomowej.
Gdyby to Stalin pierwszy dostał broń jądrową…
[Kir Bułyczow „Rezerwat dla naukowców. Część 1 i 2” - recenzja]
To nie przypadek, że Kir Bułyczow podzielił „Rezerwat dla naukowców” – swoje najobszerniejsze dzieło – na dwie części. Bo chociaż łączą je, przynajmniej częściowo, ci sami bohaterowie, fabularnie mamy do czynienia z całkiem odmiennymi powieściami. Różnicę najlepiej oddają przydane im podtytuły: „Jak było” oraz „Jak mogło być”. Tom drugi jest zatem historią alternatywną, w której to Sowieci pierwsi odkrywają sekret produkcji bomby atomowej.
Kir Bułyczow
‹Rezerwat dla naukowców. Część 1 i 2›
Kir Bułyczow wyszedł z założenia (przed nim zrobiło to zresztą wielu innych pisarzy-fantastów), że czas może biec w różnych kierunkach; tym samym przyszłość nie jest dana nam z góry ani ostatecznie przesądzona. Więcej nawet, istoty o odpowiedniej wiedzy i możliwościach mogą na nią w znaczący sposób wpływać, zmieniając tor wydarzeń i tym samym oddziałując na dzieje ludzkości. Ten koncept stał się punktem wyjścia do najambitniejszego projektu pisarskiego słynnego radzieckiego i rosyjskiego autora – cyklu „Rzeka Chronos”. Wydawnictwo Solaris rozpoczęło jego publikację od środka – od ambitnego dwutomowego „Rezerwatu dla naukowców” (wydanego oryginalnie w 1992 roku). O części pierwszej tej dylogii – opatrzonej podtytułem „
Jak było” – pisałem już jakiś czas temu; teraz nadeszła pora na przeanalizowanie kontynuacji, czyli tego, „Jak mogło być”.
Akcja tomu pierwszego rozgrywała się w ciągu kilku październikowych dni 1932 roku w niemal odciętym od świata sanatorium Ciasne, do którego trafili za zasługi najznaczniejsi naukowcy w państwie. Wśród nich obiecujący fizyk jądrowy Matwiej (Matt) Szawlo, niedawny jeszcze uczeń Enrico Fermiego, oraz skonfliktowany ze swoim młodym kolegą po fachu stary profesor Aleksandryjski. Czuwał natomiast nad nimi, przybyły do ośrodka ze swoją piękną kochanką Albiną, oficer NKWD Jan Ałmazow. Ta część historii, nie licząc drobiazgów, pozbawiona była elementów science fiction; pod wieloma względami przypominała więc typową dla lat 90. XX wieku literaturę rozliczeniową, której twórcy poddawali wiwisekcji funkcjonowanie systemu komunistycznego w Kraju Rad. W tle pojawiały się bowiem wątki dotyczące rewolucji i wojny domowej, jak również początków kultu jednostki Stalina. Wszystko to ubrane zaś zostało w kostium obyczajowo-historyczny.
Z tomem drugim jest już zupełnie inaczej. To klasyczne science fiction wymieszane z historią alternatywną, opowiadające o tym, jak mogłyby potoczyć się losy świata, gdyby to Sowieci pierwsi skonstruowali broń atomową. Bułyczow umieszcza akcję w newralgicznym dla Europy momencie – od marca do września 1939 roku. III Rzesza rośnie w tym czasie w potęgę; dokonała już Anschlußu Austrii, stworzyła Protektorat Czech i Moraw, zajęła litewską Kłajpedę, a teraz szykuje się do wyprawy przeciwko Polsce. Agresywna polityka Adolfa Hitlera niepokoi zasiadającego na Kremlu Józefa Stalina, który nie dość, że musi sobie jakoś radzić w polityce międzynarodowej, to na dodatek sen z powiek spędzają mu czystki wewnętrzne, nadzorowane przez nadkomisarza NKWD Nikołaja Jeżowa (tak, tu już wkraczamy na pole fikcji, ponieważ w rzeczywistości „krwawy karzeł” stracił swoje stanowisko – na rzecz Ławrientija Berii – na początku grudnia 1938 roku). By uchronić się przed Zachodem, Gruzin potrzebuje nowej potężnej broni!
Taka właśnie powstaje z dala od Moskwy, w usytuowanym w tundrze, za kołem podbiegunowym, Instytucie Polarnym. Choć formalnie nosi on miano placówki naukowej, w rzeczywistości jest typową szaragą (szaraszką), czyli instytucją, w której pracują uczeni i inżynierowie mający status więźniów politycznych. Instytutem kieruje Szawlo, a za bezpieczeństwo odpowiada Ałmazow; ze starych znajomych pojawia się jeszcze Albina, którą czekista, mimo kłopotów, jakie sprawiła mu siedem lat wcześniej w Ciasnem, wyciągnął z łagru i sprowadził do Nożowki, czyniąc sekretarką Matwieja. Szawlo ma jedno podstawowe zadanie – stworzyć superbroń, która sprawi, że Związek Radziecki nie tylko obroni się przed agresją z zewnątrz, ale na dodatek zdoła podporządkować sobie całą Europę Zachodnią. Jego pracą żywo interesuje się wierchuszka NKWD, z Jeżowem na czele, dla którego bomba może okazać się ostatnim argumentem w walce ze starającym się wykopać go ze stanowiska Berią.
Pisząc „Rezerwat…”, Bułyczow bez najmniejszych wątpliwości posiadał już ogromną wiedzę na temat funkcjonowania systemu łagrów. Czytał zapewne wiekopomne dzieła Aleksandra Sołżenicyna, na czele z „Archipelagiem GUŁag” (1973) i „Kręgiem pierwszym” (1968), ale też publikowane od czasu pierestrojki opracowania stricte historyczne. To pozwala mu przedstawiać obozową codzienność w sposób mistrzowski, barwnie portretując wszystkie grupy społeczne pojawiające się w szaradze, a więc zarówno zmuszonych do pracy w skrajnie trudnych warunkach i wbrew własnej woli naukowców (posiadających jednak pewne przywileje), skazanych z góry na śmierć więźniów obozów stalinowskich, jak i – z drugiej strony – ich czekistowskich nadzorców, ludzi pozbawionych elementarnej empatii, dzięki wieloletniej indoktrynacji całkowicie oddanych Stalinowi i komunistycznej ojczyźnie.
Ale to tylko jedna strona medalu. W tomie drugim „Rezerwatu…” pojawia się jeszcze jeden zupełnie nowy element – punkt widzenia Adolfa Hitlera. Kir Bułyczow, aby urozmaicić fabułę, wprowadza na arenę także przywódców III Rzeszy. Nikogo z ważnych nie brakuje; obok Führera pojawiają się więc między innymi Rudolf Heß i Hermann Göring, Heinrich Himmler i Reinhard Heydrich, ale najważniejsze role odgrywają szefowie wywiadów: Abwehry – Wilhelm Canaris i SS – Walter Schellenberg. To im szczególnie zależy na odkryciu tajemnicy Instytutu Polarnego, wysyłają więc tam swoich szpiegów. Dzięki różnorodności tematycznej Bułyczow ma możność mieszać gatunki literackie. Momentami „Jak mogło być” czyta się jak powieść historyczną (z rozwiniętym wątkiem politycznym), to znów jak wojenną bądź szpiegowską. A nie brakuje też szczypty melodramatu. Na dodatek całość przyprawiona jest typowym dla autora „
Ostatniej wojny” poczuciem humoru. W wielu momentach można odnieść wrażenie, że wymyślając kolejne zaskakujące zwroty akcji i zbiegi okoliczności, pisarz – nie unikając ironii i sarkazmu – bierze nadzwyczaj inteligentny odwet na systemie, którego nie akceptował, a w którym przez większość czasu przyszło mu żyć.
Polskiego czytelnika powinien przyciągnąć do drugiego tomu „Rezerwatu dla naukowców” jeszcze jeden intrygujący i zaskakujący, ale znakomicie umotywowany historycznie, zabieg fabularny. Chodzi o wątek agresji niemieckiej na Polskę i jej bezpośrednich skutków dla świata.
