To zaskakujące, że spośród wszystkich polskich seryjnych morderców, ten najbardziej odrażający jest najmniej znany. Ukazała się wprawdzie na jego temat przed pięcioma laty książka, ale jej nakład był niewielki. Dobrze więc, że przed paroma tygodniami „Martwe ciała” Michała Larka i Waldemara Ciszaka zostały wznowione. Szkoda tylko, że w opowieści o Edmundzie Kolanowskim autorzy tak mało miejsca poświęcają jego biografii.
Seryjni…: Nekrofil z Poznania
[Michał Larek, Waldemar Ciszak „Martwe ciała” - recenzja]
To zaskakujące, że spośród wszystkich polskich seryjnych morderców, ten najbardziej odrażający jest najmniej znany. Ukazała się wprawdzie na jego temat przed pięcioma laty książka, ale jej nakład był niewielki. Dobrze więc, że przed paroma tygodniami „Martwe ciała” Michała Larka i Waldemara Ciszaka zostały wznowione. Szkoda tylko, że w opowieści o Edmundzie Kolanowskim autorzy tak mało miejsca poświęcają jego biografii.
Michał Larek, Waldemar Ciszak
‹Martwe ciała›
A to przecież ona – znaczona głównie traumatycznym dzieciństwem w patologicznej rodzinie i nadzwyczaj częstymi wizytami z matką na grobie zmarłego (starszego) braciszka – wpłynęła na psychikę późniejszego zabójcy i nekrofila (ale też pedofila i fetyszysty). I nie chodzi tu wcale o to, aby szukać usprawiedliwień dla jego odrażających czynów, raczej o nakreślenie jego w miarę pełnego portretu psychologicznego, dzięki któremu łatwiej byłoby zrozumieć czytelnikowi, jak w niezbyt rozgarniętym, odrzucanym przez rówieśników chłopcu obudziła się bestia. Pierwsze wydanie reporterskich „Martwych ciał” – książki Michała Larka, prozaika i wykładowcy w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, oraz Waldemara Ciszaka, byłego prokuratora Wydziału Śledczego poznańskiej Prokuratury Wojewódzkiej, a obecnie adwokata – miało niewielki nakład i szybko zniknęło z księgarskich półek. Zainteresowani tematem byli więc skazani na dostępne w Internecie artykuły prasowe i filmiki youtube’owych vlogerów, często zresztą korzystających z książkowego reportażu.
Na szczęście po pięciu latach gdańska Oficynka zdecydowała się na drugie wydanie „Martwych ciał”, które – zwłaszcza w części pierwszej – zostały uzupełnione o kilka krótkich, ale istotnych rozdziałów. Może więc teraz opowieść o poznańskim seryjnym mordercy dotrze do szerszego kręgu zainteresowanych, którzy będą mogli skonfrontować ją z historiami innych słynnych zbrodniarzy z czasów Polski Ludowej. Jak na przykład Władysław Mazurkiewicz („
Elegancki morderca”), Karol Kot („
M jak morderca”), Zdzisław Marchwicki („
Wampir z Zagłębia”), Joachim Knychała („Kryptonim Frankenstein”), Paweł Tuchlin („
Skorpion”), Leszek Pękalski („
Bestia. Studium zła”) czy Mariusz Trynkiewicz („
Łowca”). Co ciekawe, o wszystkich wspomnianych powyżej wiele mówiło się przez lata, tymczasem Edmund Kolanowski – choć bezsprzecznie szokował najbardziej – pozostawał na marginesie, a jego nazwisko nie stało się synonimem wcielonego Zła. Chociaż swego czasu o jego sprawie pisali zarówno uczestniczący w procesie dziennikarz Kazimierz Brzezicki („Zapis zbrodni. Relacje z poznańskich sal sądowych”, 2006), jak i zaangażowany w śledztwo były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej Jerzy Jakubowski („Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa”, 2008).
Patrząc na publikowane w sieci zdjęcia Kolanowskiego (niektóre z wizji lokalnych), można przeżyć rozczarowanie. Nie przypomina on bowiem demonicznego zbrodniarza pokroju „Buffalo Billa” z „Milczenia owiec”. Wygląda na zwykłego mężczyznę, „szarego”, nie rzucającego się w oczy, oceniając po ubiorze – typowego niewykwalifikowanego robotnika z czasów Peerelu. A jednak czyny, których się dopuścił, wywołują ciarki na plecach. Gdy „Edek”, jak o nim mówili koledzy z ostatniego zakładu pracy, w jakim był zatrudniony (czyli istniejącym do dzisiaj poznańskim Ziołoleku), został ujęty przez MO, sądzono, że jest „jedynie” nekrofilem wygrzebującym i profanującym zwłoki kobiet. Dodatkowo podejrzewano go o zabójstwo i okaleczenie ciała jedenastoletniej dziewczynki, choć bezpośrednich dowodów na to – przynajmniej na razie – nie posiadano. Dopiero w trakcie śledztwa i wielogodzinnych przesłuchań okazało się, ile jeszcze potworności ma Kolanowski na sumieniu. Larek i Ciszak rekonstruują dochodzenie do pełnej prawdy na podstawie zachowanych dokumentów oraz rozmów z osobami, które w tamtym czasie pracowały w Komendzie Wojewódzkiej MO w stolicy Wielkopolski. W efekcie powstała opowieść, z której dość dokładnie dowiadujemy się o wydarzeniach z lat 1983 (czyli od momentu aresztowania) – 1985 (czyli skazania na śmierć po trwającym niespełna pół roku procesie).
To, co działo się wcześniej, prezentowane jest w formie retrospekcji i wynika właśnie z akt i rozmów. Taka forma sprawia, że „Martwe ciała” czyta się z zainteresowaniem i szybko, ale dotarłszy do ostatniej strony, ma się mimo wszystko poczucie braku czegoś istotnego. To „coś” – to szczegółowa biografia zbrodniarza. Co nieco na ten temat dowiadujemy się z krótkiego (innych zresztą nie ma) rozdziału „Kolanowski w oczach biegłych”, który w całości wypełniają fragmenty ekspertyz sporządzonych przez biegłych sądowych w trakcie obserwacji psychiatrycznej podejrzanego. Ale: po pierwsze – pisane są one bardzo suchym, naukowym językiem, po drugie – przedstawiają życie „Edka” fragmentarycznie, niewiele mówiąc o rodzinie, w jakiej się wychowywał, o czasach szkolnych (poza tym, że miał problemy), kilkuletnim pobycie w więzieniu (do którego trafił w 1972 roku za napady na kobiety w okolicach jeziora Rusałka), relacjach ze znajomymi (chociażby kolegami z pracy). Zabrakło zwyczajnego w przypadku takich pozycji reporterskiego śledztwa.
Z „Martwych ciał” nie dowiadujemy się, gdzie urodził się Kolanowski. Nie ma mowy o pobycie jego ojca w czasie wojny w obozie koncentracyjnym Auschwitz, co później miało mieć wpływ na jego alkoholizm i przemoc wobec żony i syna. W książce nie ma nawet śladów znamionujących próbę dotarcia przez autorów do rówieśników zabójcy, znajomych z „podwórka” i szkoły, nauczycieli (w jakiej szkole się uczył?), członków rodziny – byłej żony, która rozwiodła się z nim, gdy siedział w więzieniu, konkubiny, trzech córek. To oczywiste, że zapewne nie miałyby one ochoty rozmawiać o Kolanowskim, ale obowiązkiem dziennikarza śledczego było odszukanie ich i choćby zadanie pytań. W świetle „Martwych ciał” bardzo dwuznaczna wydaje się postawa Gabrieli B., kobiety, z którą zbrodniarz żył na początku lat 80. XX wieku. Jak sama zeznawała, od pewnego momentu domyślała się, co robił jej konkubent – dziwi więc, że wymiar sprawiedliwości nie próbował i jej pociągnąć do odpowiedzialności. Dlaczego? Tego pytania autorzy również nie zadali byłym milicjantom, z którymi rozmawiali o polowaniu na nekrofila.
