Kiedy wróciłem po latach do drugiego tomu „Kroków w nieznane” uderzył mnie fakt, na który wcześniej nie zwracałem uwagi. Książka jest starsza ode mnie. Tym większy mój szacunek dla prezentowanych w niej autorów, których pionierskie wyprawy w czasie do dziś pozostają aktualne.
Artur Długosz
Kroki w Nieznane: Mój wehikuł czasu
[„Kroki w Nieznane. Tom 2” - recenzja]
Kiedy wróciłem po latach do drugiego tomu „Kroków w nieznane” uderzył mnie fakt, na który wcześniej nie zwracałem uwagi. Książka jest starsza ode mnie. Tym większy mój szacunek dla prezentowanych w niej autorów, których pionierskie wyprawy w czasie do dziś pozostają aktualne.
‹Kroki w Nieznane. Tom 2›
Wbrew tytułowi popularnej powieści Simaka, czas wcale nie jest najprostszą rzeczą. Zmagały się z nim i nadal zmagają najtęższe umysły świata, ale nie tylko. Czas jest bolączka nas wszystkich, nieuchronnie, bezgłośnie odmierzając nasze życie. Paradoksalnie w naturze występują zjawiska, dla których kierunek tzw. strzałki czasu jest obojętny. Jednak ludzie im nie podlegają. Jako panaceum wymyślono więc podróże w czasie, namiastkę długowieczności czy też nieśmiertelności, mające zaspokoić naturalną ludzką ciekawość przeszłości i przyszłości. Nauka potwierdza, że takie eskapady są możliwe, ale nie tak znowu do końca. Ot, choćby zasada, że wehikuł czasu miałby działać wstecz, ale tylko do daty jego zbudowania. Takich rozczarowań współczesna fizyka przynosi więcej, sprawiając, że jeszcze silniej chcemy wyrwać się z okowów danego nam czasu. Na szczęście w sukurs przychodzi nasza wyobraźnia…
Wydany w 1971 roku drugi tom almanachu fantastyczonaukowego „Kroki w nieznane” poświęcony jest właśnie pojęciu czasu. W części beletrystycznej, zatytułowanej „W oceanie czasu”, mamy kilkanaście opowiadań autorów polskich, radzieckich, amerykańskich i angielskich. Opowiadań niezwykle zróżnicowanych, których autorzy niejednokrotnie zapisali się na stałe w historii literatury science fiction. Część popularnonaukowa zawiera trzy artykuły będące przedrukami z pism radzieckich. Wydany w nakładzie 20 tysięcy egzemplarzy tom trzyma się dobrze, jakby drwił z upływu czasu. Rzut oka na cenę – 30 złotych – uświadamia, że historia najwyraźniej raz jeszcze zatoczyła koło.
Siłą tomu jest jego wszechstronność, uniwersalność i – mimo upływu czasu – aktualność. To zresztą prawdopodobnie kluczowe powody, dla których antologia Jęczmyka obrosła legendą. Zebrane w tomie utwory prezentują bardzo zróżnicowane, prekursorskie eksploatacje tematu czasu. Można posunąć się dalej i zaryzykować stwierdzenie o rzeszach epigonów antologii, przynajmniej w odniesieniu do polskiej science fiction. Choć kto wie czy nie udałoby się udowodnić podobnego stwierdzenia dla dowolnie wybranego opowiadania fantastycznego poruszającego kwestię czasu. Wybór, jakiego dokonał przeszło trzy dekady temu redaktor serii nadal pozostaje uniwersalny, przedstawiając nam to, co najlepszego na ówczesne lata stworzyła fantastyka. Pojawia się też w trakcie lektury nutka zadumy nad kondycją dzisiejszej prozy fantastycznej, uprawiającej niebezpieczny eskapizm w stronę fantasy i space opery, lekceważących potęgę klasycznej fantastyki naukowej. Prozy, w której forma stała się celem nadrzędnym, ignorując treść zupełnie czy też sprowadzając ją do roli banału. Edukacyjna czy filozoficzna rola fantastyki ustąpiła już dawno miejsca rozrywce, często niewyszukanej, trywializującej kwestie, z którymi niegdyś autorzy fantastyki odważnie się mierzyli. Wehikułem czasu pozwalającym upewnić się, że nie zawsze tak było są właśnie „Kroki w nieznane”…
Nie pamiętam ile miałem lat czytając pierwszy raz antologię. Ale zapamiętałem otwierające opowiadanie Janusza Zajdla (1938-1985) „Prognozja”. Bardzo charakterystyczne dla całej twórczości pisarza. Nieskomplikowany fabularnie, napisany prostym, eleganckim językiem utwór o człowieku znającym swoją przyszłość. Popularny radziecki pisarz Ilja Warszawski (1909-1976) w „Wycieczce do Pennfield” sprzedaje duszę bohatera diabłu, by ten mógł powrócić do przeszłości i uratować zmarłą tragicznie żonę. Autor niezapomnianego „Dnia Tryfidów”, Brytyjczyk John Wyndham (1903 -1969), postanawia zmienić przeszłość swojego bohatera, który z przyszłości pisze list do swojej prapraprawnuczki. Opowiadanie nosi tytuł „Chronoklazmy”. W drugim utworze Wyndham opowiada o tytułowym pojedynku pomiędzy mężczyznami z dwóch czasów. To nietypowe starcie sprowadza się do odcięcia drugiemu możliwości zamiany miejscami w czasie z przeciwnikiem. Pomysłowe, przewrotne, oryginalne opowiadanie o walce oponentów, którzy nigdy się nie widzieli. Giennadij Gor (1907-1981) tworzy na potrzeby opowiadania „Wielki aktor Jones” hipotezę tzw. zygzakowatego czasu, będącą zwieńczeniem pracy naukowej fizyka interpretującego teorię względności. Mimo że hipoteza dotyczyć miała jedynie mikroświata, pewien technik postanawia sprawdzić ją w makroświecie i sprowadza z przeszłości Edgara Poe’a na potrzeby kręconego właśnie o poecie filmu biograficznego.
Kto oglądał którąkolwiek wersję „Porywaczy ciał” może pamięta, że ich pierwowzorem była powieść Amerykanina Jacka Finneya (1911-1995), którego nie mogło zabraknąć w antologii. Jego „Twarz z fotografii” to kryminalna historia o inspektorze policji z San Francisco, który wpada na trop wyjątkowo pomysłowych przestępstw – oczywiście z podróżą w czasie w roli głównej. „Przybysz z Rury Golda” to smutne opowiadanie Henryka Gajewskiego o odległej, zrobotyzowanej przyszłości, w której ludzi zastąpiły w większości czynności automaty. Bezrozumna technokracja nie przeszkadza jednak wszystkim. Pojawienie się człowieka sprzed 300 lat, który ucieka robotom, staje się sensacją. Frederica Browna (1906-1972) nikomu nie trzeba przedstawiać, a jego opowiadanie „Turniej” jest ozdobą zbioru. Rozstrzygnięcie starcia „być albo nie być” pomiędzy flotą ziemską i Obcych przypada pilotowi statku zwiadowczego. Miast kosmicznych eksplozji autor serwuje nam walkę nerwów i instynktów, logiki i okrucieństwa, wystawiając naprzeciw siebie losowo wybranych przez siłę wyższą przedstawicieli obu ras. Drugi utwór tego pisarza, „Pierwsza maszyna czasu”, to humorystyczna nowelka przestrzegającą nas przed zabawą z czasem. Za to kolejny tekst, „Gabinet luster”, to ponownie temat podróży w czasie, ale potraktowany dużo poważniej. Pod tym intrygującym tytułem kryje się jedno z ciekawszych opowiadań antologii – o rozterce człowieka, który skonstruował wehikuł czasu. „Przestrzeń życia” to kolejny zwracający uwagę utwór. Pisany przez Mariettę Czudakową (specjalistkę od Michaiła Bułhakova) do szuflady, mocno pod wpływem lektury książek Stanisława Lema, zatytułowany pierwotnie „Morderca” opowiada historię człowieka ograniczonego przestrzenią. Podczas gdy nasze życia mierzy czas, jego mierzyła przestrzeń. Nietrudno odgadnąć drugie dno „Przestrzeni życia”. Autorka wspomina jak to pewnego dnia uświadomiła sobie, że miast pisać poważną rozprawę o literaturze radzieckiej siedzi nad opowiadaniem fantastycznym. Nie mogło zabraknąć w antologii Stanisława Lema. W „Szczurze w labiryncie” stajemy się świadkami niepokojącego wydarzenia, chęć zbadania którego jeden z bohaterów przypłaca życiem. Nie zrozumiemy innych, zdaje się mówić przesłanie utworu. Kolejnym Polakiem jest Konrad Fiałkowski z opowiadaniem „Człowiek z aureolą” z autorskiego zbioru „Poprzez piąty wymiar” (1967). To jeszcze jedna wersja historii, w której my sami z przyszłości próbujemy ulepszyć przeszłość, na przykład poprzez dostarczanie wiedzy, którą normalnie zdobędziemy dopiero za jakiś czas. Pod pozorem lekkiej fabuły autor zadaje fundamentalne pytania o niezależność i wolność człowieka. Czy ingerencja innych jest dobra? Czy to ulepszanie na siłę? Jaka jest cena człowieka? Opowiadanie Gleba Anfiłowa nie ma tytułu, ale symboliczny rysunek przedstawiające dwie pętle czasowe. Jeśli tylko ich obiektem był człowiek, to w danej chwili żyje aż pięć jego kopii, w tym dwie poruszające się w czasie wstecz. Dłuższe, ale niezwykle żywo napisane opowiadanie, co więcej wzbogacone o przemyślaną teorię i zadające pytanie, czy można prokurować przyszłość? Mamy wreszcie opowiadanie zmarłego parę dni temu Roberta Shekleya (1928-2005), mistrza krótkiej formy i absurdu. „Ofiara brakoróbstwa” to majstersztyk tak w formie, jak i treści. Czym może skończyć się przeprowadzka, jeśli tylko galaktyka, w której się znajdujesz została zbudowana przez nieodpowiedzialnego wykonawcę o artystycznych ciągotkach? „Ludzie, którzy zamordowali Mahometa” Alfreda Bestera (1913-1987) zamyka część beletrystyczną zbiorku. Absurdalna fabuła jest pretekstem do zastanowienia się czy przy założeniu możliwości podróży w czasie możliwa jest zmiana teraźniejszości.
Z trzech artykułów popularnonaukowych na uwagę zasługuje zestawienie hipotez mających wyjaśnić wydarzenie znane jako upadek meteorytu tunguskiego. Ta analityczna praca jest wartościowa mimo wielu lat od jej publikacji, choć dziś mogłaby z pewnością zostać znacząco wzbogacona. Teksty o praczłowieku i sztucznym pochodzeniu Księżyca trącą dziś myszką, choć z drugiej strony równie interesujących materiałów na dzisiejsze czasy w polskich magazynach znaleźć można jak na lekarstwo.
Mocną stroną wszystkich opowiadań jest ich niezwykła lekkość, łatwo strawne fabuły, przystępny, naturalny język. Autorom najwyraźniej nie zależało na komplikowaniu prostych rzeczy, ale na opowiedzeniu określonej historii, przekazaniu określonego przesłania, zadaniu pewnego pytania. I to jest siła starej, klasycznej fantastyki.
Smutną konstatacją jest tylko to, że wielu z nich nie napisze już niczego więcej. Ich opowiadania są moim wehikułem czasu.
