„Piknik na skraju drogi i inne utwory” zawiera, poza tytułową powieścią, dokładnie cztery inne historie autorstwa Arkadija i Borisa Strugackich. Nie wszystkie przetrwały próbę czasu, nie wszystkie ukryte w nich znaczenia łatwo dziś odczytać, ale nie powinno nas to powstrzymywać przed lekturą.
Pięć razy Strugaccy
[Arkadij Strugacki, Boris Strugacki „Piknik na skraju drogi i inne utwory” - recenzja]
„Piknik na skraju drogi i inne utwory” zawiera, poza tytułową powieścią, dokładnie cztery inne historie autorstwa Arkadija i Borisa Strugackich. Nie wszystkie przetrwały próbę czasu, nie wszystkie ukryte w nich znaczenia łatwo dziś odczytać, ale nie powinno nas to powstrzymywać przed lekturą.
Arkadij Strugacki, Boris Strugacki
‹Piknik na skraju drogi i inne utwory›
Wszystkie przedstawione tutaj utwory braci Strugackich pochodzą z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Samo w sobie nie musi to oznaczać, że mamy do czynienia z historiami złej jakości, ale dodatkowym czynnikiem wpływającym na ich odbiór z pewnością jest fakt, że pochodzą zza naszej (ówczesnej) wschodniej granicy. O ile jeszcze wtedy podobieństwo systemów politycznych wpływało na odbiór, to z dzisiejszego punktu widzenia mamy do czynienia z twórczością nie tylko leciwą, ale też w wielu przypadkach obcą.
Tytułowego „Pikniku na skraju drogi” (1972 r.) nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To niezaprzeczalny klasyk fantastyki światowej i dzieło niezwykle wpływowe. Opowieść o stalkerze, nielegalnie przekradającym się do owianej tajemnicą Zony i przynoszącym stamtąd przeróżne wytwory obcej technologii, doskonale ukazuje kondycję ludzkości – pod tym względem niewiele się przez te wszystkie lata zmieniło. Choć ludzie nie są w stanie zrozumieć ani pochodzenia, ani zastosowania, ani fizyki stojącej za wszystkimi tajemniczymi zdobyczami, nie powstrzymuje ich to przed eksperymentami i nieustannymi poszukiwaniami. Wyruszający do Zony śmiałkowie ryzykują swoje zdrowie i życie, ale dla tych, którzy stoją ponad nimi, wszystko ma swoją, mniejszą lub większą, cenę. Rola stalkera nie jest ani łatwa, ani bezpieczna i, jak z czasem się dowiadujemy, przy życiu zostają tylko najlepsi – a może najbardziej bezwzględni? W „Pikniku…” ciężko jednoznacznie oceniać kogokolwiek, nawet głównego bohatera, który jest w stanie poświęcić bardzo wiele dla osobistego szczęścia, narażając się tym samym na moralne potępienie. Ale czy można go jednoznacznie określić mianem „złego”?
Surrealizm i absurd historii opowiedzianej w „Poniedziałku zaczynającym się w sobotę” (1964 r.) wydaje się celem samym w sobie. I to pomimo faktu, że opowieść stanowi satyrę na sowieckie instytucje naukowe, opisane na przykładzie wyimaginowanego instytutu położonego na Wyspach Sołowieckich. Nie mogę powiedzieć, by luźno powiązane ze sobą scenki, pełne nawiązań do ludowych podań i baśni, należały do wciągających, szczególnie w porównaniu z realizmem „Pikniku…” czy „Trudno być bogiem”. Oczywiście nie sposób nie docenić innowacyjności całego pomysłu, w którym naukowcy zajmują się badaniem magii i zjawisk nadprzyrodzonych. W piwnicach instytutu przetrzymywani są sturęcy, których używa się do przenoszenia ciężarów, przedmioty magiczne pokroju pelerynek niewidek zostały dokładnie zbadane, a w sekcji przepowiadania przyszłości pytie siedzą na trójnogach i palą papierosy. Mimo licznych wysiłków główny cel całej organizacji – odkrycie sekretu szczęścia – pozostaje nieosiągalny. Ironiczny tytuł odnosi się do tego, że wszyscy pracownicy, zamiast zabaw sylwestrowych, wolą przyjść do pracy i kontynuować swoje badania. Właśnie to zaangażowanie czyni z nich „prawdziwych” ludzi, podczas gdy wszyscy lenie i bumelanci prędzej czy później zaczynają porastać futrem w okolicach uszu (co jest jedną z magicznych cech samego miejsca, które w taki sposób zdaje się piętnować leniwych pracowników). Ironiczny i przaśny charakter całej opowieści, połączony z bogactwem wyobraźni autorów, nie jest jednak w stanie przysłonić faktu, że poza satyrą nie odnajdziemy tu zbyt wiele.
„Trudno być bogiem” (1964 r.) jest historią bardzo w stylu „Sześciu światów Hain” Ursuli Le Guin. Główny bohater jest Ziemianinem, który – jako historyk – został przysłany na odległą planetę w celu obserwacji lokalnej społeczności i, tam gdzie to możliwe, wpływania na jej rozwój (oczywiście w jak najbardziej subtelny i ewolucyjny sposób). Niezbędne jest zachowanie pozorów i przyjęcie fałszywej tożsamości potomka jednej z rodzin arystokratycznych, co, w połączeniu z nietypowymi przyzwyczajeniami, wzbudza w miejscowych pewne podejrzenia. Strugaccy bardzo wyraźnie nawiązują w opisie wydarzeń do ziemskiej historii, wskazując niedwuznacznie na podobieństwa między rozwojem nazizmu w Niemczech a tym, co obserwuje nasz bohater. Tu jednak pojawia się największy dylemat całej opowieści – nawet widząc, do czego to wszystko zmierza, nie jest on w stanie (z uwagi na obowiązujące go reguły) podjąć żadnego działania, by powstrzymać postępującą tragedię. Konsultacje z innymi wysłannikami w niczym nie pomagają – wszyscy są bowiem zdania, że należy pozwolić historii toczyć się swoim torem i nie ingerować. Tak też się dzieje, co prowadzi do licznych ofiar, rewolucji politycznej i nierozwiązanego dylematu moralnego.
„Miliard lat przed końcem świata” (1976 r.) przypomina w pewnych elementach „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”, choć nie znajdziemy tu (przynajmniej w swojej warstwie fabularnej) zbyt wielu elementów nadprzyrodzonych. Także tematyka jest o wiele poważniejsza – główny bohater, Malanow, jest naukowcem, który z zaangażowaniem pracuje nad dokończeniem innowacyjnej teorii fizycznej. Problem jednak w tym, że choć żonę z dzieckiem wysłał na wakacje i został sam w leningradzkim mieszkaniu, bezustannie mu coś w pracy przeszkadza. Dziwne telefony, wizyty znajomych (jak również obcych!), samobójstwo jednego z sąsiadów (też zresztą naukowca), wizyty groźnych urzędników… Nie ma tu żadnych jednoznacznych odpowiedzi, jedynie mnożą się rozliczne pytania dotyczące tego, kto (a może co?) tak naprawdę dąży do tego, by nie tylko Malanow, ale też inni naukowcy nie byli w stanie zakończyć swoich badań. Jedna z hipotez, stawiana przez matematyka Wieczerowskiego, dotyczy homeostatycznego wszechświata, który sam (sic!) dba o to, by nie powstała żadna supercywilizacja. A może już jakaś supercywilizacja powstała i to ona czuwa nad tym, żeby ludzkość nie rozwinęła się zanadto w kierunku, który mógłby doprowadzić do tytułowego, odległego, końca świata?
„Ślimak na zboczu” (1966 r.) określany jest przez samych Strugackich jako ich najlepsza powieść. Być może pod względem znaczeniowym i symbolicznym tak rzeczywiście jest, ale jeśli chodzi o samą fabułę i przyjemność płynącą z lektury… Cóż, ciężko tutaj mówić o wciągającej historii. Czyta się to tylko odrobinę lepiej niż „Miliard lat…” i „Poniedziałek…”, głównie z uwagi na podobieństwo perypetii Piereca do obu przepełnionych absurdem opowieści. Wyłaniający się (już na drugiej stronie) nagle z krzaków Domaroszczyner ze swoim biurokratycznym podejściem wskazuje wyraźnie, czego możemy się spodziewać: „…mój stosunek do lasu jest określony moimi służbowymi obowiązkami, natomiast co określa pański stosunek do lasu – jest dla mnie wysoce niejasne. To bardzo źle, Pierec, musi pan koniecznie poważnie nad tym pomyśleć, radzę dla pańskiego dobra, a nie dla mojego.” Pierec jest zafascynowany lasem, w którym nigdy nie był, ale nad którym on, podobnie jak wszyscy inni mieszkańcy zlokalizowanej na wzniesieniu placówki, prowadzi badania. Jednak czym faktycznie jest las? Tego nie wiemy i nie wyjaśnia tego perspektywa drugiego z bohaterów – Kandyda – zamieszkującego leśną wioskę byłego pracownika instytutu. Tam, gdzie Pierec zmaga się z bezdusznym i bezlitosnym aparatem biurokratycznym, Kandyd musi walczyć z wszechobecną inercją mieszkańców wioski, którzy mają problemy z myśleniem o przyszłości. Oba wątki opowiadają o walce jednostki ze środowiskiem i bezpośrednio nawiązują do tytułowej wspinaczki ślimaka – powolnej, zdawałoby się, że wręcz pozbawionej szans na sukces, ale niepozbawionej przecież nadziei.
Jako całość „Piknik na skraju drogi i inne utwory” daje nam interesujący ogląd twórczości Arkadija i Borisa Strugackich, ale, niestety, pokazuje też bardzo wyraźnie, że ich dzieła nie oparły się wpływowi czasu. Osadzenie trzech z pięciu przedstawionych tutaj tekstów w sowieckiej rzeczywistości silnie wpływa na ich odbiór – i to pomimo uniwersalnych przecież zagadnień, które poruszają. Przy braku jakiegokolwiek redakcyjnego wstępu albo posłowia, trudno odgadnąć, czym kierował się wydawca, zbierając w jeden tom akurat te utwory Strugackich.
