Chociaż Zbigniewa Nienackiego kojarzymy przede wszystkim jako autora powieści o przygodach Pana Samochodzika, pisał on także książki dla dorosłych. A nawet zdarzało mu się zahaczać o tematykę milicyjno-kryminalną. Jak na przykład w „Worku Judaszów” – jednym z wczesnych dzieł, które doczekało się nawet dwóch adaptacji filmowych: w NRD i Polsce.
PRL w kryminale: Prowokatorem w Rokitę!
[Zbigniew Nienacki „Worek Judaszów”, Zbigniew Nienacki „Worek Judaszów” - recenzja]
Chociaż Zbigniewa Nienackiego kojarzymy przede wszystkim jako autora powieści o przygodach Pana Samochodzika, pisał on także książki dla dorosłych. A nawet zdarzało mu się zahaczać o tematykę milicyjno-kryminalną. Jak na przykład w „Worku Judaszów” – jednym z wczesnych dzieł, które doczekało się nawet dwóch adaptacji filmowych: w NRD i Polsce.
Zbigniew Nienacki
‹Worek Judaszów›
Zbigniew Nienacki (1929-1994) pojawił się już w rubryce „PRL w kryminale” jako autor dwóch – całkiem zresztą udanych – powieści psychologiczno-sensacyjnych „
Laseczka i tajemnica” (1963) oraz „
Sumienie” (1965). Teraz wracamy do niego, aby przedstawić „Worek Judaszów” (1961) – książkę jeszcze wcześniejszą, od której autor przygód Pana Samochodzika rozpoczął swoją karierę twórcy dla dorosłych. Miał już wtedy spore doświadczenie literackie; zdobył je będąc dziennikarzem, okazjonalnie poetą, wreszcie także prozaikiem. Tyle że do tego momentu pisał głównie dla dzieci i młodzieży – vide publikowana jedynie w odcinkach w prasie powieść „Związek poszukiwaczy skarbów” (1946), wstrzymani przed drukiem „Chłopcy” (1950), a następnie „Uroczysko” (1957), „Skarb Atanaryka” (1960) i „Pozwolenie na przywóz lwa” (1961), które po latach – już bez wiedzy Nienackiego – przerobiono w taki sposób, aby dołączyć do cyklu książek o Panu Samochodziku.
„Worek Judaszów”, który nie jest kryminałem w sensie stricte, ale za to na pewno w dużej mierze „powieścią milicyjną”, oparty jest na autentycznych wydarzeniach, aczkolwiek nie należy tego, co przedstawił Nienacki, traktować dosłownie jako prawdę historyczną. Zbierając materiały, opierał się on bowiem na dokumentach wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa, a więc – można założyć – w wysokim stopniu zakłamanych. Jak do tego doszło? W drugiej połowie 1956 bądź na początku 1957 roku pisarz, wciąż jeszcze będący na etacie redaktora w należącym do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej łódzkim dzienniku „Głos Robotniczy”, otrzymał zamówienie na cykl artykułów poświęconych sprawie Stanisława Sojczyńskiego – „Warszyca”. W czasie drugiej wojny światowej był on żołnierzem Armii Krajowej (w Obwodzie Radomsko), a po jej zakończeniu aktywnym partyzantem sprzeciwiającym się oddaniu Polski pod kontrolę Związku Radzieckiego. Stanął na czele Konspiracyjnego Wojska Polskiego i do czerwca 1946 roku dawał się mocno we znaki komunistom. A potem…
…został aresztowany (po zdradzie jednego ze swoich podkomendnych), postawiony przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi (co miało miejsce w grudniu 1946), skazany na śmierć i zastrzelony – wraz z pięcioma innymi żołnierzami – w lutym następnego roku. Dziesiątą rocznicę tych wydarzeń „Głos Robotniczy” postanowił uczcić pochwalnymi tekstami pod adresem dzielnych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dlaczego to zadanie powierzono Nienackiemu? Może redaktor naczelny gazety był przekonany, że dziennikarz nie odmówi, bo będzie chciał się zrehabilitować za wydarzenia sprzed kilku lat, kiedy to – z powodu „postawy antystalinowskiej” (ciekawe swoją drogą na czym ona polegała?) – odesłano go z Moskwy, gdzie podjął studia scenariopisarskie w renomowanym Wszechzwiązkowym Państwowym Instytucie Kinematografii (WGIK). Nienacki uzyskał dostęp do materiałów dotąd skrzętnie skrywanych w archiwach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i wykorzystał je nie tylko do stworzenia tekstów prasowych; na ich bazie napisał także powieść i scenariusz filmowy.
Co ciekawe, żadne z tych „dzieł” nie ukazało się pod jego prawdziwym nazwiskiem (czyli Nowicki). Artykuły w „Głosie Robotniczym” zostały podpisane „Ewa Połaniecka”, a „Worek Judaszów” i scenariusz do „Akcji Brutus” – pod pseudonimem literackim Nienacki. Na książkę nie trzeba było długo czekać, ujrzała bowiem światło dzienne – nakładem Czytelnika – w 1961 roku; natomiast film Jerzego Passendorfera czekał na realizację niemal dekadę. Prawdopodobnie fabuła obrazu była już gotowa w tym samym czasie co powieść, ale z trudnych dzisiaj do zrozumienia przyczyn cały projekt został na długie lata przyblokowany. Zielone światło zapalono mu dopiero w 1967, a premiera „Akcji Brutus” odbyła się 11 maja 1971 roku. Przy okazji zmieniono również tytuł filmu, który pierwotnie miał brzmieć „Kryształowe zwierciadło”, tak jak kryptonim prawdziwej operacji przeprowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa. Ten poślizg sprawił, że zanim do kin trafiło dzieło Passendorfera, swoją ekranizację „Worka Judaszów” nakręcili Niemcy z NRD.
Była to trzyczęściowa adaptacja telewizyjna autorstwa Gerharda Respondka. Nosiła tytuł „Der Kristallspiegel” (czyli właśnie „Kryształowe zwierciadło”), a widzowie we wschodnich Niemczech mogli ją oglądać w pierwszej połowie grudnia 1968 roku. Czy była kiedykolwiek pokazywana w Polsce Ludowej? Czy miał okazję widzieć ją sam autor powieści? Jak prezentuje się jakościowo na tle „Akcji Brutus”? Te pytania na razie musimy pozostawić bez odpowiedzi… Omawiając „Worek Judaszów”, podobnie jak w przypadku przedstawianej przed tygodniem „
Twarzy pokerzysty” (1972) Józefa Hena, cofamy się do pierwszych lat Polski Ludowej. Gdy władza komunistyczna dopiero walczy o utrwalenie, za wrogów mając dawnych żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, dzisiaj określanych mianem „niezłomnych” bądź „wyklętych”. W okolicach miasteczka R. (można się bez trudu domyśleć, że chodzi o Radomsko) wielką sławę zdobył oficer o pseudonimie Perkun (to alter ego „Warszyca”) – dowódca oddziałów leśnych walczących z Niemcami, który jednak także po 1945 roku nie złożył broni.
Zbigniew Nienacki
‹Worek Judaszów›
W 1946 roku w wyniku zdrady został on aresztowany; tylko jednemu z jego najbliższych współpracowników, Rokicie, udało się wymknąć z zastawionej przez ubeków pułapki – i teraz to on kontynuuje nierówną walkę. Jest bezwzględny; nie waha się zabijać ani zdeklarowanych wrogów, ani tych, których jedynie podejrzewa o współpracę z komunistami. Nawet jeżeli wcześniej byli jego dobrymi znajomymi. Poczyna sobie jak watażka na Dzikim Zachodzie, a Milicja Obywatelska i Urząd Bezpieczeństwa Publicznego nie potrafią go złapać. Ma bowiem po swojej stronie część mieszkańców R. i okolic, jak również siostry zakonne żyjące w dawnym klasztorze kamedułów w nieodległej Dąbrowie. Na co liczy? Że prędzej czy później (raczej jednak prędzej, bo czas nagli) wybuchnie trzecia wojna światowa. Że Amerykanie (wraz ze swoimi sojusznikami) zdecydują się w końcu zaatakować Sowietów, a wtedy tacy ludzie, jak on, otworzą „drugi front” i zadadzą polskim i radzieckim komunistom cios w plecy (byłby to odwet za to, co wydarzyło się 17 września 1939 roku, chociaż o tej dacie Nienacki w swojej powieści oczywiście nie wspomina).
Mimo że, jak wynika z powieści, Rokita nie jest tytanem intelektu (chociaż przed wojną był nauczycielem matematyki), udaje mu się zwodzić funkcjonariuszy UB i MO. Z czasem staje się to coraz bardziej irytujące dla Warszawy, która postanawia w końcu podjąć niekonwencjonalne działania. Zanim jednak dowiadujemy się jakie, poznajemy głównego bohatera powieści – trzydziestosześcioletniego Alberta (nazwisko nie pada), który jedzie pociągiem do R., aby rozwikłać pewną historyczną zagadkę z końca XVI wieku. Jego skład zostaje zatrzymany w polu przez ludzi Rokity, którzy z wagonu pocztowego kradną pieniądze, a przy okazji rozstrzeliwują kilku polskich komunistów i żołnierza bratniej Armii Czerwonej. Albert jest przekonany, że ich wtyczką w pociągu jest podróżująca z nim w tym samym przedziale piękna i elegancka kobieta (później pozna jej, nie wiadomo czy prawdziwe, imię – Anastazja). Sam jednak nie reaguje, bo po co ma się narażać – interesuje go przede wszystkim alchemiczne „kryształowe zwierciadło”, cudowny wynalazek dwóch brytyjskich magów – Johna Dee i Edwarda Kelleya – których do Polski sprowadził Olbracht Łaski (to postaci historyczne!), zaprzysięgły przeciwnik króla Stefana Batorego.
W R. Albert zatrzymuje się w nie do końca legalnym prywatnym pensjonacie majorowej Raczyńskiej, której płaci – i to słono – dolarami, po czym zgłasza się do dyrektora miejscowego gimnazjum i jednocześnie historyka Ramuza, od którego pragnie otrzymać materiały na temat pobytu Dee i Kelleya na tym terenie. Robi więc wiele, aby w mieście go dostrzeżono i o nim mówiono. Szybko też rozchodzi się po okolicy wieść, że nieopodal R. znaleziono spadochron z angielskimi napisami. Czyżby więc Albert był zrzutkiem z Londynu i przybył po to, aby skontaktować się z ludźmi Rokity? Ma dla nich pieniądze, a może jakieś konkretne rozkazy? W każdym razie oko na przybysza mają jedni i drudzy. Ci „drudzy” to ludzie miejscowego szefa UB, kapitana Jarugi – tego samego, który mimo usilnych starań nie potrafi rozprawić się z Rokitą. Jedno jest pewne: Albert prowadzi niebezpieczną grę na dwa fronty, która może kosztować go głowę. Dekonspiruje się przed Jarugą dopiero, kiedy w środku dnia na ulicy miasteczka zostaje zastrzelony jego kontakt i osobisty przyjaciel, porucznik Mikołaj L. Od tego momentu fabuła zdecydowanie przyspiesza, a dni leśnego watażki zdają się być już policzone.
„Worek Judaszów” to sprawnie napisana sensacyjna opowieść o ubeckiej prowokacji, której celem jest likwidacja oddziału antykomunistycznych partyzantów. Jest w niej wszystko, co decyduje o powodzeniu tego typu literatury: atak bandytów (czytaj: ludzi Rokity) na miasteczko bronione przez dzielnego szeryfa (kapitana Jarugę), u którego boku staje „jeździec znikąd” (to jest Albert); piękna kobieta (Anastazja), w której można zakochać się bez reszty; zdrajca w obozie dobrych, których donosi złym. Do tego są jeszcze skrytobójcze mordy i finałowy rajd ciężarówką tropioną przez dyskretnie poukrywanych funkcjonariuszy UB. Zbigniewowi Nienackiemu udało się wpisać propagandowe przesłanie w atrakcyjną fabułę, a nawet, co zaskakujące (choć marginalne), zawrzeć pewną krytykę postępowania Polaków podczas wojny wobec Żydów. W pewnym momencie jest bowiem mowa o istniejącym w R. getcie, którego mieszkańców – były wśród nich osoby zamożne – wymordowano. A po ich śmierci wielu miejscowych nagle dorobiło się majątków.
