19 kwietnia przypadła kolejna rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim. I z tej właśnie okazji wydawnictwo MG opublikowało nową powieść historyczną Roberta Żółtka – „Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza”, która jest niemal kronikarską, choć przedstawioną w formie beletrystycznej, relacją z przebiegu tego skazanego od samego początku na klęskę zrywu.
Ten okrutny XX wiek: Pokonani, ale nie zwyciężeni
[Robert Żółtek „Ogień i pył” - recenzja]
19 kwietnia przypadła kolejna rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim. I z tej właśnie okazji wydawnictwo MG opublikowało nową powieść historyczną Roberta Żółtka – „Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza”, która jest niemal kronikarską, choć przedstawioną w formie beletrystycznej, relacją z przebiegu tego skazanego od samego początku na klęskę zrywu.
Robert Żółtek
‹Ogień i pył›
Powstańcy w getcie – i to zarówno ci z Żydowskiej Organizacji Bojowej, na czele której stał Mordechaj Anielewicz, jak i z Żydowskiego Związku Wojskowego – nie liczyli oczywiście na zwycięstwo, bo było ono po prostu nierealne. Zryw zbrojny, który wybuchł w samym sercu okupowanej przez nazistów Europy, w dzielnicy jednego miasta, w chwili kiedy Wehrmacht był już wprawdzie upokorzony
klęską pod Stalingradem, ale wciąż trzymał się mocno (i powoli szykował się do wielkiej
ofensywy pod Kurskiem) – z góry skazany był na klęskę. Chodziło więc nie o to, aby zwyciężyć, ale z godnością umrzeć. Udowodnić esesmańskim „nadludziom”, że ci, którym odmawiali prawa do istnienia, których skazali na komory gazowe Treblinki,
Sobiboru, Bełżca czy Auschwitz-Birkenau, są zdolni do stawienia oporu.
Literatura dotycząca Zagłady, w tym także powstania w getcie, jest oczywiście bardzo bogata. Przeważają pozycje wspomnieniowe i opracowania historyczne, lecz temat ten obecny jest również w beletrystyce. W takiej formie pisali o wydarzeniach z wiosny 1943 roku chociażby emigrant Roman Orwid-Bulicz („
Europa nie odpowiada”, 1950) oraz Amerykanin pochodzenia żydowskiego Leon Uris („Miła 18”, 1961). Teraz dołączył do nich tworzący współcześnie Robert Żółtek – jak sam o sobie pisze, „historyk – z wykształcenia i z pasji”. To jego druga powieść; pierwszą były opowiadające o rzezi wołyńskiej „Szakale (Opowieść o UPA)” (2014). Jak więc widać, autor wybiera wątki, które mogą, a nawet powinny, zainteresować wielu czytelników, choć oczywiście jestem bardzo daleki od zarzucania mu z tego powodu koniunkturalizmu.
Wydany z okazji sześćdziesiątej ósmej rocznicy powstania w getcie „Ogień i pył” ma w zasadzie dwa podtytuły: „Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza” oraz „Powieść o powstaniu w getcie warszawskim”. To akurat zabieg czysto komercyjny, dzięki któremu twórca bądź wydawnictwo chcieli poszerzyć krąg zainteresowanych opisywanymi wydarzeniami odbiorców. Choć wystarczające podpowiedzi, czego oczekiwać po książce, daje już sama okładka, ozdobiona Gwiazdą Dawida i jednym z najbardziej znanych zdjęć z akcji pacyfikacji getta przez żołnierzy niemieckich i ich łotewskich oraz ukraińskich pomocników. Nie można mieć wątpliwości, że przed zabraniem się do pracy Żółtek dogłębnie zbadał temat: przeczytał, co należało, zrobił szczegółowe notatki, dokonał odpowiedniej selekcji materiału, a potem wszystko skrupulatnie i z kronikarską precyzją opisał.
„Ogień i pył” stał się tym samym historią wydarzeń w getcie warszawskim od jesieni 1942 do maja 1943 roku. Wydarzeń – dodajmy – widzianych przede wszystkim przez pryzmat postaci (wówczas niespełna dwudziestoczteroletniego) Mordechaja Anielewicza, komendanta ŻOB-u i pierwszego dowódcy powstania. Poznajemy go w momencie, kiedy przebywa w gettach w Sosnowcu i
Będzinie, gdzie w ramach żydowskiego Bloku Antyfaszystowskiego pomaga tworzyć grupy samoobrony. Szybko przekonuje się jednak o tym, że jego rodacy nie wierzą w zaplanowaną przez Niemców eksterminację, co skutkuje tym, iż biernie poddają się losowi. Zrezygnowany w październiku 1942 roku powraca do Warszawy. Z wewnętrznym przekonaniem, że trzeba zrobić wszystko, aby nie pójść na rzeź jak bezwolne barany. To właśnie wtedy przejmuje komendę nad sformowaną parę miesięcy wcześniej, krótko po rozpoczęciu Grossaktion Warschau, Żydowską Organizacją Bojową, której celem ma być walka zbrojna z Niemcami.
Żółtek dokładnie opisuje, jak ŻOB rozrastał się i jak zdobywał broń (między innymi dzięki kontaktom z Armią Krajową nawiązanym za pośrednictwem Henryka Wolińskiego, szefa Referatu Żydowskiego w Biurze Informacji i Propagandy AK, który przez żonę, Żydówkę, był spokrewniony z Ariem Wilnerem). Jak poszerzał swoje wpływy, narażając się tym samym mającym doświadczenie ze służby w Wojsku Polskim żołnierzom z Żydowskiego Związku Wojskowego. Jak starał się unikać prowokacji organizowanych przez stojącego na czele Żydowskiej Służby Porządkowej (pod tą nazwą kryła się kolaborująca z nazistami gettowa policja żydowska) Józefa Szeryńskiego (a właściwie Szynkmana) – konwertyty, który przed wojną dorobił się stopnia podinspektora Policji Państwowej i stanowiska zastępcy komendanta wojewódzkiego w Lublinie.
Postaci historycznych jest zresztą na kartach powieści znacznie więcej. Pojawiają się nie tylko legendarni żydowscy powstańcy, jak
Marek Edelman,
Cywia Lubetkin, Icchak Cukierman, Lejb Rotblat czy też zmarły przed trzema laty w Jerozolimie „Kazik” Ratajzer (czyli Symcha Rotem), ale także niemieccy dowódcy odpowiedzialni za stłumienie buntu, w tym dowódca SS i Policji na dystrykt warszawski SS-Oberführer Ferdinand von Sammern-Frankenegg, którego po pierwszym nieudanym szturmie na getto zastąpił SS-Gruppenführer Jürgen Stroop. Ten oddany całym sercem i duszą ideologii nazistowskiej dowódca oddziałów Waffen-SS dzieło zniszczenia doprowadził do końca, osobiście wysadzając w powietrze 16 maja 1943 roku Wielką Synagogę na Tłomackiem, co – w jego mniemaniu – było symbolem ostatecznej likwidacji dzielnicy żydowskiej w Warszawie.
Jeśli ktoś szuka książki, która szczegółowo i fachowo, patrząc z historycznego punktu widzenia, przedstawia przygotowania do i przebieg powstania w getcie – z czystym sumieniem można mu polecić „Ogień i pył”. Pod jednym tylko warunkiem – że nie będzie jednocześnie oczekiwał po autorze artystycznego wyrafinowania. To zbeletryzowana kronika walk, a nie opowieść osadzona na tle wydarzeń. Tu nie ma miejsca na psychologizowanie ani na wątki poboczne. Nie ma też miejsca na literackie feerie – symbolizm bądź alegorie; narracja jest prosta i potoczysta, prowadząca najkrótszą drogą – chociaż stron jest prawie czterysta – od punktu A do punktu B. Ustalmy zatem: to nie jest wielka literatura, to sprawnie opisana historia tragicznego w skutkach, od początku skazanego na klęskę zbrojnego zrywu ludzi, którzy nie chcieli poddać się dyktatowi zbrodniarzy. Którzy chcieli umrzeć na własnych warunkach. I choćby dlatego w ostatecznym rozrachunku okazali się moralnymi zwycięzcami.
