Helena Sekuła była w czasach PRL-u – obok Anny Kłodzińskiej i Barbary Gordon – najpoczytniejszą autorką „powieści milicyjnych”. O jej pozycji świadczy fakt, że aż siedmiokrotnie wydawano jej dziełka w niezwykle popularnej serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. Dwa z nich zostały też przeniesione na ekran w ramach serialu „07 zgłoś się”. Szczęścia tego nie miała jednak mikropowieść „Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach”.
PRL w kryminale: Czym zawiniła królowa Elżbieta II?
[Helena Sekuła „Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach” - recenzja]
Helena Sekuła była w czasach PRL-u – obok Anny Kłodzińskiej i Barbary Gordon – najpoczytniejszą autorką „powieści milicyjnych”. O jej pozycji świadczy fakt, że aż siedmiokrotnie wydawano jej dziełka w niezwykle popularnej serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. Dwa z nich zostały też przeniesione na ekran w ramach serialu „07 zgłoś się”. Szczęścia tego nie miała jednak mikropowieść „Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach”.
Helena Sekuła
‹Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach›
Owszem, zdarzało się, że w serii „Ewa wzywa 07…” ukazywały się pozycje autorów, których nazwiska niewiele bądź też nic nie mówiły czytelnikom. Niekiedy były to pseudonimy artystyczne znanych prozaików bądź publicystów, którzy z sobie wiadomych powodów woleli nie przyznawać się do tworzenia „powieści milicyjnych”. Jak chociażby kojarzony głównie z literaturą dla młodzieży Aleksander Minkowski (który publikował jako Adrian Czobot i Marcin Dor), Andrzej Wydrzyński (Artur Morena) czy dziennikarz Jerzy Iwaszkiewicz (Adam Hauert). Podobnie było z Heleną Skuteli (rocznik 1927), która za pierwszym razem użyła nazwiska Turbacz, a potem publikowała już pod panieńskim Sekuła. I pod tym drugim stała się klasykiem polskiego kryminału milicyjnego. Co poniekąd potwierdza również fakt, że aż siedmiokrotnie publikowano ją w poczytnym, szczycącym się potężnymi nakładami cyklu Iskier. Jednak i tak nie mogło się to równać z osiągnięciem
Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, który doczekał się aż jedenastu pozycji.
Te siedem mikropowieści Sekuły to: wydany pod pseudonimem Helena Turbacz „Świecznik Maurów” (1969), „
Ślad rękawiczki” (1972), „Kartka z notesu” (1973), „
Siedem diabłów dziadka Osiornego” (1974), „Srebrna moneta” (1975), „Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach” (1979) oraz opublikowana już u schyłku serii „Noc bliskiego księżyca” (1988). „Gwardziści…”, którymi zajmę się dzisiaj, ujrzeli światło dzienne jako sto ósma pozycja cyklu; ich nakład był – nawet jak na tamte czasy – olbrzymi: sto dwadzieścia tysięcy egzemplarzy, co tylko potwierdza wielką popularność „Ewa wzywa 07…”. Jak widać, głód literatury popularnej był taki, że z przyjemnością sięgano także po teksty sławiące Milicję Obywatelską i jej dzielnych funkcjonariuszy.
Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku Helena Sekuła była już doświadczoną prozatorką. Od jej debiutu, powieści „
Taniec na linie” (1960), którą stworzyła do spółki z autorem ukrywającym się pod pseudonimem Lech Terpiłowski, mijały właśnie dwie dekady. Na jej korzyść przemawiała też praktyka zdobyta w czasach, kiedy pracowała jeszcze jako referent prasowy w Komendzie Głównej MO w Warszawie. Działalność organów ścigania poznała więc od podszewki, co potem skrzętnie wykorzystywała w karierze pisarskiej. Akcja „Gwardzistów…” rozgrywa się w ciągu kilku jesiennych tygodni 1978 roku w Warszawie i okolicach, a główną postacią, wokół której ogniskuje się fabuła, jest inżynier Jerzy Ogielski, uzdolniony chemik w instytucie doświadczalnym zajmującym się badaniem minerałów i metali. Mieszka wraz z żoną Martą (dentystką) oraz synem Marcinem w willi wybudowanej przez teściów, którzy właśnie przebywają służbowo poza Europą.
Przyzwyczajony do życia na wysokim poziomie, naukowiec dał się wciągnąć w nadzwyczaj podejrzane interesy. Nawiązał współpracę z grupą osób, dla której w czasie wolnym od pracy wykonywał pewne zlecenia. Przez długi czas kooperacja układała się harmonijnie, wszystkie strony były z niej zadowolone. Aż do teraz! Ogielski zostaje oskarżony przez swoich wspólników o przywłaszczenie cennych przedmiotów, których wartość wynosi – ich zdaniem – kilkanaście tysięcy dolarów (co jest równowartością niemal dwóch milionów złotych). To gigantyczna suma, którą ma rozliczyć w ciągu trzech dni. Jeżeli tego nie zrobi… – cóż, zdaje sobie sprawę, że oni nie żartują, że są w stanie posunąć się nawet do ostateczności, aby odzyskać to, co stracili. Problem polega jednak na tym, że inżynier naprawdę niczego nie ukradł. Nie ma nawet pojęcia, jak mogło dojść do zniknięcia tych rzeczy. Gdzie więc ich szukać?
W ciągu kilku dni nie jest też w stanie zorganizować żądanej od bandytów kwoty. Jedyne, co mu pozostaje – to uciec, zaszyć się w takim miejscu, gdzie go nie znajdą. Ale co zrobić z rodziną? Jeżeli przestępcy nie dorwą jego, mogą zrobić krzywdę Marcie bądź Marcinowi. Każe więc żonie zabrać syna i przenieść się do centrum Warszawy, do mieszkania swojej matki, sam natomiast zwalnia się z pracy i niemal dosłownie zapada pod ziemię. Marcie każe mówić, jeśli ktoś będzie o niego pytał, że wyjechał do sanatorium. A że będą próbowali się z nim skontaktować – to oczywiste. Choć, jak się okazuje, nie tylko ci, po których tego się spodziewać. Tym sposobem na arenę wydarzeń wkracza niejaki Edward Wyrobek, właściciel magla elektrycznego i… maniakalny zbieracz ołowianych żołnierzyków, który pewnego dnia do skrzynki na listy domu teściów Ogielskiego wrzuca kopertę z niecodzienną propozycją: oferuje inżynierowi sprzedaż ośmiu figurek żołnierzy Gwardii Szkockiej wykonanych z okazji dwudziestopięciolecia koronacji królowej Wielkiej Brytanii Elżbiety II.
To jeden wątek opowieści. Drugi wiąże się ze znalezieniem w lesie kabackim zwłok mężczyzny, którym okazuje się Tadeusz Matias – brygadzista z wytwórni zabawek „Pinokio” w Tłuszczu pod Warszawą. Śledztwo w tej sprawie przejmuje kapitan Krzysztof Załęski, który ze zdziwieniem stwierdza, że w notesie ofiary znajduje się numer telefonu do chemicznego instytutu doświadczalnego – właśnie tego, w którym pracuje Ogielski. Jakby tego było mało, niebawem milicja trafia na kolejnego trupa. I ten człowiek ma zapisany ten sam numer. Przełożeni Załęskiego i porucznika Bartka Oskierki, któremu powierzono drugie dochodzenie, nie mają wątpliwości, że obaj oficerowie powinni połączyć siły, ponieważ bez najmniejszych wątpliwości obie zbrodnie są ze sobą jakoś powiązane. Nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nic nie łączy denatów.
Trzeba przyznać, że Sekuła wymyśliła intrygującą fabułę. Gorzej, że nie miała większych możliwości, aby ją właściwie rozwinąć i opisać. Zeszytowa seria, w jakiej ukazali się „Gwardziści…”, miała bowiem swoje objętościowe ograniczenia. W efekcie mikropowieść sprawia wrażenie, jakby pierwotnie stanowiła znacznie większą całość, która następnie została przycięta do wymaganych rozmiarów. Gdzieniegdzie skróty są bardzo widoczne – to, co normalnie zajęłoby rozdział, może nawet dwa, kwitowane jest na przykład paroma zdaniami. Dotyczy to także zakończenia, w którym autorka bezceremonialnie wywala kawę na ławę, chociaż aż prosiło się o to, aby odpowiednio rozciągnąć historię w czasie. W efekcie dojście do rozwiązania zagadki (a raczej kilku zagadek) odbywa się trochę na zasadzie wyciągnięcia królika z kapelusza. Szkoda, bo pomysł aż prosił się o rzetelniejsze wykonanie.
