„Pismak” Marka Harnego to powieść polityczno-obyczajowa, która w konwencji mrocznego kryminału pokazuje peerelowskie korzenie naszej dzisiejszej rzeczywistości i konsekwencje ich utajnienia przed osądem opinii publicznej.
Kryminał z ambicjami
[Marek Harny „Pismak” - recenzja]
„Pismak” Marka Harnego to powieść polityczno-obyczajowa, która w konwencji mrocznego kryminału pokazuje peerelowskie korzenie naszej dzisiejszej rzeczywistości i konsekwencje ich utajnienia przed osądem opinii publicznej.
Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej przyznaje Stowarzyszenie Miłośników Kryminału i Powieści Sensacyjnej „Trup w szafie”. Jej pierwszym laureatem został Marek Krajewski za „Koniec świata w Breslau”. To był wyraźny sygnał, że nastąpiło odrodzenie polskiego kryminału po latach monokultury w postaci książek Joanny Chmielewskiej. W drugiej edycji konkursu nagrodzono powieść „Foresta Umbra” Pawła Jaszczuka, a ubiegły rok należał do Marka Harnego i jego „Pismaka”. O ile jednak Krajewski i Jaszczuk przenieśli swych bohaterów w okres międzywojenny – pierwszy do niemieckiego Wrocławia, drugi do kresowego Lwowa – o tyle Harny zdecydował się umieścić ich w realiach dzisiejszej Polski.
W Krakowie zostaje zamordowana znana dziennikarka, próbująca po latach przerwy wrócić do zawodu. Okazuje się, że prowadziła śledztwo, w które mogą być zamieszane prominentne osoby ze świata polityki. Przebywający na emigracji w Paryżu dziennikarz, autor świeżo wydanej bestsellerowej książki, niegdyś blisko związany z denatką, postanawia wrócić do kraju, by kontynuować dochodzenie i wykryć jej zabójcę. Będzie to jednocześnie podróż w przeszłość, która w znacznym stopniu określa i objaśnia zarówno bohatera, jak i otaczającą go rzeczywistość. Obraz jest mocno subiektywny, gdyż bohater pełni też funkcję narratora.
Oglądamy zatem kulisy rozpadu poprzedniego ustroju i narodzin dzisiejszej rzeczywistości oczami dziennikarza aktywnego zawodowo po obu stronach „grubej kreski”. W miarę rozwoju śledztwa poznajemy głównych aktorów spektaklu – gangstera, senatora, posła, byłego esbeka i powiązaną z nimi dziennikarkę – ale także tajemnicę samego narratora, który też nie jest rycerzem bez skazy. Dzięki temu jednak fabuła zyskuje na wiarygodności.
Przez większą część powieści bohater mocno irytuje. Jest jak bezwolna kukła – ciągle ktoś steruje jego życiem i zachowaniem, podpowiada mu, co ma robić, dokonuje za niego wyborów. Dopiero ostatni gest dowodzi, że dojrzał, zrozumiał, poczuł się odpowiedzialny za siebie, kobietę, którą kochał (i którą wcześniej skrzywdził), i podjął walkę – nierówną, ale być może nie bez powodzenia. W końcu opadają przecież najgrubsze nawet zasłony i widzimy państwo uwłaszczonych esbeków i towarzyszy z nomenklatury, posługujących się zwykłymi bandziorami i sprzedajnymi politykami w realizowaniu i ochranianiu swoich prywatnych interesów.
Harny pokazuje też, jak wysoką cenę płaci się za obecność w świecie polityki i narkobiznesu: nikt nie ma prawa pozostać czystym. Jest jednak szansa, że w kimś obudzi się zagłuszone sumienie, że wstrząs moralny spowoduje czyjąś przemianę. W tym celu trzeba się jednak niejako powtórnie narodzić – co staje się udziałem pary śledczych dziennikarzy. Oboje podnoszą się z upadku, który zaprowadził ich na samo dno, i wiemy, że nikt i nic już ich z tej nowej drogi nie sprowadzi. Są jeszcze w tym kraju ludzie – mówi Harny – którzy odrzuciwszy względy własnego bezpieczeństwa, zdobędą się na ujawnienie bezpieczniacko-mafijnych korzeni naszego niepodległego państwa.
Nie przekonuje mnie klamra kompozycyjna książki. Chwyt „powieść w powieści” nieco osłabia wyrazistość przesłania. Jakby autor chciał przypomnieć: „To tylko literatura”. Widocznie uznał, że oskarżenie III RP jest w powieści artykułowane wystarczająco mocno i wyraźnie. Obraz „kraju Kiszczaka i Michnika” – według określenia Macieja Rybińskiego – miał zapewne otworzyć oczy czytelnikom przywiązanym do okrągłostołowej wizji Polski postkomunistycznej. Jednak wspomniany zabieg kompozycyjny bierze fabułę powieści niejako w cudzysłów.
Wnioski? Mimo iż powieść opisuje zbrodnię i śledztwo prowadzące do jej wyjaśnienia, w co najmniej równym stopniu jak typowym kryminałem jest ona utworem polityczno-obyczajowym. Dla ortodoksyjnych wyznawców literatury sensacyjnej brzmi to może jak zarzut, dla mnie – nie. Powieści Henninga Mankella o komisarzu Wallanderze też przecież nie zawieszają kryminalnej intrygi w społecznej próżni, a nikt nie odmawia im wysokiej pozycji w gatunkowej hierarchii.
