Kiedy pisał swoją najsłynniejszą powieść – dystopię „My” – nie było jeszcze dyktatur Józefa Stalina czy Adolfa Hitlera. Nie było totalitarnych Państw Jedynych, których władze starały się podporządkować sobie obywateli i kontrolować ich całe życie. One miały nadejść dopiero dekadę później, ale Jewgienij Zamiatin przewidział ich istnienie i opisał je, zanim się pojawiły.
Nieuleczalna dusza, słaby duch
[Jewgienij Zamiatin „My” - recenzja]
Kiedy pisał swoją najsłynniejszą powieść – dystopię „My” – nie było jeszcze dyktatur Józefa Stalina czy Adolfa Hitlera. Nie było totalitarnych Państw Jedynych, których władze starały się podporządkować sobie obywateli i kontrolować ich całe życie. One miały nadejść dopiero dekadę później, ale Jewgienij Zamiatin przewidział ich istnienie i opisał je, zanim się pojawiły.
To jedno z tych dzieł, które przez całe dziesięciolecia nie mogły ukazywać się w druku najpierw w Związku Radzieckim, a po drugiej wojnie światowej – we wszystkich krajach po niedemokratycznej stronie „żelaznej kurtyny”, a więc także w Polsce Ludowej. Nazwisko jego autora znalazło się na indeksie, więc tym samym los powieści „My” podzieliły również inne jego książki. Nie pomogły zasługi. Pisarz podpadł Józefowi Stalinowi, który w tamtym czasie był w Kraju Rad Bogiem i wyrocznią. Jewgienij Iwanowicz Zamiatin urodził się w 1884 roku w prowincjonalnym Lebiedianie. Szkołę gimnazjalną ukończył w Woroneżu, po czym rozpoczął studia politechniczne w Petersburgu; niewiele brakowało, aby został specjalistą od budowy okrętów. W stolicy carskiej Rosji związał się politycznie z bolszewikami, co może nieco dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że jego ojcem był ksiądz prawosławny. Z perturbacjami udało mu się zdobyć dyplom i nawet rozpocząć pracę w zawodzie; tyle że w tym samym czasie odkrył w sobie inną fascynację – literaturą.
Po opublikowaniu pierwszych opowiadań i nowel z sympatią o jego twórczości wypowiadał się sam Maksim Gorki, co było wielką zachętą do kontynuowania pasji pisarskiej. Jako pacyfista po wybuchu konfliktu światowego w 1914 roku Zamiatin występował z odczytami antywojennymi, za co został ukarany zesłaniem. Następnie dano mu szansę rehabilitacji, jaka polegała na pracy przy konstrukcji statków-lodołamaczy, nad którymi pracował w portach angielskich. Po powrocie do ojczyzny trafił na rewolucję październikową. Był niegdyś zwolennikiem Lenina, teraz jednak dużo bliżej było mu do mieńszewików – efekt był łatwy do przewidzenia: kolejne uwięzienie. Po wyjściu na wolność rozpoczął potajemnie pracę nad, jak się później okazało, swoim najsłynniejszym dziełem. Nie miał chyba jednak nadziei na to, że „My” ukaże się w Rosji Radzieckiej, stąd zgoda autora na to, aby tekst przemycono na Zachód. W 1923 roku trafił on do Nowego Jorku, gdzie – w tłumaczeniu na język angielski – ukazał się rok później.
Z kolei w 1927 roku powieść w oryginale wydano w Czechosłowacji. Zrobili to emigranci rosyjscy, którzy później przemycali egzemplarze książki do Związku Radzieckiego. Tam powielano je w tak zwanym „samizdacie”, czyli nielegalnym „drugim obiegu”. Na „My” szybko zwróciły uwagę władze kraju, które rozpętały nagonkę na Zamiatina. Zaszczuty pisarz starał się o pozwolenie na legalny wyjazd z kraju, lecz wciąż mu go odmawiano. Dopiero w 1931 roku Gorki wybłagał u Stalina zgodę i tym sposobem Jewgienij Iwanowicz znalazł się w Paryżu. Stalin jednak o nim nie zapomniał i bawił się z nim trochę w kotka i myszkę. Kazał go wyrzucić ze Związku Pisarzy ZSRR, a potem znowu przyjąć w 1934 roku – prawdopodobnie po to, aby w czasie odbywającego się rok później kongresu pisarzy antyfaszystowskich reprezentował on nie „białą emigrację”, ale literatów radzieckich. Na emigracji pisał niewiele: kilka opowiadań, scenariusz filmowy do będących adaptacją dramatu „Na dnie” Gorkiego „Ludzi z zaułka” (1936) Jeana Renoira, wreszcie powieść „Bicz Boży”, której nie dokończył z powodu przedwczesnej śmierci spowodowanej zawałem serca (10 marca 1937 roku).
Pierwsze polskie wydanie „My” ukazało się, jeszcze nielegalnie, w połowie lat 80. XX wieku nakładem oficyny Nowa. Powieść przetłumaczył, ukrywający się pod pseudonimem Barbara Sentencja, Adam Pomorski. Cztery lata później – po politycznym przełomie w Polsce – książka ukazała się już legalnie (za sprawą wydawnictwa Alfa); ostatnio natomiast sięgnął po nią – w tym samym, choć nieco poprawionym, przekładzie – poznański Rebis. Czy warto było? W świecie, w którym żyjemy, może kogoś zainteresować literacka antyutopia sprzed stu lat? Nie mam wątpliwości, że – tak! I głównie z tego powodu, że „My” to powieść wizjonerska, która także w XXI wieku broni się zarówno pod względem literackim, jak i… futurystycznym. Przedstawiony w niej świat wciąż wyprzedza ten, w którym żyjemy, i wciąż przeraża swoim totalizmem. Czytając dzieło Zamiatina z perspektywy wieku, trudno nie być zaskoczonym jego przenikliwością; można bowiem odnieść wrażenie, że Rosjanin przewidział to wszystko, co w kolejnych dekadach wydarzyło się nie tylko w jego ojczyźnie, lecz także w III Rzeszy.
Powieść, która stała się inspiracją dla innych – dużo bardziej znanych – antyutopii, czyli „Nowego, wspaniałego świata” (1932) Aldousa Huxleya oraz „Roku 1984” George’a Orwella – sama nie powstała w próżni. Wpływ na jej powstanie miały wcześniejsze wizje przyszłości Herberta George’a Wellsa, ale też psychologiczne dramaty Fiodora Dostojewskiego (głównie „Biesy” i „Bracia Karamazow”), w których klasyk literatury rosyjskiej pokazał, do czego może prowadzić, mająca podbudowę w postaci anarchistycznego nihilizmu, rewolucyjna dyktatura. Akcja powieści rozgrywa się w odległej przyszłości, a jej miejscem jest stolica Państwa Jedynego – raju na Ziemi, odpowiednika Morusowej Utopii. Nie istnieją w nim bowiem podziały społeczne, wszyscy obywatele są równi, mają tyle, ile dało im państwo – klitkę mieszkalną, pracę odpowiadającą uzdolnieniom i umiejętnościom, wreszcie żywność. Dzień jest dokładnie rozplanowany, dosłownie – co do godziny. Chwilę wytchnienia obywatele mają podczas Godzin Osobistych (od szesnastej do siedemnastej oraz od dwudziestej pierwszej do dwudziestej drugiej): wtedy mogą spotykać się z innymi, na przykład – w ściśle określone dni – odreagować stres, uprawiając seks.
Główny bohater, Δ-503, to trzydziestodwuletni samotny mężczyzna, matematyk, jeden z konstruktorów pracujących przy budowie Integralu – „ognistego Tamerlana szczęścia”, to jest potężnego statku kosmicznego, za sprawą którego idee Państwa Jedynego mają zostać przeniesione w inne zakątki Wszechświata. Do jego ukończenia, jak podaje „Gazeta Państwowa”, pozostało sto dwadzieścia dni. Legalnie utrzymuje on bliskie kontakty zaledwie z dwiema osobami: obywatelem R-13, przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych, pracownikiem Instytutu Poetów i Pisarzy Państwowych, oraz przypisaną im obu jako partnerka seksualna obywatelką O-90, kobietą słabą i uległą, nastrojoną do świata sentymentalnie. Δ-503 długo prowadzi przykładne życie, odczuwa bogobojny szacunek wobec Dobroczyńcy, przywódcy Państwa Jedynego. A jednak nadchodzi taki dzień, gdy robi rzecz, za którą żaden z Opiekunów, to jest pracowników Urzędu Opieki (to zakamuflowana forma policji bezpieczeństwa), by go nie pochwalił – przejawia indywidualizm i zaczyna… pisać pamiętnik. Jego historię poznajemy właśnie z czterdziestu zachowanych notatek.
Kolejnym punktem zwrotnym w życiu konstruktora Integralu okazuje się znajomość z tajemniczą I-330, za którą początkowo nie przepada, ale która z czasem staje się jego obsesją. Dzięki niej trafia do Domu Starożytności – muzeum, które pokazuje, jak wyglądał świat i jak żyli ludzie przed Wojną Dwustuletnią (między miastem a wsią) oraz wielkim głosem – w którym odbywają pierwszą z zasadniczych rozmów. Zadane wtedy przez I-330 pytania długo nie dają mężczyźnie spokoju, rosną w nim i skłaniają do przemyśleń, które prowadzą na skraj zdrady. Sytuacja polityczna w Państwie Jedynym zaognia się praktycznie z dnia na dzień, a do eskalacji konfliktu dochodzi w Dniu Jednomyślności. Δ-503 znajduje się wówczas na moralnym rozdrożu; poznaje prawdziwe intencje swoich znajomych. A wszystko to w chwili, w której tak dobrze znany mu świat zaczyna się rozpadać. Powieść Zamiatina, mimo modernistycznej formy, czyta się jak sensacyjny thriller science fiction. Zwłaszcza w końcówce, gdy wydarzenia nabierają tempa i rozmachu, a zwrot akcji czai się w każdej „notatce” bohatera.
Z pomysłem napisania „My” Jewgienij Iwanowicz nosił się od zimy 1917/1918 roku, czyli wpływ na to miała na pewno rewolucja październikowa. Pisał powieść natomiast w latach 1920-1921, kiedy władza radziecka toczyła wojnę z Polską i jednocześnie starała się zgnieść wrogów wewnętrznych („białych”, eserowców, anarchistów). Stosowano już wtedy terror na masową skalę, ale do budowy państwa totalnego z przywódcą pokroju Stalina (w którym po latach można było widzieć Dobroczyńcę) było jeszcze daleko. Pod tym względem książka Zamiatina jawi się więc jako wizja profetyczna, zapowiadająca to, co dopiero nadejdzie. Pewnie dlatego, mimo rozpętanej pod koniec lat 20. nagonki przeciwko pisarzowi, pozwolono mu wyjechać z kraju. Stalin nie odnosił bowiem fabuły „My” bezpośrednio do siebie. Gdyby powieść powstała kilkanaście lat później, chociażby w połowie lat 30., los pisarza byłby na pewno inny, po wielekroć okrutniejszy. W czasach Wielkiej Czystki obywatele Związku Radzieckiego trafiali na wiele lat do łagrów za opowiadanie dowcipów. Jaka by więc była kara za stworzenie „My”?
Styl powieści oddaje niepokój świata, jaki zrodził się w wyniku pierwszej wojny światowej. Świata co rusz wstrząsanego niepokojami i rewolucjami (poza Rosją były jeszcze przecież Niemcy i Węgry). Zamiatin chętnie i bardzo konsekwentnie posługuje się równoważnikami zdań; jego opisy, jak i dialogi, są krótkie i konkretne – służą nie tylko popychaniu akcji do przodu, ale też podtrzymywaniu nieustannego napięcia. Chociaż wizja Jewgienija Iwanowicza może wydawać się groteskowa (na to wskazuje wielu krytyków), znacznie więcej w niej, aniżeli absurdu i groteski, jest grozy. Jestem gotów uwierzyć w to, że pisząc „My”, autor był przerażony tym, co go czeka w przyszłości. Nie potrafił tego jeszcze nazwać z imienia, ale przeczuwał, że wielkimi krokami zbliża się totalitarne Państwo Jedyne, w którym jednostka jest niczym. Jakże złowróżbnie brzmi w kontekście tego, co stanie się w Związku Radzieckim w latach 30. XX wieku, dialog, jaki Δ-503 odbywa w Urzędzie Medycyny: „Źle z wami! Widocznie wytworzyła się wam dusza. (…) – To… bardzo niebezpieczne? – Nieuleczalne”.

"nie było jeszcze dyktatur Józefa Stalina czy Adolfa Hitlera. Nie było totalitarnych Państw Jedynych, których władze starały się podporządkować sobie obywateli i kontrolować ich całe życie".
Czy redakcja może zorganizować dla p. Chosińskiego przyspieszony kurs historii XX w. ze szczególnym uwzględnieniem zbrodniczej, lewicowej dyktatury Lenina?