„Czysty wymysł” Matta Alta to fascynująca opowieść o tym, jak grupa dziwaków z Kraju Kwitnącej Wiśni zremiksowała naszą rzeczywistość i zmieniła nasze rozumienie tego, co w dzisiejszych czasach znaczy być człowiekiem.
Wszyscy jesteśmy Japończykami
[Matt Alt „Czysty wymysł” - recenzja]
„Czysty wymysł” Matta Alta to fascynująca opowieść o tym, jak grupa dziwaków z Kraju Kwitnącej Wiśni zremiksowała naszą rzeczywistość i zmieniła nasze rozumienie tego, co w dzisiejszych czasach znaczy być człowiekiem.
Matt Alt to mieszkający w Tokio dziennikarz i tłumacz, od dzieciństwa zafascynowany japońską kulturą i technologią. Tytuł książki „Czysty wymysł” zapożyczył od Oscara Wilde’a, który tak w 1891 roku określił Japonię. Zamiarem Alta było ukazanie kulturowego wpływu Kraju Kwitnącej Wiśni na świat, gdzie historia i ekonomia – powojenna przemiana w azjatyckiego tygrysa czy kryzys ekonomiczny lat dziewięćdziesiątych – miała być tylko tłem do opowieści o „środkach zasilania wyobraźni”.
Już w XIX wieku Japonia była krok przed resztą świata: prace tamtejszych artystów inspirowały twórców impresjonizmu, a nawet samego van Gogha, szukającego „japońskiego światła”. To właśnie Japończyk, D. T. Suzuki, sprawił, że od lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia buddyzm zen stał się uniwersalnym narzędziem rozwoju osobistego. Od tamtej pory ludzie Zachodu zasmakowali w medytacji, minimalizmie i poszukiwaniu transcendencji we własnym wnętrzu, a dzisiaj odkrywają „magię sprzątania”.
Z racji upodobania do zabawy brytyjski dyplomata Rutherford Alcock już w 1863 roku nazwał Japonię „rajem dzieciątek”, ale kraj ten zdetronizował Niemcy w roli czołowego producenta zabawek dopiero po II wojnie światowej. Matt Alt bierze pod lupę najgłośniejsze albo przełomowe technologie czy zjawiska popkulturowe, barwnie opisując stojące za nimi historie i konkretne osoby. Rozpoczyna od opowieści o powojennym miniaturowym jeepie, symbolu dominacji amerykańskiego okupanta, który został „oswojony” jako zabawka, stając się przedmiotem pożądania młodych Japończyków. Dość szybko z kraju okupowanego i obiektu drwin i nienawiści Japonia stała się ważnym partnerem gospodarczym USA, a kolejne dekady upływały pod znakiem gospodarczej prosperity. Fascynacje były zresztą wzajemne – wspólnym mianownikiem Japończyków i Amerykanów jest specyficzna, pozbawiona kompleksów umiejętność zabawy, bez przekonania, że to „nie wypada”.
Poszczególne rozdziały autor poświęca anime, karaoke, grom video i szaleństwom na punkcie Tamagotchi czy Pokemonów. Nie mogło też zabraknąć Hello Kitty, Pacmana czy wąsatego hydraulika Mario. Wszystko to jest przykładem estetyki kawaii – czegoś małego i słodkiego, co najwyraźniej chwytało Amerykanów (a potem cały świat) za serce. Zamiast militarnych gier – strzelanin i bijatyk skierowanych dla chłopców – Pokemony wymuszające współpracę. To, co wielu irytuje i nie pozwala przekonać się do mangi i anime, a tym bardziej wirtualnych stworków – infantylizm, eskapizm, brak pretensji do jakiejś „głębi” – jest tu plusem.
Za historyczną cezurę, po której nic już nie było takie samo, autor uznaje krach giełdowy z grudnia 1990, rozpoczynający długotrwały kryzys. Przedtem Japonia oznaczała raczej nowatorskie technologie, jak choćby walkman Sony, ale po wspomnianym kryzysie weszła w „stracone dekady” i np. rewolucję smartfonową zupełnie przegapiła. Ale, paradoksalnie, to wtedy zwiększyło się popkulturowe oddziaływanie Japonii na świat. Weźmy choćby „Final Fantasy VII”, nowatorską grę z 1997 roku. Pamiętamy też niezrozumiały szał na punkcie Pokemonów i Tamagotchi. Uznaniem japońszczyzny na salonach był Oskar dla „Spirited Away: W krainie bogów” Miyazakiego w 2004 roku. Ale i dzisiaj można odnieść wrażenie, że co drugie dziecko przyznaje się do fascynacji mangą i anime. Krytycy (zachodni) często tym pogardzają, tak jak wcześniej grami/komiksem/fantastyką. Alt przekonuje, że kompletnie niesłusznie, ukazując rozwój, przemiany i nabieranie głębi w powojennej mandze i anime – od „Tetsuro Atom” poprzez gekigę, aż do „Akiry” i twórczości Hayao Miyazakiego. Dla Japończyków były one tym, czym rock dla ich zachodnich rówieśników. Miały też większy wpływ społeczny, z postaciami (albo twórcami) utożsamiali się przeróżni kontestatorzy. Historia mangi i anime w ujęciu Alta wcale nie jest mniej „szlachetna” niż historia rocka czy science fiction – w niej także pojawiają się nowatorzy, kontestatorzy, epigoni.
Alt z rozrzewnieniem wspomina swój pierwszy kontakt z grami wideo, przełomowość Pacmana, Space Invaders, Donkey Konga (to wszystko zawdzięczamy Japończykom), a także dziecięcą fascynację archaicznym już w momencie powstania Game Boyem od Nintendo. Tam, gdzie reszta świata widzi absurdalne, zbiorowe szaleństwa na punkcie wirtualnych stworków, Alt dostrzega przełomowość i nowe idee. Według niego dzisiejszy kształt mediów społecznościowych i sposób komunikowania się zawdzięczamy w dużym stopniu… japońskim uczennicom, które jeszcze w czasach pagerów zaczęły wysyłać pierwsze emoji i nawet w dorosłych latach przyznawały się do fascynacji Hello Kitty, która stała się wręcz ikoną całego pokolenia wyemancypowanych kobiet. A potencjału emotikonek początkowo nie dostrzegał nawet Steve Jobs.
Największy ciężar gatunkowy, z racji politycznych konotacji, ma rozdział poświęcony 4chan, witrynie przeznaczonej początkowo dla miłośników mangi i anime. Alt ukazuje, w jaki sposób amerykańscy otaku stali się z nerdów-antysystemowców obiektem zainteresowania Partii Republikańskiej, a ich wyobcowanie, połączenie przesadnej dumy i braku pewności siebie, zaowocowały poparciem dla Trumpa. W historii tej pojawiają się niechlubne postacie Steve’a Bannona ze wspomnianej partii i Milo Yiannopoulosa, który zaraził ich sceptycyzmem wobec progresywnych idei. Smutna to opowieść, gdzie internetowy trolling stał się „walką o wolność”. Ale też autor nie jawi się jako miłośnik politycznej poprawności i cenzurowania wypowiedzi.
Destrukcyjna polaryzacja polityczna mimo wszystko jest problemem raczej amerykańskim, Japonii dotyczy on w mniejszym stopniu, choć oczywiście i tam kontestuje się rząd. Alt stawia (ryzykowną) tezę, że to właśnie ów szlachetny eskapizm i umiejętność zabawy sprawia, że Japończycy nie są aż tak radykalni, a ich opór przybiera bardziej cywilizowaną formę. Poza tym w Japonii jest też większy egalitaryzm finansowy, nie ma tam aż takiej przepaści między zarobkami szefa a szeregowego pracownika.
Najciekawsze, że można zupełnie odwrócić aksjologię ukazaną w książce. Lamentować nad tym, że ludzie wolą technologiczne raje, gadżeciarstwo i fikcyjne postacie z kreskówek niż protest społeczny, a niezrozumienie złożoności rzeczywistego świata spowodowało ucieczkę w skrajności, oferujące prostszą wizję świata. Że „późny kapitalizm” uczynił z ludzi niewolników potrzeb, które sam wykreował, i wszyscy stali się kolekcjonerami niepotrzebnych rzeczy i niewolnikami zbiorowych mód. Kompletnie przy tym zdziecinnieli, woląc żyć w nieistniejących światach czy płacić za sprzątanie odchodów wirtualnych stworków. Efektem jest brak życia prywatnego, strach przed nawiązywaniem realnych relacji, niechęć do posiadania dzieci, a nawet do… seksu. Alt widzi te mroczne strony, ale trochę je bagatelizuje, mimo wszystko dostrzegając więcej pozytywów i zżymając się niejednokrotnie na czarny pijar otaczający fanów popkulturowej zabawy. Sugeruje, że receptą jest kreatywność leżąca w zasięgu możliwości każdego, i że to wspaniała perspektywa na przyszłość – demokratyzacja twórczości, każdy może być artystą (tak jak w karaoke). Popkulturowy i technologiczny eskapizm jest tu receptą na cywilizacyjne i społeczne traumy, a nie ich przyczyną. Wszyscy już jesteśmy Japończykami, albo chcemy nimi być. Ma rację?
