Wydawałoby się, że o tragedii na Przełęczy Diatłowa w górach Uralu Północnego napisano już wszystko. Pewnie tak, ale nie wszystko przecież mieliśmy okazję przeczytać. Książka reżysera-dokumentalisty i pisarza Donniego Eichara ukazała się w Polsce siedem lat po publikacji w Stanach Zjednoczonych. Po lekturze „Martwej Góry” nie można mieć wątpliwości, że to najwartościowsza pozycja dotycząca losu Diatłowców, jaka do tej pory wydana została w naszym kraju.
Ten okrutny XX wiek: Marsz ku szarej nicości
[Donnie Eichar „Martwa góra” - recenzja]
Wydawałoby się, że o tragedii na Przełęczy Diatłowa w górach Uralu Północnego napisano już wszystko. Pewnie tak, ale nie wszystko przecież mieliśmy okazję przeczytać. Książka reżysera-dokumentalisty i pisarza Donniego Eichara ukazała się w Polsce siedem lat po publikacji w Stanach Zjednoczonych. Po lekturze „Martwej Góry” nie można mieć wątpliwości, że to najwartościowsza pozycja dotycząca losu Diatłowców, jaka do tej pory wydana została w naszym kraju.
Donnie Eichar
‹Martwa góra›
Ostatnie miesiące były wyjątkowo absorbujące dla polskich „badaczy” (cudzysłów nie nadaje w tym przypadku słowu znaczenia pejoratywnego ani ironicznego) dramatu, jaki rozegrał się zimą 1959 roku w górach Uralu Północnego, a jaki zwyczajowo określany jest mianem „tragedii na Przełęczy Diatłowa”. Najpierw ukazały się trzy, spośród których dotąd zrecenzowaliśmy dwie – to „
Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga” (2000-2001) Anny Matwiejewej oraz „
Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca” (2020) Alice Lugen – poświęcone temu wydarzeniu książki, a następnie w jednej ze stacji telewizyjnych wyemitowano znakomity rosyjski serial, w oryginale zatytułowany najprościej jak się dało, to jest „
Przełęcz Diatłowa” (2020). Została jeszcze trzecia książka, opublikowana przez niszowe wydawnictwo Bezdroża. Jak się okazało – najciekawsza i najbardziej wartościowa.
Jej autorem jest – pochodzący z Florydy, ale obecnie mieszkający w słonecznej Kalifornii – Amerykanin Donnie Eichar. Do przeprowadzki skłoniły go względy zawodowe. Po prostu – został filmowcem-dokumentalistą. I jako taki „wyszedł” na temat, który pochłonął go do tego stopnia, że na jakiś czas porzucił piaszczyste plaże Malibu i udał się do położonego na Uralu Jekaterynburga (dawnego Swierdłowska). Pierwsza wyprawa – w 2010 roku – była w zasadzie rekonesansem; pomogła Donniemu przetrzeć szlaki, a przede wszystkim uwiarygodnić się w oczach swego potencjalnego rosyjskiego współpracownika, Jurija Kuncewicza – prezesa Fundacji Pamięci Grupy Diatłowa. Charakter drugiej – dwa lata później – był już zupełnie inny. Miała nie tylko pomóc Eicharowi zebrać konkretne materiały i relacje (między innymi właśnie wtedy miał możność spotkać się i porozmawiać z Jurijem Judinem, który w ostatnim możliwym momencie odłączył się od reszty „Diatłowców”, wrócił do domu i dzięki temu przeżył), ale głównie doprowadzić go do miejsca tragedii – na stok góry Chołatczachl .
Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Eichar, aktywnie poszukujący odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną tragedii, skontaktował się jeszcze z naukowcami, którzy potwierdzili jego przypuszczenia – i zaraz potem, jak można się domyślać, zabrał się za pisanie książki. „Martwa Góra. Historia tragedii na Przełęczy Diatłowa” ukazała się w 2013 roku, a po siedmiu latach doczekała się tłumaczenia na polski. Co różni ją od dwóch pozostałych pozycji i od serialu? Otóż
Lugen skupiła się na uczestnikach feralnej wyprawy, przedstawiając ich wnikliwe portrety psychologiczne; opisała także szczegółowo przebieg ekspedycji, ale unikała jak diabeł wody święconej wskazania przyczyn dramatu.
Matwiejewa natomiast nadała swym rozważaniom formę beletrystyczną (niestety, mało zajmującą), a w finale rozprawiła się z kilkunastoma teoriami, określając – czysto subiektywnie – ich prawdopodobieństwo.
Autorzy filmu z kolei wzięli na warsztat najpopularniejsze na przestrzeni ostatnich sześciu dekad hipotezy (także te uznawane jako „spiskowe”), by na koniec wybrać jedną.
A co zrobił Donnie Eichar? Przede wszystkim podszedł do sprawy ze świeżym umysłem. Nie przywiązywał się od początku do żadnej z teorii, jakie funkcjonowały w rosyjskiej blogosferze. W pierwszej kolejności postanowił porozmawiać z pośrednimi świadkami, których zdanie było dla niego najistotniejsze nie tylko w kontekście budowy tła wydarzeń, ale także poznania i zrozumienia intencji uczestników wyprawy. Spotkał się więc z najmłodszą siostrą Igora Diatłowa, Tatianą (w 2010 roku), i – co było szczególnie ważne – z Jurijem Judinem (dwa lata później), który towarzyszył swoim przyjaciołom aż do opuszczonej osady geologów. Tam zdecydował się z powodu bólów reumatycznych, jakie nie ustępowały od kilku dni, odłączyć od swoich towarzyszy. Nieco ponad cztery dni później – w nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku – pozostała dziewiątka zginęła. Jurij był ostatnim, który ich wszystkich widział całych i zdrowych. Dzięki zachowanym zdjęciom, jakie przetrwały na kliszach aparatów fotograficznych, można zobaczyć także uśmiechnięte twarze Diatłowców w kolejnych dniach. Chociaż jedna z ostatnich fotografii przedstawia zupełnie inny, ponury i dzięki temu symboliczny obraz (nie bez powodu umieszczony na okładce „Martwej Góry”) – grupę turystów na nartach, z plecakami, zmierzających ku… szarej nicości.
Książka Amerykanina ma trzy przeplatające się warstwy narracyjne. Pierwsza odnosi się do wydarzeń z końca stycznia i dwóch pierwszych dni lutego 1959 roku, czyli – mówiąc najprościej – rekonstruuje bardzo dokładnie przebieg wyprawy: od wyjazdu pociągiem ze Swierdłowska (Jekaterynburga) do Sierowa, a następnie różnymi środkami komunikacji do Iwdelu i Wiżaja, w końcu nieistniejącej dzisiaj osady drwali (nazywanej Sektorem 41) i opuszczonej już wówczas bezimiennej osady geologów. Ostatnie cztery dni przedstawione są na podstawie zapisków w dzienniku wyprawy i odtajnionych dopiero w 2009 roku dokumentów prokuratury. Druga płaszczyzna zawiera opowieść o rozpoczętej 20 lutego akcji ratowniczej, która niemal natychmiast przeistoczyła się oficjalnie w akcję poszukiwawczą. Nikt bowiem znający realia Uralu Północnego nie wierzył w to, że komuś z Diatłowców udało się do tego momentu utrzymać przy życiu. Korzystając ze wspomnień tych, którzy brali udział w poszukiwaniach, Eichar buduje historię zapierającą dech w piersiach, którą – mimo wiedzy na temat tego, jak całość się kończy – czyta się jak najwyższych lotów artystycznych thriller.
A warstwa trzecia? Można ją nazwać współczesną, bo jest to opis obu wypraw amerykańskiego dokumentalisty do Rosji. Zdawałoby się, że te fragmenty będą najmniej interesujące, lecz… wcale tak nie jest. Donnie dokładnie opisuje – niemal krok po kroku – jak zdobywał kolejne ważne informacje, jak poznawał ludzi, na jakie trafiał przeszkody. Najbardziej frapujący jest opis zimowej wyprawy na Martwą Górę, która pomaga mu zrozumieć, jak ekstremalne wyzwanie podjęli Diatłowcy na ponad pół wieku przed nim. Nie mając takich możliwości technicznych ani takiego, jak on i towarzyszący mu Rosjanie, ekwipunku. Ostatni rozdział, nie licząc czterech aneksów, zawiera zaś to, na co każdy czytelnik czeka z niecierpliwością od pierwszej strony – odtworzenie przebiegu tragedii, jaka wydarzyła się na wschodnim stoku Chołatczachl. Jedno jest pewne – nikt, kto dotrze do tego miejsca, nie będzie żałował czasu poświęconego na lekturę książki Eichara!
