„Mona Liza Turbo” Williama Gibsona stanowi satysfakcjonujące zwieńczenie „Trylogii Ciągu”, łączące wątki z poprzednich dwóch części. Możemy poznać zakończenie historii wielu poznanych wcześniej bohaterów i znów zanurzyć się w cyberpunkowy, niebezpieczny świat przyszłości.
Trylogia Ciągu: Mona Liza Turbo
[William Gibson „Trylogia Ciągu” - recenzja]
„Mona Liza Turbo” Williama Gibsona stanowi satysfakcjonujące zwieńczenie „Trylogii Ciągu”, łączące wątki z poprzednich dwóch części. Możemy poznać zakończenie historii wielu poznanych wcześniej bohaterów i znów zanurzyć się w cyberpunkowy, niebezpieczny świat przyszłości.
William Gibson
‹Trylogia Ciągu›
Od wydarzeń znanych nam z „Grafa Zero” minęło osiem lat. Angela Mitchell zastąpiła Tally Isham jako gwiazda symstymu
1). Jej chłopak, Bobby, zniknął gdzieś bez śladu i nikt do końca nie wie, co się z nim stało. Case (jak dowiadujemy się zupełnie na marginesie) przeszedł na emeryturę i dorobił się gromadki dzieciaków. Molly, pod nowym przydomkiem, wciąż pracuje jako najemnik i dba wyłącznie o swoje interesy. Finn stał się uliczną wyrocznią. Nie wiemy, co się stało z ludźmi z Projektów ani z Marly, za dostajemy to kilkoro nowych bohaterów, których portrety Gibson kreśli bez zbytniego pośpiechu, ale z typową dla siebie szczegółowością. Obok wspomnianej Angeli, która dostała tu jedną z pierwszoplanowych ról, poznajemy nieco zagubioną Monę, wykolejonego Ślizga i zmagającą się z nieznanym dla niej światem Kumiko. Odkrywanie, jaką rolę każda z tych postaci musi odegrać w wielowątkowej, sięgającej korzeniami „
Neuromancera”, historii stanowi jedną z przyjemności płynących z lektury.
Zaskakuje, że najwięcej inicjatywy przejawiają tutaj nie pierwszoplanowi bohaterowie, ale ludzie drugiego planu: towarzysząca Kumiko Sally, facet Mony imieniem Eddie czy kumpel Ślizga Gentry. Oni zdają się wiedzieć więcej na temat tego, co dzieje się wokół – a przynajmniej wydaje im się, że wiedzą więcej. Pod sam koniec okazuje się, że to właśnie działania Sally i Gentry’ego stały się motorem napędowym fabuły, podczas gdy ich podopieczni byli jedynie mało aktywnymi obserwatorami. Gdyby nie ta dwójka, historia najpewniej popłynęłaby zupełnie innym torem, kończąc się o wiele tragiczniej dla wszystkich głównych bohaterów. Nie chodzi o to, że wszyscy inni są bezwolnymi statystami. Rzecz raczej w tym, że nie zdają sobie sprawy z zasięgu rozgrywających się wokół nich wydarzeń, przez co nie mają praktycznie zbyt wielu możliwości, by w nie ingerować. Ten bezwład jest najbardziej widoczny w przypadku Mony, której rola jest jeszcze bardziej statyczna niż w przypadku Bobbiego w „
Grafie Zero”. Jej perspektywa jest niezwykle istotna z fabularnego punktu widzenia (dając nam wgląd w ten aspekt szerszej historii, o którym w innym wypadku nie mielibyśmy pojęcia), ale trudno dostrzec inne przesłanki, które uzasadniałyby uczynienie jej jedną z głównych postaci tej powieści. Można wręcz odnieść wrażenie, że autor miał do opowiedzenia historię, lecz była ona zupełnie niezależna od postaci, których losy mimochodem opisuje.
Pod względem bohaterów i ich umiejscowienia w fabule Gibson uderza tu w znane nam doskonale z poprzednich części elementy. Ludzie marginesu (Mona, Ślizg) zostają wplątani w wydarzenia na skalę światową, a dzieje się to w dużej mierze bez ich wiedzy. Ślizg musi spłacić zaciągnięty kiedyś dług, przyjmując pod swoje skrzydła (czyli do opuszczonej Fabryki, w której mieszka z Gentrym i Ptaśkiem) nieprzytomnego, zadrutowanego gościa podłączonego do tajemniczego kawałka softu. Nie ma on oczywiście pojęcia, kto to jest (choć czytelnik może się tego łatwo domyślić), ani tym bardziej, że jest poszukiwany przez niebezpiecznych ludzi. Tymczasem Mona po prostu podąża za chłopakiem-alfonsem, który wierzy w swoje szczęście i to, że ktoś wreszcie się poznał na jego talentach. Sama Mona przeczuwa, że sprawy wyglądają na o wiele bardziej złożone, ale zanim zdoła podjąć jakiekolwiek działania, zjawia się niespodziewany ratunek.
Tam, gdzie w „Neuromancerze” mieliśmy klan Tessier-Ashpoolów, a w „Grafie Zero” Herr Vireka, w „Monie Lizie Turbo” jest pustka. Przewijają się oczywiście nawiązania do 3Jane, Kumiko jest córką jednego z bossów yakuzy, ale element globalny odgrywa w tej powieści dość znikomą rolę. Nawet główny wątek, który wiąże się z próbą porwania Angie Mitchell, prezentuje się dość mało wyraziście w świetle tego, co znamy z poprzednich części. Jest tu zbyt wiele niewiadomych i po jednorazowej lekturze trudno wychwycić wszystkie niuanse tej historii. Wiele kwestii aż do samego końca pozostaje niewyjaśnionych i, jeśli faktycznie oczekiwaliśmy domknięcia wszystkich dotychczasowych wątków, to możemy poczuć się rozczarowani. Nawet wątek Bobbiego i Angeli, mający stanowić coś w rodzaju szczęśliwego zakończenia, pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi.
W przypadku świata przedstawionego zupełnie nie czuć w powieści upływającego czasu i trudno dostrzec jakiekolwiek większe zmiany między drugą a trzecią częścią cyklu. Jest to dziwne nie tylko dlatego, że różnice między „Neuromancerem” a „Grafem Zero” były bardzo wyraźne, ale też dlatego, że przecież poprzednio wszystko wskazywało na to, że świat znajdował się na krawędzi kolejnego technologicznego przełomu, jaki miały zapewnić biosofty Maas Biolabs. Tutaj zaś, po ośmiu latach, jedynym ich wyrazem jest tajemniczy Alef, do którego został podłączony jeden z bohaterów. Nawet zdolności Angie do łączenia się z cyberprzestrzenią okazują się zupełnie mało istotne (nie licząc oczywiście okazjonalnych kontaktów z jednym z loa – aczkolwiek nie wyjaśniono wcale, co stało się z pozostałymi). O wiele lepiej prezentują się wszystkie detale i miejsca, które czyniły pierwszą powieść z tego cyklu tak kultowym dziełem. Londyn, po którym snuje się Kumiko w towarzystwie Sally, został przedstawiony jako intrygujące połączenie nowoczesności i historii; Ciąg, do którego trafiają niektórzy bohaterowie, stanowi dla wielu z nich interesujące doświadczenie, szczególnie dla Mony, której pierwsze spotkanie z tym miejscem rozwiewa jej dotychczasowe wyobrażenia. Mieszcząca się na wysypisku nazywanym Psią Samotnią Fabryka – dom Ślizga, Ptaśka i Gentry’ego – to jedna z bardziej zapadających w pamięć lokacji w całym cyklu. Jeśli dodamy do tego takie detale jak zmanierowany fryzjer Angeli (który, jak możemy przypuszczać, jest tak naprawdę kimś o wiele więcej), los wspomnianego wyżej Finna, wychudzonych londyńskich gangsterów czy wspomnienia Mony, otrzymamy powieść może nie idealną, ale z pewnością zachęcającą do ponownej lektury.

1) Nigdzie nie wyjaśniono, jak to się stało, że Maas Biolabs zrezygnował z prób schwytania jej, które stanowiły przecież kluczowy wątek w „Grafie Zero”.