„Gnoza” Michała Cetnarowskiego nie rozczarowuje jako pełnoprawna powieść SF z trochę wyższej półki – może trochę epigońska, ale nadrabiająca ciekawym konceptem, choć dalekim od naukowej ortodoksji.
Duch czy Demiurg?
[Michał Cetnarowski „Gnoza” - recenzja]
„Gnoza” Michała Cetnarowskiego nie rozczarowuje jako pełnoprawna powieść SF z trochę wyższej półki – może trochę epigońska, ale nadrabiająca ciekawym konceptem, choć dalekim od naukowej ortodoksji.
Michał Cetnarowski
‹Gnoza›
Zachwyciłbym się tą powieścią. Gdybym nie znał „Katedry” Dukaja, „Ślepowidzenia” Petera Wattsa, cyberpunkowych thrillerów Neala Stephensona i flirtów z metafizyką Philipa Dicka. Powieść Cetnarowskiego zaczyna się jak „Czarne lustro” (choć nie aż tak fatalistycznie), płynnie przechodząc w opowieść o Kontakcie, aż wreszcie okazuje się być właściwie fantastyką religijną (ontologiczną?), odważnie spekulując na temat natury rzeczywistości. Tylko że… to wszystko już było i nawet słabo oczytanego w SF czytelnika powieść niespecjalnie zaskoczy. Aczkolwiek miłą niespodzianką jest wysmakowany język powieści, daleki od banału i od przeciętnej fantastycznej średniej. Szkoda tyko, że korekta przespała zdanie (s. 28) „Matylda zaczęła rzuć rostbef z dinozaura”.
Powieść zaczyna się jak thriller cyberpunkowy, dzieje się w 2058 roku (obchodzi się sto dziesiątą rocznicę urodzin Raymonda Kurzweila) w swojskiej Warszawie. I jest to wizja ciekawa, choć bardzo, bardzo zanurzona w obecnych czasach i ekstrapolująca drugą dekadę XXI wieku. W przyszłości jeszcze bardziej nasili się cyfrowa kontrola społeczna na chińską modłę. Odejdzie się już nie tylko od pisma, ale i od werbalnej komunikacji – wszak „dialogi w realu to pornofanaberia retrokochanków” (!). Mamy zatem „postkapitalizm inwigilacji” i „biowładzę” (owszem, zapoczątkowaną przez pandemię koronawirusa) pod kuratelą tajemniczego Marszałka, o którym wiemy niewiele. Choć to wizja pesymistyczna, to jednak nie skrajnie – choćby dlatego, że efekt cieplarniany udało się przyhamować. Wciąż można też, choć z trudem, żyć na uboczu systemu, i – co może najważniejsze – buntować się. Chociaż… jak daleko można się posunąć w oddawaniu woli i decyzyjności pod władzę algorytmów, Asystentów Personalnych? A może wybrać losowość? Oto istnieją w powieści „progresywni hipsterzy-probabiliści, wpinający sobie w oprogramowanie mody losowo zmieniające ich aktualne preferencje, polityki, wyznania”. Ciekawe też, że mrzonką okazują się rojenia o cyfrowym transferze świadomości, choć jakieś tam kopie (ale tylko kopie) samego siebie można tworzyć – autor stara się być realistą i nie popadać ani w techno-hurraoptymizm, ani w fatalizm.
Główny koncept utworu jest bardzo w stylu u Dicka – oto w „Gnozie” Kosmos, więc i Ziemia, stają się areną walki między „materialistycznym” Demiurgem i „boskim” Duchem – dualizm jak się patrzy, choć inny niż Dobro-Zło czy yin-yang. Najbliższy podobnej idei był może Dick („Kosmiczne marionetki”). Jasne, spór „materia czy duch” (idea) nie został rozstrzygnięty od starożytności, choć materialiści zdobywają kolejne przyczółki. Oświeceniowcy i racjonaliści uznający prymat materii (tak, padają nazwiska w powieści) tak naprawdę stoją po stronie Demiurga (złego gnostyckiego boga), a mistycy wszelkiej maści uznają prymat Ducha. Powieściowa kosmogonia wyjaśnia, że powstanie życia i świadomości nie było efektem ciągu nieprawdopodobieństw i przypadków (jak u Lema), ale przeciwnie – „dobry” Duch wciąż próbuje „wzbudzić” świadomość (tak, dinozaury miały swoją szansę, więc musiały zostać powstrzymane…), a zły Demiurg wciąż interweniuje i niszczy takie próby w zarodku. Konflikt między „materią” a „duchem” rzekomo zachodzi też w ludzkim mózgu, między „analityczną” a „intuicyjną” półkulą. Bardzo to naciągane, ale dość fascynujące. Od strony naukowej tego typu dualizmy (jak kartezjański dusza-ciało) zostały dawno obalone, a Carl Gustav Jung to taki sam „naukowiec” jak William Blake, ale od czego fantastyka? Inna sprawa, że teza o „złej” materii, która potrzebuje „uduchowienia”, to herezja także z perspektywy chrześcijańskiej.
Sugestywność wizji takiego konfliktu dwóch zasad napędzających świat jest duża, ale dla ortodoksów SF skręt w parareligijny koncept może być nie do przełknięcia. Kto chce, może „teorię Ducha i Demiurga” postawić obok teorii Nadistot Snerga czy „zagnieżdżonych światów” Huberatha.
„Gnoza” to też piękny przykład tego, jak na poletku naukowej fantastyki romantyzm czy mistycyzm toczy boje z racjonalizmem, na nim też odbywa się takie „starcie ducha i materii”. „Materialistycznego” Lema co prawda wszyscy cenią, ale to Dicka kochają – za szaleństwo, empatię i owo „bycie na pograniczu” dwóch światów czy paradygmatów. Wydaje się, że to polscy autorzy wciąż mają większe inklinacje do wplatania w SF metafizycznych konceptów, nawet jeśli zaczynają pisać w nurcie cyberpunka. Autorska samoświadomość gatunkowa jest olbrzymia – „Gnoza” aż kipi od cytatów i aluzji, czasem wręcz dość czytelnego naśladownictwa stylów (np. Dukaja). Powieść próbuje znaleźć właściwe słowa, by opisać mistykę kosmosu czy doznania nie-ludzkie, nie-świadome – i dobrze, SF powinna umożliwiać takie spojrzenie z zewnątrz na homo sapiens. Mamy też w „Gnozie” echa obecnych sporów o płeć i ideologie – bardzo proekologiczna i antykapitalistyczna bohaterka widzi w raczkującym podboju kosmosu ludzkie (samcze) rozpychanie się, ale zmienia zdanie, kiedy dostrzega w oczach kapitana „młodzieńczy romantyzm”. Skoro tak, to można podbijać!
Można też „Gnozę” czytać dla relaksu, pomijając warstwę filozoficzną i niespecjalnie skupiając się na umiarkowanie obszernych infodumpach (w tym takich, które traktują o… infodumpach rozbijających narrację). Dostaniemy wówczas utwór, będący połączeniem cyberpunkowego thrillera i opowieści o Kontakcie, gdzie dramaturgia towarzysząca „antysystemowym” poczynaniom bohaterki zmieni się w grozę spowodowaną kontaktem z Nieznanym.
