„Ptaki, które zniknęły”, debiut powieściowy Simona Jimeneza, to bardzo nietypowa i niezwykle zajmująca książka. Autorowi udało się nie tylko zaprezentować unikalną wizję świata przyszłości, ale też wykreować bohaterów z krwi i kości, na których los nie pozostajemy obojętni.
Samotność wśród gwiazd
[Simon Jimenez „Ptaki, które zniknęły” - recenzja]
„Ptaki, które zniknęły”, debiut powieściowy Simona Jimeneza, to bardzo nietypowa i niezwykle zajmująca książka. Autorowi udało się nie tylko zaprezentować unikalną wizję świata przyszłości, ale też wykreować bohaterów z krwi i kości, na których los nie pozostajemy obojętni.
Simon Jimenez
‹Ptaki, które zniknęły›
Na samym początku poznajemy chłopca imieniem Kaeda, mieszkańca wioski położonej na rolniczej planecie. Miejscowi rok w rok trudzą się przy uprawach, które raz na kilkanaście lat są zabierane przez przybywające z międzygwiezdnej pustki okręty. Bohater obserwuje ich regularne wizyty (zawsze stanowiące powód do świętowania), nawiązuje relację z odwiedzającą jego wioskę kobietą i zaczyna marzyć o innym życiu – jednocześnie wiodąc swój monotonny żywot farmera, ojca i przywódcy wioski. Być może ta początkowa historia jest niewyszukana, ale niech to nas nie zwiedzie – ustanawia ona, tak stylem, jak i tematyką, podstawy dla dalszego rozwoju fabuły. To, co dzieje się później, ma bowiem miejsce z daleka od rolniczej planety Kaedy i bez jego udziału.
Kto zatem jest głównym bohaterem powieści? Najbliżej do tej roli ma Nia, kapitan międzygwiezdnego okrętu, osoba, którą na swoje nieszczęście poznał Kaeda. Zbierając z tej planety znalezionego przez miejscowych dziwnego chłopca Nia zostaje wciągnięta (choć nie bez własnej woli) w z pozoru niewinne, ale mające bardzo daleko idące konsekwencje wydarzenia. Dlaczego zdecydowała się wziąć w nich udział? Nie chodziło przecież wyłącznie o pieniądze. Od początku nie ma wątpliwości, że dziwna więź, jaka powstała między Nią a anonimowym (do pewnego momentu) chłopcem, będzie motorem napędowym całej fabuły. I znów – można uznać to za coś, co jest bardzo grubymi nićmi szyte i równie proste, co losy Kaedy. Ale z uwagi na nigdy do końca nie wyjaśnioną przeszłość Nii i jej niegdysiejszą stratę (jak się z czasem okazuje, wszyscy bohaterowie coś lub kogoś stracili), jest to coś o wiele bardziej zrozumiałego.
To zresztą jedna z charakterystycznych cech całej powieści – niedopowiedzenia. Jimenez nie odsłania przed nami wszystkiego i nie ma znaczenia, czy chodzi o świat przedstawiony (często zaprezentowany w sposób wyjątkowo pobieżny, bez wdawania się w szczegóły techniczne, kulturalne czy społeczne), czy o bohaterów (pochodzenia Ahro nigdy w pełni nie odkrywamy, podobnie jak szczegółów przeszłości Nii). Taki zabieg w pełni wpisuje się w formę opowieści o ludziach, ich pragnieniach, utratach i marzeniach. Jest to też rozwiązanie jak najbardziej realistyczne – czy o kimkolwiek, kogo znamy, możemy wiedzieć tak naprawdę wszystko, czy raczej są to (i zawsze będą) jedynie strzępki informacji?
Choć autor skąpi nam technicznych szczegółów, na uwagę zasługuje to, w jaki sposób potraktowano w książce temat podróży międzygwiezdnych. Statki kosmiczne przemieszczają się poza czasem na prądach Fałd – kilka miesięcy pokładowego czasu to kilka lub kilkanaście lat mijających w rzeczywistym wszechświecie. Dlatego też ludzie zajmujący się tym fachem stanowią osobną grupę społeczną – tylko oni mogą zrozumieć, jak to jest obserwować dziesięciolecia przemian w czasie, który dla nich jest zaledwie latami lub miesiącami. Znamienny jest powrót Nii i jej załogi na Stację Pelikan i rzucenie się w wir przepuszczania ciężko zarobionych pieniędzy na imprezy i używki. Wszystko to przywodzi na myśl ziemskich żeglarzy epoki wielkich odkryć, ludzi poświęconych swojej pracy i niezdolnych do funkcjonowania w zwyczajnym społeczeństwie:
„Korporacyjny kartografowie brukowali kolejne szlaki, zapuszczając się w jeszcze nieopisane prądy Fałdu, katalogując odległości i dług czasowy, na koniec dając sygnał statkom-koloniom, a potem korporacyjnym kupcom, związującym układy ze sobą w jedną handlową sieć. Statki ciągnęły za sobą nawis lat, kontrakty podpisane i ostemplowane wiecznotrwałym cyfrowym atramentem, iglice i wieże Miast-Planet rosły z szybkością bambusa, a wszędzie, od samego początku trwała ta sama tradycja i hierarchia – bogaci mieszkali ponad chmurami, a nieszczęśnicy głęboko w dole.”
Obok treści – o wiele bardziej złożonej i pełnej zwrotów akcji – jest jeszcze forma: zmienna i zaskakująca na każdym kroku. Jest tu wiele osobnych opowieści, które łączą się w jedną całość, czego przykładem jest wspomniana wyżej historia Kaedy, ale też późniejsze losy Fumiko i powiązane z nią losy umierającej Ziemi. Jeszcze bardziej niespodziewane okazują się zapiski Sartorisa, opisujące wieloletnią podróż po rubieżach znanego wszechświata i zamieszczone między nimi opowieści Ahro z tego, co pamiętał na temat Cichego Statku.
Nie jest to powieść pozbawiona wad i, jak wiele innych książek z serii „Uczta wyobraźni”, także nie jest ona dla każdego. Końcówka pozostawia wiele do życzenia, podobnie jak osoba Fumiko i sposób, w jaki tak wiele osób jest jej bezgranicznie oddanych. Ale mimo tych mankamentów uważam „Ptaki, które zniknęły” za bardzo solidny i wart uwagi debiut.

Recenzja bardzo fajna i zachęcająca. Zresztą, kupiłam sobie już po przeczytaniu Twojego komentarza spod "W Kalabrii", choć przyznam szczerze, że na razie leży gdzieś w dole stosiku, a ja przeczytałam nowości fantasy z Fabryki Słów oraz "Serce wiedźmy".
Widziałam, że pisałeś polecankę "Serca..." co oznacza, że być może byłeś zainteresowany (nie wiem, czy czytałeś) - skracając, powiem, że cóż, nie powaliło mnie na kolana - uważam, że losy Angerbody mogłyby być ciekawsze, a pierwsza połowa książki to w zasadzie ubrana w kostium fantasy historia kobiety, tkwiącej w niezbyt dobrze rokującym (oględnie rzecz ujmując) związku.