Domy spokojnej starości kojarzą nam się zazwyczaj z ośrodkami cichymi i spokojnymi. Nie zawsze tak jednak bywa, o czym postanowiła przekonać swoich czytelników Danuta Frey. W „Pensjonacie »Pod Złotym Lwem«” opisała bowiem miejsce, w którym dochodzi do okrutnej zbrodni na jednym z jego stałych mieszkańców. A może tych morderstw było nawet więcej?
PRL w kryminale: Staruszkowie z piekła rodem
[Danuta Frey „Pensjonat „Pod Złotym Lwem”” - recenzja]
Domy spokojnej starości kojarzą nam się zazwyczaj z ośrodkami cichymi i spokojnymi. Nie zawsze tak jednak bywa, o czym postanowiła przekonać swoich czytelników Danuta Frey. W „Pensjonacie »Pod Złotym Lwem«” opisała bowiem miejsce, w którym dochodzi do okrutnej zbrodni na jednym z jego stałych mieszkańców. A może tych morderstw było nawet więcej?
Danuta Frey
‹Pensjonat „Pod Złotym Lwem”›
Obok bardzo popularnego w czasach Polski Ludowej twórcy postaci majora Stefana Downara, czyli
Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, Danuta Frey(-Majewska) była najczęściej wydawaną autorką w serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. Pomiędzy 1971 a 1989 rokiem ukazało się w niej aż osiem jej mikropowieści milicyjnych: „
Maska śmierci” (1971), „Pensjonat «Pod Złotym Lwem»” (1973), „Ostrze noża” (1977), „
Hotel «Kormoran»” (1979), „
Fiat z placu Teatralnego” (1985), „
Dama ze strusim piórem” (1987), „
Zabawa w chowanego” (1988) oraz – na finał całego cyklu – „
Dom, w którym straszy” (1989). Były wśród nich pozycje lepsze i gorsze, generalnie jednak prezentowały poziom średni. Pod tym względem omawiany dzisiaj „Pensjonat…” (oznaczony numerem „61”) ani nie zawodzi, ani nie zachwyca, choć na pewno może zaskoczyć miejscem akcji.
A jest nim tytułowy pensjonat wypoczynkowy „Pod Złotym Lwem”, który w górskich Jazach prowadzi niejaka Bronisława Żarnowska. Nie przebywają w nim jednak turyści, którzy przyjeżdżają tu po to, aby wspinać się na szczyty, lecz pragnący w przyzwoitych warunkach spędzić swe ostatnie dni emeryci. To po prostu nieco bardziej luksusowa peerelowska wersja domu starców. Pewnej jesieni trafia tam doświadczona przez los ponad sześćdziesięcioletnia Katarzyna Bergerowa. Jej syn zginął w powstaniu warszawskim; mąż – przed wojną wybitny prawnik – zmarł w cierpieniach na raka, a córka zdecydowała się wyjechać na stałe do Francji. Nie mając w stolicy żadnych obowiązków, uległa w końcu namowom córki i wybrała się na dłuższy odpoczynek w pięknych okolicznościach przyrody. W pensjonacie otaczają ją ludzie w tym samym mniej więcej wieku, wśród których nie brakuje intelektualistów. Są tam cierpiący na astmę pisarz Mieczysław Tyniec, niespełniony aktor Stefan Góral, rozpamiętująca lepsze czasy śpiewaczka operowa Irena Czerska, były urzędnik państwowy Kazimierz Skowronek i przedsiębiorca Adam Boryczko, zawodowy wojskowy pułkownik Lech Ordon, wreszcie dawna szlachcianka Żaneta Lubieńska i lekarz Jan Ruszkiewicz, któremu towarzyszy żona Agata. Słowem: towarzystwo, w którym nie powinno wydarzyć się nic złego.
A jednak!
Starsi ludzie na różne sposoby starają się zapewnić sobie rozrywkę. Szczególną popularnością cieszą się seanse tarota, podczas których pani Bergerowa przepowiada przyszłość. Dzieje się tak przynajmniej do czasu, gdy wróżąc Boryczce – przepowiada mu rychłą śmierć. Ale to nie on wkrótce ginie, lecz właśnie Katarzyna. Wracając z centrum miasta, przewraca się, ześlizguje ze skarpy i wpada do płynącej obok rzeki. Oficjalną przyczyną śmierci jest… utonięcie. Po prostu – straszny pech! A może… Nie, milicyjne śledztwo nie stwierdza nic ponad nieszczęśliwy wypadek. Tyle że nie prowadzono go pod kątem ewentualnego zabójstwa, z góry zakładając, że starszej pani przydarzyło się zwyczajne nieszczęście. I pewnie wszyscy pozostaliby już na zawsze w takim przekonaniu, gdyby parę miesięcy później nie stało się coś równie tragicznego.
Tym razem ofiarą pada Boryczko, który w trakcie imprezy po zorganizowanym w pensjonacie wieczorku artystyczno-literackim dostaje ataku i dusi się. Obecny na miejscu zdarzenia doktor Ruszkiewicz nie jest mu w stanie pomóc. Sprawę bada milicjant z posterunku w Jazach, sierżant Latoszek (po szkole oficerskiej w Szczytnie), ale dla pewności jego przełożeni przysyłają jeszcze z województwa doświadczonego majora Rosińskiego. Jest to uzasadnione tym, że sekcja zwłok Adama Boryczki wykazuje, iż został on otruty morfiną dodaną mu do herbaty (jaką zresztą wcześniej skradziono z podręcznej apteczki Ruszkiewicza). Śmierci przedsiębiorcy nie da się już wyjaśnić inaczej niż działaniem – i to z pełną premedytacją – okrutnego zabójcy. A to z kolei każe spojrzeć pod zupełnie innym kątem na nieszczęście, jakie spotkało Bergerową. Pytanie tylko, który ze staruszków jest zbrodniarzem? I z jakiego powodu morduje?
Pisząc „Pensjonat »Pod Złotym Lwem«”, Frey zabawiła się konwencją, nawiązując do klasycznych powieści Agathy Christie, zwłaszcza zaś tych, w których skomplikowane sprawy kryminalne rozwiązuje panna Marple. Tyle że zamiast nobliwej staruszki, mamy milicjanta w średnim wieku, który chyba po raz pierwszy w swojej karierze prowadzi takie śledztwo. Czyli jakie? W którym świadkowie wydarzeń zbliżają się do końca swej ziemskiej drogi, cierpią na różnego rodzaju choroby, zmagają się z zanikami pamięci. Oficer nie może tak naprawdę być niczego pewien. Na dodatek ma pełną świadomość tego, że niektórzy z mieszkańców pensjonatu nie mówią mu całej prawdy. I co może w takiej sytuacji zrobić? Zagrozić im więzieniem za ukrywanie faktów bądź składanie fałszywych zeznań? Byłoby to przecież niepoważne. Z drugiej jednak strony – ktoś z nich zabił i to najprawdopodobniej aż dwoje swoich rówieśników.
„Pensjonat…” to typowa „literatura wagonowa”. Czyli mikropowieść, która świetnie sprawdza się jako lektura do pociągu na nieco dłuższą podróż. Ot, w drodze między Warszawą a Poznaniem bądź Krakowem. Do przeczytania i zapomnienia. Nie ma w niej bowiem nic, co sprawiłoby, że ktokolwiek chciałby do niej wrócić po latach, aby odświeżyć wrażenia. Rozwiązanie zagadki, nawet jeżeli uznać je za zaskakujące, nieszczególnie przekonuje. Prędzej już… bawi. Choć raczej byłby to śmiech przez łzy.
