Powieści Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku nie ukazywały się, jeśli chodzi o czas ich akcji, w porządku chronologicznym. Od dawna wiemy więc, kiedy, gdzie i z jakiego powodu były policjant z Breslau zmarł. Nie musieliśmy na zdobycie tej wiedzy czekać aż do wydania ostatniej – naprawdę, Panie Krajewski? – książki cyklu. Nie zdziwcie się więc, że fabułę „Błagania o śmierć” autor umieścił w 1919 roku, gdy jego bohater ma przed sobą jeszcze długą i wieńczoną wieloma upadkami i wzlotami służbę.
Auf Wiedersehen, Herr Mock!
[Marek Krajewski „Błaganie o śmierć” - recenzja]
Powieści Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku nie ukazywały się, jeśli chodzi o czas ich akcji, w porządku chronologicznym. Od dawna wiemy więc, kiedy, gdzie i z jakiego powodu były policjant z Breslau zmarł. Nie musieliśmy na zdobycie tej wiedzy czekać aż do wydania ostatniej – naprawdę, Panie Krajewski? – książki cyklu. Nie zdziwcie się więc, że fabułę „Błagania o śmierć” autor umieścił w 1919 roku, gdy jego bohater ma przed sobą jeszcze długą i wieńczoną wieloma upadkami i wzlotami służbę.
Marek Krajewski
‹Błaganie o śmierć›
Marek Krajewski już raz pożegnał się z Eberhardem Mockiem (miało to miejsce w wydanej w 2009 roku powieści „
Głowa Minotaura”), aby powrócić do tego bohatera siedem lat później (w książce zatytułowanej po prostu „
Mock”). Może więc to drugie pożegnanie, zasygnalizowane czytelnikom krótko przed premierą „Błagania o śmierć”, czyli najnowszej odsłony kryminalnych perypetii policjanta z Breslau, wcale nie jest takie najostateczniejsze. Ja przynajmniej wciąż nie tracę wiary w to, że za czas jakiś Eberhard triumfalnie powróci. Choćby tylko w jednym dziele, ale takim, którego długo nie da się zapomnieć. Bo zwyczajnie mu się to należy!
Czy to jednak oznacza, że „Błaganie o śmierć” wyrzucimy z pamięci od razu po przeczytaniu? Nic z tych rzeczy! To, obok „
Golema” (2019), najlepsza powieść serii, jaka powstała po jej reaktywacji. Ale też nie z tych, które nadzwyczaj udanie wieńczą, jak chociażby „
Niespokojny człowiek” (2009) Henninga Mankella, zasłużony dla gatunku cykl. Inna sprawa, że trochę jednak rozumiem decyzję Krajewskiego, mimo że – jako wielbicielowi Mocka – niełatwo mi się z nią pogodzić. O ile bowiem dla swego drugiego sztandarowego bohatera, to jest lwowskiego komisarza
Edwarda Popielskiego (który zresztą zadebiutował we wspomnianej wcześniej „Głowie Minotaura”), wrocławski prozaik zdołał znaleźć nową niszę, czyniąc z niego w najnowszych powieściach – od „
Dziewczyny o czterech palcach” (2019) po tegoroczny „
Czas zdrajców” – agenta „Dwójki”, czyli przedwojennego polskiego wywiadu wojskowego, o tyle książki o Mocku od debiutanckiej „
Śmierci w Breslau” (1999) kręcą się wciąż wokół tych samych motywów. A to mogło się autorowi zwyczajnie „przejeść”.
Akcja „Błagania o śmierć” rozgrywa się w kwietniu (i częściowo w maju) 1919 roku (na kilka miesięcy przed historią opisaną w „
Widmach w mieście Breslau”). Eberhard Mock jest już mężczyzną w sile wieku – ma trzydzieści sześć lat! – ale jego życie osobiste wciąż znajduje się w totalnej rozsypce. Mieszka z ojcem, którego od najmłodszych lat nienawidzi (za alkoholizm i wynikającą z niego przemoc domową); kontakty intymne utrzymuje głównie z prostytutkami; rzadko trzeźwieje. Jest funkcjonariuszem wrocławskiej „obyczajówki”, co sprawia, że zawodowo zajmuje się tymi, którzy sięgnęli dna. Ma to też jednak swoje dobre strony: widzi w osobach z marginesu ludzi, którzy mają takie same prawa, jak ci tworzący – często zakłamane i wzbogacone na oszustwach – elity. Gardzi tylko tymi, którzy popełniają przestępstwa z niegodziwości bądź dla zaspokajania własnych, wyuzdanych potrzeb. W takiej sytuacji bez znaczenia są dla niego pochodzenie społeczne, wykształcenie czy posiadany majątek…
Fabuła ostatniej (chlip! chlip!) powieści z Mockiem w roli głównej zaczyna się z „wysokiego c”: od porwania prostytutki Herty Rossenbach i jej rocznej córeczki Bettiny. Dowiedziawszy się o jej zniknięciu, burdelmama Therese Berger udaje się po pomoc właśnie do Eberharda – wie bowiem, że darzy on dziewczynę szczególną sympatią. Mock jest akurat – razem z ojcem – na walce bokserskiej, która kończy się tragicznie: jeden z pięściarzy zadaje potężny cios drugiemu i doprowadza tym samym do jego śmierci. Jak się wkrótce okazuje, zmarły bokser jest nieślubnym synem niezwykle bogatego i wpływowego w Breslau człowieka, który gotów jest poruszyć niebo i ziemię, byle tylko wyjaśniono przyczynę zdarzenia i ukarano winnych. Z tego też powodu Eberhard i jego kompan wachmistrz Kurt Smolorz zostają oddelegowani z decernatu obyczajowego do kryminalnego, by wspomóc podwładnych inspektora Heinricha Mühlhausa. Mock nie jest z tego zadowolony, ponieważ staje mu to na przeszkodzie w prowadzeniu nieoficjalnego, a więc na własną rękę, dochodzenia dotyczącego Herty i Bettiny.
Zmienia się to, kiedy policjant odkrywa, że oba śledztwa przecinają się w tym samym punkcie, a jest nim osoba Eugena Schliepsa – ekswięźnia, który po wojnie światowej został pławiącym się w luksusach przywódcą charytatywnego Bractwa Pierścieniowców (Ringverein), stawiającego sobie za cel pomoc ludziom takim jak on, starającym się po wyroku wrócić do normalnego życia. Organizacje takie istniały naprawdę; Krajewski ich sobie nie wymyślił. Narodziły się w latach 90. XIX wieku, ale największy ich rozkwit przypadł na okres Republiki Weimarskiej. Choć najczęściej miały wypisane na „sztandarach” bardzo szczytne cele, w rzeczywistości były gangami, które zajmowały się przemytem, wymuszeniami, stręczycielstwem; nie stroniły również od zabójstw. Jak każda porządna mafia, nierzadko miały swoje umocowanie polityczne, jak również wtyki w policji. Czy zatem tym razem Mock nie staje na drodze zbyt potężnemu wrogowi? Można by tak pomyśleć, ale nie należy zapominać, że i on ma swoich – niezastąpionych i niezawodnych – ludzi w światku przestępczym: Wirtha i Zupitzę.
Gdy autor świadomie kończy jakiś cykl, stara się zrobić to z rozmachem. Naturalnym domknięciem trzynastoczęściowej epopei o Eberhardzie Mocku powinna być więc książka zawierająca odpowiednią dawkę okrucieństwa i grozy. I Marek Krajewski właśnie tak robi. Uczynienie jedną z ofiar przemocy rocznej dziewczynki – słowem: dziecka, które nie ma najmniejszych szans stawić przestępcy oporu – wyzwala w czytelniku słuszny gniew i oburzenie na sprawcę; jednocześnie pozwala autorowi na przekraczanie kolejnych granic makabry. Cóż, pod tym względem „Błaganie o śmierć”, chociaż może to się wydawać wręcz nieprawdopodobne – bije na głowę wszystkie poprzednie odsłony serii. Najważniejsze jednak, że opisywane okropności znajdują uzasadnienie w fabule, nie służą jedynie wywołaniu szoku – to się układa w logiczną całość. Przyznam, że będzie mi brakowało Mocka. Gotów jestem nawet dać na mszę w intencji jego rychłego powrotu.
