Jedna z mniej znanych, a całkiem udanych polskich antologii tematycznych, to wydany ponad dekadę temu przez Śląski Klub Fantastyki „Smok urojony”.
Gadzie wariacje
[Anna Kańtoch, Michał Cholewa, Jakub Ćwiek, Wit Szostak „Smok urojony” - recenzja]
Jedna z mniej znanych, a całkiem udanych polskich antologii tematycznych, to wydany ponad dekadę temu przez Śląski Klub Fantastyki „Smok urojony”.
Anna Kańtoch, Michał Cholewa, Jakub Ćwiek, Wit Szostak
‹Smok urojony›
Smoki jako temat literacki dają dość szerokie pole do popisu. Mimo to trudno mówić o wielkiej różnorodności podejścia do kwestii tych monumentalnych gadów, bo wszyscy wiedzą, że smok to smok. A jak ktoś spróbuje podrzucić smoka z piórami, karłowatego albo latającego na systemie odrzutu wywoływanego gastrycznymi gazami, to zaczyna się czytelnicze kręcenie nosem. No bo przecież tak nie można, to w końcu szlachetne zwierzę. Żre tylko dziewice, i to najlepiej te wysoko urodzone, gromadzi wyłącznie złoto, a w niektórych przypadkach potrafi uczenie pokonwersować z zaglądającym do legowiska gościem. Nim go skonsumuje, ma się rozumieć.
Śląski Klub Fantastyki – a konkretnie jego sekcja literacka – podjął swego czasu inicjatywę zaprezentowania antologii tekstów o smokach, ale z założeniem, że będą to właśnie smoki nietypowe, dalekie od klasycznego wizerunku łuskowanego, wielkiego gada, który zieje ogniem, seriami łyka rycerzy i dłubie sobie odłamkami włóczni w zębach. Tak oto w 2010 roku – w sam raz na połączony polsko-czesko-słowacki konwent fantastyki Tricon, grupujący w sobie ówczesną edycję Euroconu, Polconu i Parconu za jednym zamachem – ujrzał światło dzienne „Smok urojony”.
Trzeba przyznać, że jest to książka zaskakująco dobra jak na rodzimą antologię tematyczną. Bo zazwyczaj w takich antologiach trudno znaleźć lśniący rodzynek, tak jak i trudno potem odchylić się na oparcie fotela czy łóżka i pogrążyć się w intelektualnej sytości, tak tutaj przynajmniej trzy z sześciu tekstów są właśnie zadowalająco sycące.
Pierwszy to „Harfa pustyni” Anny Kańtoch. Historia wyprawy do tajemniczego miasta na pustyni, w którym to nie dorośli, ale dzieci noszą broń, i w którym grasuje coś, czego formalnie nie widać, ale co jak najbardziej człowieka może rozszarpać. Jest nieco fatalistycznie, ciut ponuro, z tradycyjnie dla autorki gęstymi, niewyłożonymi kawa na ławę realiami, ale i przy tym z logicznym finałem. Solidna robota, i tyle.
Drugi dobry tekst to „Dzień ofiarny” Iwony Surmik, autorki, która po wydaniu w latach 2002-2005 trzech powieści (dwie z nich były u nas swego czasu recenzowane: „
Talizman złotego smoka” i „
Ostatni smok”) praktycznie zamilkła, wracając dopiero w 2021 roku z szeregiem krótkich opowiadanek puszczonych na rynek od razu w formie elektronicznej. Jej „Dzień ofiarny” również gra fatalistycznym, mrocznym klimatem, ale mimo wszystko jest ciut lżejszego kalibru niż „Harfa pustyni”. Rozgrywa się gdzieś na przełomie XIX i XX wieku w zapuszczonych, nieużywanych już dokach, zasiedlonych przez społecznych wyrzutków. I to właśnie spośród dzieci wyrzutków co roku, dokładnie 23 marca, znika bez śladu jedna latorośl. O ile jednak mieszkańcy zdają się pogodzeni z przypadłością losu i traktują zniknięcie dziecka jako swego rodzaju konieczną do złożenia daninę, to już miejscowy młody policjant upiera się znaleźć sprawcę zaginięć. Wtóruje mu przysłany z city detektyw, początkowo lekceważący przekonanie młodzika, że w grę może wchodzić jakieś dziwne zwierzę. Intryga ciekawi, postaci są wyraziste, a finał spina całość jak najbardziej sensowną klamrą.
Peleton (i książkę) zamyka zaś „Smok, czarownica i stary Szafa” Michała Cholewy, włączony później do zbioru „Echa”, wzbogacającego uniwersum świata „Algorytmu wojny”. Innymi słowy – jest to odprysk militarnej space opery, napisany jednak na wesoło. Do placówki wojskowej na jednej z egzotycznych planet przypadkowo puka inspekcja. Kłopot w tym, że znaczną część wyposażenia bazy przehandlowano na używki, dziwki i różne inne udogodnienia, i żeby wywinąć się plutonowi egzekucyjnemu, na gwałt trzeba wymyślić sposób na ukrycie braków. Pojawia się więc skomplikowany koncept zajęcia inspektorów… czymś innym. To prawda, dowcip chwilami jest z gatunku lekko przeszarżowanych, ale mimo to opowieść czyta się z uśmiechem na ustach. I to do samego finału.
Z pozostałych opowiadań całkiem przyzwoite są jeszcze otwierające książkę „Małpki z liści” Jakuba Ćwieka, choć nie jest to lektura szczególnie przyjemna ze względu na tematykę – wykorzystywanie seksualne dziewczynki w domu dziecka przez starszego kolegę.
I tu dochodzimy do dwóch nieporozumień – opowiadań umieszczonych w wersjach dwujęzycznych, co jest o tyle bez sensu, że do tłumaczenia wybrano teksty najsłabsze. Ten krótszy tekst to „Labirynty” Wita Szostaka – short nijaki i zasadniczo pozbawiony treści, z młodzieńcem, którego mijani na ulicy ludzie biorą za smoka. Bo… No, bo tak. Miał być smok, to jest. Można się o tym przekonać i po polsku, i po czesku. Natomiast ten dłuższy tekst, zaserwowany po polsku i po angielsku, to „Śpiący smok” Piotra Giemzy-Popowskiego, będący tak naprawdę reklamówką systemu RPG Monastyr. Nie dość, że morduje czytelnika nadmiarem postaci o skomplikowanych, arabsko brzmiących imionach, a także nudzi średnio ciekawą akcją opartą w sporej mierze na politycznych dywagacjach i kompetencyjnych sporach, to jeszcze niezupełnie jest fantastyką (owszem, mamy obcą krainę, ale emisariusze o mitycznych mocach żadnych swoich mocy nie objawiają), a motyw smoka to bezczelne pójście na łatwiznę – ot, jest to nazwa specjalnego statku, trochę bardziej zaawansowanego technicznie niż pirackie żaglowce. Bo – czego nie nadmieniłem – akcja rozgrywa się wśród pirackiej braci. Statek zaś pojawia się w ostatnim akapicie tekstu.
Jeśli więc puścić mimo oka piratów i nie zwrócić uwagi na shorta Szostaka, a także nie przejmować się mocno pobieżną korektą (literówek jest sporo, a i bywa, że całe słowo uciekło), to lektura „Smoka urojonego” przyniesie sporo czytelniczej frajdy.
