Powiem wprost – zabrałem się za lekturę „Krótkiej historii prawie wszystkiego” z czystej przekory.
Książka traktująca głównie o naukach ścisłych, reklamowana jako „pasjonujący bestseller” musiała wzbudzić we mnie podejrzenia niejako z urzędu. Jako „matematyczny impotent” i osoba żywiąca do wszelakich nauk pozahumanistycznych patologiczną wręcz awersję nie spodziewałem się przebrnąć nawet przez pierwszy rozdział dzieła Billa Brysona. Tymczasem wraz z każdą przeczytaną stroną nie tylko zacząłem przytakiwać tym, którzy okrzyknęli „Krótka historię prawie wszystkiego” książką genialną, ale też nie byłem w stanie oderwać się od lektury aż do przypisów końcowych…
Wielki Wybuch, narodziny ludzi… i wszystko to, co działo się w międzyczasie
[Bill Bryson „Krótka historia prawie wszystkiego” - recenzja]
Powiem wprost – zabrałem się za lekturę „Krótkiej historii prawie wszystkiego” z czystej przekory.
Książka traktująca głównie o naukach ścisłych, reklamowana jako „pasjonujący bestseller” musiała wzbudzić we mnie podejrzenia niejako z urzędu. Jako „matematyczny impotent” i osoba żywiąca do wszelakich nauk pozahumanistycznych patologiczną wręcz awersję nie spodziewałem się przebrnąć nawet przez pierwszy rozdział dzieła Billa Brysona. Tymczasem wraz z każdą przeczytaną stroną nie tylko zacząłem przytakiwać tym, którzy okrzyknęli „Krótka historię prawie wszystkiego” książką genialną, ale też nie byłem w stanie oderwać się od lektury aż do przypisów końcowych…
Bill Bryson
‹Krótka historia prawie wszystkiego›
Prawdę mówiąc, określić, o czym de facto traktuje dzieło Billa Brysona, jest niezmiernie ciężko. Najprościej rzecz ujmując, książka opowiada o Wielkim Wybuchu, narodzinach ludzkości, a także o tym, co działo się w międzyczasie.
Sami więc widzicie, iż tytuł „Krótka historia prawie wszystkiego” doskonale oddaje istotę rzeczy. Bryson pisze o powstaniu Układu Słonecznego, ruchach kontynentów, asteroidach, narodzinach życia, dinozaurach, erupcjach wulkanów, cyrkulacji wody w atmosferze, ewolucji i wielu, wielu innych sprawach, które stały się podwalinami współczesnych nauk – zarówno ścisłych, jak i przyrodniczych. Tematyka cokolwiek ryzykowna, jeśli weźmie się pod uwagę, że wszystko to jest wałkowane w podręcznikach szkolnych. Lekturę tychże, jak wszyscy wiemy, określić można różnorako, ale na pewno nie jako fascynującą…
Całe szczęście, że w przypadku „Krótkiej historii prawie wszystkiego” sprawa ma się zupełnie inaczej. Ta książka po prostu wciąga.
Bryson opowiada o rzeczach, z których wiele zdążyliśmy już poznać wcześniej (czy to z telewizji, czy w szkołach), jednak czyni to w sposób tak obrazowy i pasjonujący, że zdajemy się odkrywać je na nowo. Jego prawdziwy kunszt objawia się szczególnie przy rozdziałach dotyczących astrofizyki, w których opisywane zjawiska są nieraz tak skomplikowane i abstrakcyjne, że zdają się przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Tymczasem lekkość pióra i fantastyczne poczucie humoru autora pozwalają nam nie tyle „przebrnąć” przez te rozdziały, co „pochłonąć” je z równym zainteresowaniem, co resztę książki.
Wzmiankowane poczucie humoru stanowi jeden z największych atutów „Krótkiej historii prawie wszystkiego”. Objawia się ono zarówno w wielu ironicznych uwagach, jak i w przezabawnych opisach, nieraz popartych równie śmiesznymi porównaniami.
Największy jednak ubaw dla Czytelnika niewątpliwie stanowić będą przytaczane często i gęsto anegdoty z życia naukowców. Dzieło Brysona traktuje bowiem nie tylko o przedmiotach badań poszczególnych nauk, ale także o ludziach, za których sprawą owe nauki powstawały i się kształtowały. Zaiste, ta galeria dziwaków i zawistników, zapaleńców i geniuszy, a przede wszystkim wielkich indywidualistów jest równie barwna i pasjonująca, co dokonane przez nich odkrycia. Jest tu o Newtonie, Mendelejewie, Einsteinie, Darwinie, Evansie, Curie-Skłodowskiej i wielu innych, których dokonania sprawiły, że wiemy dzisiaj więcej niż mniej. Z pieczołowicie przytaczanych przez Brysona anegdot wyłania się nam obraz ludzi, których życiorysy bywały tyleż owocne, co – delikatnie rzecz ujmując – nietypowe.
Wystarczy wspomnieć tu o zawzięcie rywalizujących ze sobą paleontologach Marshu i Copie, którzy nie cierpieli się do tego stopnia, iż ich ekipy wykopaliskowe obrzucały się kamieniami, czy też o zajmującym się fizjologią J.B.S. Haldanie. Ten ostatni lubował się w eksperymentach, które badały wpływ zmiany ciśnienia na organizm ludzki i które również śmiało można określić jako sadomasochistyczne. Gdy wskutek jednego z przeprowadzanych na sobie badań pękły mu bębenki, stwierdził rozbrajająco: „Bębenki zazwyczaj się goją: jeśli nawet pozostanie otwór, to częściową głuchotę rekompensuje możliwość wydmuchiwania dymu przez ucho, co stanowi atrakcję towarzyską”.
Kolejnym niezwykle ciekawym aspektem „Krótkiej historii prawie wszystkiego” jest historia samej myśli. Tego, jak na przestrzeni wieków zmieniało się nasze postrzeganie świata i zjawisk nim rządzących. Bryson pokazuje nam, jak wielką i nieraz trudną drogę musiały przebyć poszczególne teorie, nim utrwaliły się w powszechnej świadomości.
Dzieło Brysona to także opowieść o zniszczeniu – katastrofalnych zderzeniach z meteorami, kolosalnych erupcjach wulkanów, trzęsieniach ziemi czy wreszcie wymieraniu gatunków.
Czynniki te, jak się okazuje, są nie tyle nierozerwalnie połączone z cyklem życia, co nieraz wydają się być nieodzowne dla jego trwania. Na tle tego wszystkiego zarysowuje się obraz pewnej „niesfornej małpy” (jak to określił autor), być może największego cudu wszechświata. Cudu, za którego sprawą co tydzień na Ziemi ginąć może nawet 600 gatunków zwierząt i roślin. To daje do myślenia, jak zresztą cała lektura „Krótkiej historii prawie wszystkiego”.
Chciałoby się rzec, że dzieło Billa Brysona to książka dla wszystkich, ale ja twierdzę, że jest to lektura przede wszystkim dla tych, którzy są ciekawi świata. Jeśli choć trochę interesujecie się tym, co dzieje się w was i wokół was – „Krótka historia prawie wszystkiego” to pozycja obowiązkowa. I pal licho, że nie cierpicie przedmiotów ścisłych!
Ta książka zafascynowała nawet mnie. Osobę, która do tej pory na dźwięk takich słów jak „fizyka” czy „układ okresowy pierwiastków” mimowolnie rozglądała się za ostrymi narzędziami. Zaiste, to jeszcze jeden dowód na to, że „wszechświat jest nie tyle dziwniejszy, niż sobie wyobrażamy, jest też dziwniejszy, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić”.
