Pramatka jajogłowych
[Ayn Rand „Atlas zbuntowany” - recenzja]
„Atlas zbuntowany” ma już swoje lata (opublikowany został w 1957 r.), a jednak nadal jest czytany. Więcej – idee, które przedstawiła w nim Ayn Rand (opisane np.
w Wikipedii) nadal żyją i cieszą się powodzeniem. Ze zdumienia nie mogę wyjść, dlaczego.
Ayn Rand
‹Atlas zbuntowany›
„Atlas zbuntowany” łączy w sobie wiele elementów i trudno go jednoznacznie przypisać do jakiegoś gatunku literackiego. Jest tu fantastyka, nikt w to nie wątpi, jest i romans, a także kawał political fiction. Momentami można doszukiwać się nawet thrillera, jednak elementem najbardziej znaczącym jest filozofia obiektywizmu, którego prezentacji książka została poświęcona. Wszelkie wątki – przeżycia Dagny Taggart, głównej bohaterki walczącej o utrzymanie swojej ukochanej linii kolejowej, rozpad gospodarki Stanów Zjednoczonych czy też tajemnicze zniknięcia amerykańskich przedsiębiorców – tak naprawdę są jedynie cienką zasłoną, za którą Ayn Rand opowiada o swoich pomysłach na życie, wszechświat i całą resztę.
Niech mi Czytelnik wybaczy, że rozpocznę od dyskusji (skrótowo jedynie – mamy w końcu do czynienia z recenzją) z filozofią, którą autorka raczy nam przedstawiać. Chociaż na polemiki z Ayn Rand poświęcono tony atramentu i setki drzew, to jednak nie da się omówić „Atlasa zbuntowanego”, nie podejmując dyskusji z tezami, które ma zobrazować. Jest to bowiem opus magnum obiektywizmu, w którym jego podstawy przedstawiono najszerzej, a co ważniejsze, jest to książka ukształtowana pod potrzeby prezentacji tej idei.
Przyczyną, dla której wszelkie koncepcje Ayn Rand nie wydają mi się mieć żadnych racjonalnych podstaw, jest ich żałosna cząstkowość. Najlepiej widać to na przykładzie autorskiej wizji gospodarki. Jest ona praktycznie ograniczona do przemysłu ciężkiego, nie występuje tam konsument, nie ma giełdy i instrumentów finansowych, banki stanowią margines, transport ograniczony jest do kolejowego, rolnictwo przemyka gdzieś bokiem, nie ma reklamy i marketingu. Na takiej podstawie autorka ośmiela się twierdzić, że wie coś o ekonomii.
Takie same ograniczenie, mające w dodatku znaczący wpływ na recepcję powieści, pojawia się podczas kreacji postaci. Ayn Rand tworzy według banalnych, prostych szablonów, godnych najgłębszego socrealizmu. Piękni i wysportowani przodownicy pracy kapitalistycznej, mili autorskiemu sercu pracoholicy nieznający prywatnego życia przeciwstawieni zostają bezproduktywnym, brzydkim i moralnie obrzydliwym pasożytom. Tak wyraziste stemplowanie postaci oznakami dobra i zła ma swoje zalety podczas lektury, natomiast po jej zakończeniu budzi niesmak wobec tanich chwytów i wątpliwości co do teorii, które trzeba podpierać w sposób tak kulawy.
Wracając na moment do bohaterów pozytywnych – w nich odnajduję przyczynę niesłabnącej popularności „Atlasa zbuntowanego” i idei obiektywizmu. Otóż sportretowani tam zostali jajogłowi (tak pozwolę sobie spolszczyć angielskich „nerds” i „geeks”) odnoszący życiowy sukces i, co ważniejsze, żyjący w pięknym, prostym świecie, w którym powodzenie będą gwarantować właśnie umiejętności naukowo-techniczne, a nie te skomplikowane i niezrozumiałe talenty społeczne. Oczywiście wszystko to uproszczenie i efekt milczących założeń, ale dla niektórych takie wizje są przekonujące. Dlatego też pozwalam sobie ochrzcić Ayn Rand” „pramatką jajogłowych”.
Aha, miejmy jasność względem jednej rzeczy – coś jednak autorka zauważyła prawidłowo. Nie ma wątpliwości co do tego, że teza „od każdego według zdolności, każdemu według potrzeb” ma potężną moc demoralizacyjną, szczególnie w małych środowiskach zakładu pracy. Aby to stwierdzić, wystarczy czas jakiś popracować w środowisku ludzi, których pierwsze lata aktywności zawodowej przypadły na PRL. Czytelnik doświadczony w ten sposób przez los od razu doceni obserwacyjny talent Ayn Rand. Można również zgodzić się z tym, że struktury powstałe w celu dystrybuowania majątku bogatych pomiędzy biednych mają tendencję do przekształcania się w oligarchię, chętnie korzystającą z przemocy wobec uszczęśliwianych biednych (znów PRL się kłania). Tu jednak zauważyć należy, że do stworzenia opartych na przemocy dyktatur wcale nie potrzeba lewicowych haseł. Dogłębnie zgadzam się również z autorką w tym, że kluczowe dla sprawnego działania gospodarki (a zatem dla powszechnego dobrobytu) jest istnienie grupy przedsiębiorców, ludzi obdarzonych wolą i mających pomysł na stworzenie działającej firmy.
Kończąc już z filozofią: Rand poczyniła kilka celnych obserwacji dotyczących pewnych aspektów gospodarczych. Uznała jednak, że jej wnioski stanowią cudowny klucz do wszelkich problemów tego świata, co jest całkowicie nieusprawiedliwione i rozbawia, a nawet przeraża.
Wróćmy już do samej powieści. Otóż ma ona wielką zaletę: jest prosta. I wielką wadę: jest prosta. Ze świecą szukać tu wyrafinowanego języka, gierek z czytelnikiem, trudnych dylematów moralnych, niespodzianek i niejednoznacznych postaci. Z jednej strony nie wystawia to najlepszego świadectwa autorce jako pisarce, z drugiej jednak jest w tym pewna ożywcza świeżość, lekkość, która pozwala czytać książkę szybko i wygodnie. Gdyby nie wklejona do „Atlasa zbuntowanego” ideologia, można by go uznać wręcz za literaturę wagonową. Jednak konieczność wyjaśnienia czytelnikowi, o co w obiektywizmie chodzi, rodzi potrzebę wstawiania do powieści długich, nudnawych wykładów, maskowanych czasem jako rozmowa. Te właśnie fragmenty stanowią dla czytelnika największa próbę wytrwałości, bo to w tym momencie odczuwa się największą ochotę do ciśnięcia „Atlasem zbuntowanym” o ścianę.
Osobiście napotkałem jeszcze jedną przeszkodę, którą były romanse Dagny Taggart. Zdradzę tu nieco z akcji – owa miła kobieta ma zwyczaj zakochiwać się w najmądrzejszym biznesmenie, którego akurat zna. Innymi słowy – sypia z aktualnym samcem alfa. Otóż to jest postępowanie pawiana, nie człowieka, prymitywny darwinizm, nie ludzki, a zwierzęcy. I ja sobie taką filozofię wypraszam. Lubię czasem pomyśleć, że coś nas od kuzynów naczelnych odróżnia, a tym czymś jest zdolność do postępowania dokładnie odwrotnego niż to, które pani Rand prezentuje.
„Atlas zbuntowany” został napisany przez kobietę, która zna podstawy pisarstwa, jednak swoje umiejętności poświęciła nie opowieści, nie czytelnikowi, lecz swej ukochanej filozofii, która zalewa strony, psując odbiór całości. Nie zaprzeczam istnieniu u Ayn Rand pewnego talentu do pisania i obserwacji świata, jednak uważam, że jej opus magnum jest książką niemądrą, nieprawdziwą i – co najgorsze – przynudzającą.
