Przejmująca jest szczerość, z jaką King kreśli swoją literacką biografię. Własne doświadczenie i wcześniej raz po raz przeziera zza tekstów fabularnych, a część horrorowych upiorów jest niewątpliwie zapisem pisarskich obsesji - chociażby spalenie jedynego egzemplarza własnej powieści w "Misery", pisarstwo szczodrze podlewane wódką w "Lśnieniu", czy niemoc twórcza w "Worku kości". To nie są wydumane potworki z kosmosu i właśnie przez ową realność Kingowskich strachów nie czytam o nich z przyjemnością. Ale w pierwszej części "Jak pisać" King idzie jeszcze dalej.
Harce Hordy
[Stephen King „Jak pisać” - recenzja]
Przejmująca jest szczerość, z jaką King kreśli swoją literacką biografię. Własne doświadczenie i wcześniej raz po raz przeziera zza tekstów fabularnych, a część horrorowych upiorów jest niewątpliwie zapisem pisarskich obsesji - chociażby spalenie jedynego egzemplarza własnej powieści w "Misery", pisarstwo szczodrze podlewane wódką w "Lśnieniu", czy niemoc twórcza w "Worku kości". To nie są wydumane potworki z kosmosu i właśnie przez ową realność Kingowskich strachów nie czytam o nich z przyjemnością. Ale w pierwszej części "Jak pisać" King idzie jeszcze dalej.
PB: Wywalili nas.
AB: Na zbity pysk nas wywalili.
PB: Co prawda damy nie mają pysków.
AB: Ani zalet nie mają.
PB: I intelekt nie tego... pseudo, panie. Nudzą, panie. Czepiają się.
AB: Dzisiaj zaś będziemy nudzić jeszcze bardziej, ponieważ przyszło nam rozmawiać o książce niefabularnej, mianowicie o "Jak pisać. Pamiętniku rzemieślnika" pióra Stephena Kinga.
PB: Ale obiecujemy też, ze będzie seks, prochy i rock and roll. Jak to u Kinga.
AB: Zabawne, nieprawdaż? Miał kiedyś King powiedzieć, że jako pisarz najciekawszą część swego życia przeżywa na papierze. Tymczasem "Pamiętnik rzemieślnika" cokolwiek temu przeczy, także w kontekście owych prochów i inszych używek.
PB: Przyznam szczerze, że bardzo jestem ciekawa twojej reakcji na tę lekturę. Zajmujesz się w końcu pisaniem zawodowo. Jak pisarz odbiera podobne wyznania pisarza?
AB: Cóż, przejmująca jest szczerość, z jaką King kreśli swoją literacką biografię. Własne doświadczenie i wcześniej raz po raz przeziera zza tekstów fabularnych, a część horrorowych upiorów jest niewątpliwie zapisem pisarskich obsesji - chociażby spalenie jedynego egzemplarza własnej powieści w "Misery", pisarstwo szczodrze podlewane wódką w "Lśnieniu", czy niemoc twórcza w "Worku kości". To nie są wydumane potworki z kosmosu i właśnie przez ową realność Kingowskich strachów nie czytam o nich z przyjemnością. Ale w pierwszej części "Jak pisać" King idzie jeszcze dalej.
PB: Ta pierwsza część, czyli migawki z jego autobiografii, jest w ogóle dla mnie najciekawsza. Podobnie jak "Danse Macabre", wiele mówi nie tylko o Kingu jako człowieku i pisarzu, ale też o jego całym pokoleniu, o funkcjonujących w nim symbolach kulturowych i wspólnych korzeniach. A że przy okazji wyłażą na jaw rozmaite dręczące go obsesje i motywy, przewijające się w różnych książkach, tym ciekawiej.
AB: I zgodzisz się, że te korzenie Kinga są mocno odmienne od naszych pokoleniowych doświadczeń? Nie ma u nas tego zanurzenia w kulturę popularną, co jest poniekąd zrozumiałe, zważywszy że kultura masowa funkcjonowała w czasach PRL-u - a i dzisiaj nie jest znów tak inaczej - na marginesie życia kulturalnego.
PB: Bo też generalnie w naszym kręgu kulturowym jest ona zwykle lekceważona. Tymczasem to właśnie popkultura tak naprawdę kształtuje ludzi i czasem warto o tym przypomnieć.
AB: Zarazem jednak King precyzyjnie niszczy mit łatwości własnego sukcesu - ta włóczęga jego rodziny, wegetacja gdzieś na obrzeżach college′ów... Czy pamiętasz scenę, kiedy dostaje pierwszy spory czek? I jedyne, co może żonie kupić w charakterze ekstrawaganckiego luksusowego prezentu, to suszarka?
PB: Pewnie, że pamiętam, bo to bardzo wzruszająca scena. I zauważ, że King sam nigdy nie twierdził, iż sukces przyszedł mu lekko, łatwo i przyjemnie. Z całego "Jak pisać" przebija typowa protestancka etyka pracy. Pracy, pracy i jeszcze raz pracy. W przypadku Kinga kołacze są imponujące, ale jasno daje nam do zrozumienia, skąd się wzięły.
AB: I jest to jedna z najbardziej sensownych rad. Owszem, wspaniale, jeśli zawita do nas Muza z włosami rozwianymi niczym na obrazie Podkowińskiego. Jednak King słusznie i nader praktycznie pisze o codziennym rzemieślniczym warsztacie. O rzeczach podstawowych: stałych godzinach pisania, własnym miejscu do pracy, a przede wszystkim - o potrzebie ciągłości. I trzeba pamiętać, że są to sugestie pisarza, który - co niejednokrotnie przyznaje - lubi pisać i pisze z łatwością niemal bolesną dla wielu z jego kolegów po fachu. Niemniej zwraca uwagę, że pisanie jest pracą, wymaga swoistego rytmu, skupienia i wytrwałości.
PB: Trudno zresztą sobie wyobrazić, jak King mógłby funkcjonować jako pisarz w okresie swego najgorszego uzależnienia od alkoholu i narkotyków, gdyby nie owa żelazna rutyna, którą sobie narzucił. Sam przyznaje, że są takie książki ("Cujo"), których pisania w ogóle nie pamięta.
AB: Powiedziałabym, że jego wspomnienia bardzo dobrze wpisują się w tradycję amerykańskiej prozy; bo jak wiadomo, amerykańscy pisarze w pewnym momencie dzielili się na grafomanów i alkoholików. Jednak sama książka nie jest pijackim panegirykiem, których poniekąd ostatnimi czasy sporo czytamy. King zanadto wierzy w terapeutyczną moc opowieści i pisarstwa, które są w stanie pokonać uzależnienie i ból. Jedną z najbardziej przejmujących jest scena, kiedy żona zachęca potwornie cierpiącego po wypadku Kinga, aby zaczął na nowo pisać.
PB: Skądinąd sama historia tego wypadku jest upiorniejsza niż wiele Kingowskich horrorów...
AB: Owszem - jest w niej owa bezlitosna przypadkowość i banalność niebezpieczeństwa, które pojawia bez zapowiedzi i bez przyczyny. Schemat żywcem wyjęty ze współczesnego horroru: oto w idącego poboczem drogi mężczyznę uderza ciężarówka, której kierowca zamiast mocno dzierżyć kierownicę, mocuje się w psem o kawałek kotleta. Nie ma tu żadnych przyczyn, wyjaśnień, ani usprawiedliwień. Rzeczy się po prostu dzieją. Przyznam, że jest to dla mnie jedna z najbardziej przerażających wizji.
PB: A potem te migawki szpitalne. Brrr. To poczucie całkowitej bezradności. Przyznam, że o ile horrory jakoś mnie nie straszą, to szpitale aż za bardzo i dreszcz mnie przechodzi w tym momencie. Oto groza codzienności.
AB: Bo o sukcesie Kinga w znacznym stopniu zadecydowała umiejętność, z jaką wplata w swą prozę strzępy bardzo prawdziwych i bardzo rozmaitych strachów. Relacjonując powstanie "Carrie" King niejako dekonstruuje postać głównej bohaterki, która jest zakorzeniona w jego wspomnieniach ze szkoły, w okrucieństwie, z jakim traktuje się szkolnych outsiderów, w lęku przed krwią i patologicznymi rodzinami.
PB: A przy okazji demonstruje, jak rodzą się pomysły. Historia "Carrie" jest piękną ilustracją ciągu skojarzeń Kinga, innym przykładem (przytaczanym w "Danse Macabre") był "Bastion", mnie jednak najbardziej zaciekawiła seria wizji, wydarzeń i asocjacji, prowadzących do powstania "Misery". Jednocześnie widać, jak w powieści niejako same z siebie pojawiają się elementy niezaplanowane, tak głęboko siedzące w psychice autora, że on sam nie uświadamia sobie, o czym naprawdę pisze. Czasem chyba rzeczywiście las przeszkadza w dostrzeżeniu drzew.
AB: No, mnie tak dalece, że nigdy bym nie wpadła na proponowaną przez Kinga interpretację "Misery". W gruncie rzeczy jednak uważam, że to bez znaczenia, bo biografia twórcy jest tylko jednym z możliwych kluczy do odczytania dzieła i osobiście wierzę w autonomię tekstu. Owszem, King podsuwa czytelnikowi "Jak pisać" pewne tropy, a wątki autobiograficzne bez wątpienia często pojawiają się w jego prozie, ale akurat dla podręcznika pisania jest to kwestia mniej istotna.
PB: Wahałabym się, czy można nazwać "Jak pisać" podręcznikiem. To raczej zbiór pewnych wskazówek, dobrych rad wujaszka Stephena, podlanych suto sosem własnych doświadczeń. Owszem, rady niewątpliwie są użyteczne (jak bardzo, to już prędzej tobie oceniać), ale w żadnym razie nie stanowią trzonu tej książki.
AB: Istotnie, jest to raczej pewna biografia twórcza, nie pozbawiona jednak zacięcia poradnikowego, czy pedagogicznego. Znów obracamy się w kręgu innej poetyki - w Polsce szkoły pisania póki co powstają rzadko i raczej na marginesie życia literackiego, choć są i wyjątki jak Twórcze pisania dla młodych panien Izabeli Filipak, krakowskie warsztaty literackie, czy Klub Twórców z naszego rodzimego poletka. Mam wrażenie, że znaczna część rodzimych pisarzy (nie śmiem użyć słowa literatów, które od pewnego czasu nie wiedzieć czemu funkcjonuje jako obelga) wierzy, iż rodzą się w blasku sławy nieśmiertelnej, gdyż talent wszelkie trudności przemoże i pokona. King należy do frakcji przeciwnej. Nie obiecuje co prawda, że po przeczytaniu jego książki każdy grafoman zmieni się cudownym sposobem w Pisarza, ale z właściwą sobie swadą radzi, jak zostać sprawnym rzemieślnikiem.
PB: Więcej - on w takie cudowne przemiany nie wierzy, i chyba słusznie. Cały czas podkreśla przede wszystkim wagę kompetencji. To istotnie odległe od wizji autora-dziecięcia Bożego, pijanego natchnieniem i upojonego swoją wzniosłą misją. Z drugiej strony, to nie są rady w stylu: "Jak zostać autorem bestsellerów", lecz "Jak stać się lepszym w tym, co robię".
AB: I dlatego część jego rad ma charakter czysto rzemieślniczy. Szczególnie wyraźne jest to w części o języku, która wypada obłożyć pewnym zastrzeżeniem.
Otóż niemal wszystkie rady Kinga dotyczą "języka przezroczystego", którym zresztą sam pisze i który wyśmienicie sprawdza się w prozie popularnej.
PB: Jakoś nie jestem zdziwiona, że cię to uderzyło... King kieruje się tutaj słuszną zasadą: poznaj reguły, nim zaczniesz je łamać. Rzeczywiście początkujący pisarz winien umieć posługiwać się sprawnie językiem, nim zacznie z nim eksperymentować, nie sądzisz?
AB: Oczywiście. Literatura popularna nie sprzyja eksperymentom formalnym, a źle dobrana metafora potrafi potwornie tekst wykoślawić i ośmieszyć. Powiedzmy sobie szczerze, że nie każdy z nas może pisać o czarownicach językiem Dylana Thomasa. I bardzo dobrze. Nie jestem jednak pewna, czy odpowiedziałyśmy na pytanie podstawowe - czy podobne książki mają sens i do kogo są w istocie adresowane. Przyznam, że mam wątpliwości, choć są nader subiektywne. Otóż nie przepadam za biografiami literackimi. Nie interesują mnie okoliczności tworzenia tekstów i nie nęci wizja poznania prywatnego życia Kinga. Wręcz przeciwnie, jeśli mam być uczciwa. Owszem, podziwiam jego szczerość. Jednak obecna we współczesnej kulturze popularnej pasja ekshibicjonistyczna nie nęci mnie nadmiernie. To trochę jak plotki bab, które kiedyś zbierały się na wioskowym placu przed kościołem. I były chwile, kiedy podczas lektury biografii Kinga czułam się jak taka baba. A nie jest to miłe uczucie.
PB: No bo brak ci amerykańskiej perspektywy. Pamiętaj, ze to kraj, w którym psychoanalizę traktuje się prawie jak religię. Szczerość, otwarcie się, wygadanie... oni to cenią. Ja też z pewnym zdziwieniem czytałam o jego problemach uzależnieniowych, ale do poziomu bab jednak tu trochę daleko.
AB: Otóż to: mnie bliższy jest model pewnego pana pracującego w pokoju wyłożonym korkiem. Niemniej przyznaję, że dzięki owej amerykańskiej perspektywie jest to książka ciekawa. Sprawdźcie sami.
