„O krok” jest przyrządzona według podobnej receptury, jak inne powieści Henninga Mankella. I dobrze, bo to sprawdzony przepis. Jako smakosz zachęcam do spróbowania wszystkich, którzy tych wyrafinowanych smaków jeszcze nie znają.
Uparty glina z Ystad
[Henning Mankell „O krok” - recenzja]
„O krok” jest przyrządzona według podobnej receptury, jak inne powieści Henninga Mankella. I dobrze, bo to sprawdzony przepis. Jako smakosz zachęcam do spróbowania wszystkich, którzy tych wyrafinowanych smaków jeszcze nie znają.
Latem 1996 roku w Ystad ginie miejscowy policjant. Śledztwo wykazuje, że prowadził własne dochodzenie, w tajemnicy przed kolegami z komendy. W tym samym czasie w miejscowym rezerwacie przyrody zostają odnalezione ciała trójki młodych ludzi, których zaginięcie rodziny zgłaszały dwa miesiące wcześniej. Grupą dochodzeniową kieruje blisko pięćdziesięcioletni rozwodnik z nadwagą i początkami cukrzycy. Wątki obu spraw splatają się.
W tym krótkim streszczeniu znajdziemy wiele charakterystycznych cech pisarstwa Mankella. Ystad – miasteczko portowe na południu Szwecji, w pobliżu Malmö. Dla tubylców idealny przykład prowincji, dla Polaków – w latach 90. ubiegłego stulecia, niedługo po zrzuceniu jarzma komunistycznej opresji – drzwi na wymarzony, bogaty Zachód (tam kursowały, i kursują nadal, promy ze Świnoujścia). W świecie powieści tą senną mieściną co kilka lat wstrząsają zbrodnie, które nie mogą się pomieścić nie tylko w głowach jej mieszkańców, ale również tutejszych stróżów prawa. Komisarz Kurt Wallander, as miejscowej policji kryminalnej i główny bohater powieści, jest człowiekiem do bólu zwyczajnym, co widzimy obserwując go zarówno podczas pracy, jak i prywatnie.
W czym tkwi siła tej książki?
Po pierwsze, „O krok” to znakomity kryminał, jego intryga jest zawikłana, zbrodnie makabryczne. Powieść dzieli się na dwie części. W pierwszej z nich pojawiają się zagadki, gdyż śledztwo mnoży pytania. Przestępca myli tropy, zaciera ślady, a jednocześnie podejmuje z policją swoistą grę: wystawia się na niebezpieczeństwo, powraca na miejsca zbrodni. Szuka potwierdzenia faktu, że jest od swych przeciwników lepszy, zręczniejszy, że może wodzić ich za nos, wyprzedzać ich działania. Policja czuje się bezradna, śledztwo tkwi w martwym punkcie, zapuszcza się w ślepe uliczki. W części drugiej następuje przełom i od tego momentu akcja stale przyspiesza aż do karkołomnego finału. Jak na mój gust – nieco zbyt karkołomnego (to chyba jedyne zastrzeżenie wobec powieści).
Często spotykam się z pretensjami do autorów kryminałów, że nie dość dokładnie ukryli przed czytelnikiem rozwiązanie. Są one wyrazem starego i, wydawałoby się, przebrzmiałego już sporu zwolenników zaskoczenia z wyznawcami suspensu. Stoję zdecydowanie po stronie tych drugich, gdyż to suspens mocniej angażuje inteligencję czytelnika, co jest, według mnie, jedną z miar wartości utworu literackiego. Mankell w swych powieściach dozuje wskazówki i rozmieszcza je skrupulatnie w tekście. Jedni czytelnicy je dostrzegą, inni nie. Mogą jednak śledzić proces myślowy komisarza Wallandera i próbować z nim razem kojarzyć fakty i zbierać poszlaki.
Drugim, a może najważniejszym atutem powieści jest jej bohater. Kurt Wallander stał się już – w Polsce chyba także – jedną z lepiej rozpoznawalnych postaci współczesnej literatury. To starzejący się, samotny mężczyzna po przejściach. Co tu kryć – życie prywatne Wallandera jest katastrofą. W pustym, nigdy niesprzątanym mieszkaniu rozbrzmiewa jednak muzyka operowa, której komisarz jest znawcą i smakoszem. Poza tym ma typowe problemy mężczyzny pod pięćdziesiątkę. Znaczna nadwaga i zdiagnozowana właśnie cukrzyca nie ułatwiają ani życia prywatnego, ani zawodowego. Nie wylewa też za kołnierz, zwłaszcza w okresach wzrastającego napięcia nerwowego. Krótko mówiąc – facet z sąsiedztwa.
Przy tym wszystkim jest jednak Wallander świetnym gliną. Inteligentny, spostrzegawczy, o analitycznym umyśle, uparty. A w dodatku wyposażony w intuicję, która czyni z niego rasowego tropiciela. W powieści Wallander często czuje, że coś z tego, co właśnie usłyszał lub zobaczył, ma ogromne znaczenie dla śledztwa, lecz podświadomość trzyma go w niepewności aż do momentu, gdy odpowiedni fragment układanki, na skutek trafnego skojarzenia, wskoczy na swoje miejsce. Wtedy wszystko staje się jasne. Pisarz daje w ten sposób czytelnikowi czas na wykazanie się własną inteligencją i wyprzedzenie bohatera w sztuce dedukcji.
Funkcja strażnika prawa nie oznacza jednak, że Wallander jest aniołem w ludzkiej skórze. Zdarza mu się przekraczać przepisy i uprawnienia. Potrafi na przykład włamać się do mieszkania podejrzanej osoby i przeprowadzić w nim rewizję bez prokuratorskiego zezwolenia. Nie jest jednak typem samotnego mściciela, umie organizować pracę podwładnych i współpracować z nimi. Robocze narady zespołu Wallandera są istotnym elementem fabuły powieści. Niełatwy i może nie dla wszystkich atrakcyjny proces kojarzenia faktów i odrzucania kolejnych hipotez, dochodzenie w niemałym trudzie do ostatecznej prawdy mają jednak swój urok (pamiętacie serial o poruczniku Columbo?). A pięści i pistolety – tak czy owak – będą w użyciu. Bez tego ani rusz.
Prywatnie i zawodowo jest Wallander zwolennikiem tradycyjnych, odchodzących w przeszłość wartości społecznych i kulturowych. W znaczącym stopniu taki światopogląd pomógł mu ukształtować starszy kolega i mistrz w policyjnym fachu, który pojawiał się w poprzednich powieściach cyklu. Może dlatego Wallander ostrzej niż inni widzi wady socjalnego modelu państwa szwedzkiego i zagrożenia, jakie ze sobą niesie.
Bo właśnie tym, co decyduje o oryginalności książek Mankella, jest wyłaniający się z nich obraz współczesnej Szwecji. Kraj ten kojarzy się z demokracją, dobrobytem i socjalnym rajem, tylko nieliczni pamiętają ciemniejsze strony szwedzkiej demokracji: zabójstwa premiera Olofa Palmego (1986) i minister Anny Lindh (2003). Te właśnie wstydliwe aspekty rzeczywistości odkrywa komisarz Wallander w prowadzonych dochodzeniach. Z poprzednich powieści mogliśmy dowiedzieć się na przykład o szwedzkiej ksenofobii, upadku obyczajów, korupcji wśród polityków najwyższego nawet szczebla. Jednym z największych problemów, z jakimi boryka się współczesna Szwecja, jest wzrastająca przestępczość, niejednokrotnie mająca cechy mafijne.
W powieści „O krok” policja cierpi na niedofinansowanie, znacznie utrudniające jej skuteczną walkę z przestępcami. Żyjący w poczuciu zagrożenia ludzie zaczynają formować oddziały gwardii obywatelskiej, której działalność budzi wśród policjantów obawy o wzrastające w społeczeństwie przyzwolenie dla samosądów. Mnożą się sekty religijne rozbijające strukturę społeczną u samych jej podstaw, zanika komunikacja międzyludzka. Wallander obserwuje to na przykładzie własnym i swoich kolegów z pracy. Ludzie coraz mniej o sobie wiedzą i wciąż tracą zainteresowanie sprawami innych. Blokuje to przepływ informacji, co znowu utrudnia pracę policji. Koło się zamyka. Szwedzi stają się społeczeństwem sfrustrowanych samotników.
Na tej właśnie obserwacji zbudowana jest w znacznej mierze fabuła powieści. Od tego zaczyna się cała intryga kryminalna. Wokół nieuczciwie zdobytych informacji, wykorzystując osłabione więzi społeczne, snuje swe mordercze plany główny czarny charakter powieści. Atmosfera bezsilności i osaczenia narasta i nie do końca zaciera ją zakończenie śledztwa. Wallanderowi przybywa siwych włosów i wrzodów żołądka, a i czytelnik nie może spokojnie zasnąć.
