Trudno powiedzieć, co podkusiło Roberta J. Szmidta do rozwinięcia pomysłu z opowiadania „Polowanie na jednorożca” do rozmiarów powieści. Łatwo jednak orzec, że był to krok nierozważny, a pochlebne recenzje kolegów po piórze, zamieszczone na okładce „Kronik jednorożca. Polowania”, to czysta kurtuazja.
W okowach frazesu
[Robert J. Szmidt „Kroniki jednorożca. Polowanie” - recenzja]
Trudno powiedzieć, co podkusiło Roberta J. Szmidta do rozwinięcia pomysłu z opowiadania „Polowanie na jednorożca” do rozmiarów powieści. Łatwo jednak orzec, że był to krok nierozważny, a pochlebne recenzje kolegów po piórze, zamieszczone na okładce „Kronik jednorożca. Polowania”, to czysta kurtuazja.
Robert J. Szmidt
‹Kroniki jednorożca. Polowanie›
Akcja powieści przenosi nas o kilka lat w przyszłość, do roku 2011. Tajna komórka polskiego wywiadu pod przewodnictwem Adama Lewińskiego poszukuje ludzi ze zdolnościami paranormalnymi. Ukoronowaniem całego procesu ma być odszukanie prekognity – człowieka potrafiącego zobaczyć przyszłość. Jednostki takowe są nadzwyczaj rzadko spotykane, podług słów jednego z bohaterów – rzadziej niż jednorożce. Niespodziewanie po dwóch latach poszukiwań zespół agentów natrafia na ślad kobiety, która może charakteryzować się zdolnością widzenia przyszłości. Pomysł wydaje się banalny? W rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Autor prezentuje strywializowany i uproszczony obraz polityki oraz służb specjalnych, a czytelnik z niedowierzaniem przeciera oczy. Zachowania bohaterów i ich adwersarzy są przewidywalne, a odbiorca podczas lektury ma wrażenie, jakby wszystko już wcześniej widział w nieco innej oprawie.
Na krytykę zasługuje zwłaszcza pisarski fortel polegający na uprawdopodobnianiu zdarzeń poprzez zderzanie ich z odpowiednikami z kultury masowej. I tak po scenie strzelaniny w deszczu bohater porównuje ją do „Matriksa”, a informując o przekazie telepatycznym, wspomina „Lśnienie”. Taki zabieg był powszechnie stosowany w powieściach milicyjnych czasów PRL-u i jest uważany, choćby przez Barańczaka, za literacką tandetę. Autor zapewne liczył, że tym sposobem da się ukryć fabularne mielizny, a rozgrzeszenie da mu postmodernizm. Powieść „Kroniki jednorożca. Polowanie” przesycona jest także intertekstualnymi nawiązaniami, które mają tę właściwość, że nużą i nudzą, na przemian. Ile już razy czytelnik miał okazję przeczytać frazy: „Kończ waść, wstydu oszczędź” czy „Jestem z miasta”? I tu docieramy do najmroczniejszego z demonów tej powieści. Odbiorca wciąż odnosi wrażenie, że szacowny autor jest zniewolony przez wszechogarniający frazes, który przenika każdy element powieści. Robert J. Szmidt dość dobrze czuje rytm zdania, ale na tym koniec. Porusza się w obrębie tych samych, wypróbowanych określeń, a czytelnik ma wrażenie, jakby brnął przez dzieło zbudowane z samych cytatów. Bo jak ktoś ma nos, to orli i wydatny, a jak nie daj Boże traci przytomność, to oczy mu zachodzą mgłą, nie inaczej. Ów brak wyczucia języka przejawia się zwłaszcza w dialogach. Idiolekt bohaterów nie nosi nawet cienia indywidualizmu. Każdy mówi, jakby całe życie pasał świnie, nieważne jaka jest jego pozycja społeczna, płeć i wykształcenie. Czasami, gdzieś przypadkiem, od niechcenia i półgębkiem, zdarzy się, że padnie fraza, która pozwala rozpoznać bohatera. Ale tych miejsc jest zdecydowanie za mało. Dość irytującą manierą jest wplatanie we wszystkie opisy marek produktów, co powoduje, że czytelnik po niejakim obeznaniu z powieścią potrafi bez trudu wyrecytować, jakie papierosy pali bohater, jakim jeździ samochodem, jakiego telefonu komórkowego używa i jaką pije kawę. Mało tego. Często przedmiotem dywagacji bohaterów są plusy i minusy wymienianych produktów, dzięki czemu czytelnik potrafi je płynnie wymienić. Niemal jak po lekturze reklam z Media Markt. Tyle że tamte produkty nie są dla idiotów.
Fabuła powieści, mimo że spójna i przycięta do sensacyjnej sztancy, niezbyt wciąga odbiorcę. Najbardziej zniechęcają infantylne pomysły, umieszczone w miejscach, w których inaczej nie dało się spleść wszystkich wątków. Dowiadujemy się mianowicie, że moce telepatów blokuje maleńki chip, który wczepiany jest w czaszki agentów, ale tajemnica tego wynalazku jest tak pilnie strzeżona, że nie zna jej zapewne sam autor powieści. Tłumaczenie działania mocy parapsychicznych i procesów pamięci jest, jak przystało na fantastykę, odpowiednio mgliste, ale miejscami urąga osiągnięciom psychologii poznawczej. Na osobną wzmiankę zasługuje zachowanie bohaterów, którzy jako świetnie wyszkoleni agenci, nad czym autor rozwodzi się z uwielbieniem, zachowują się jak istoty o bardzo ograniczonym potencjale umysłowym. W drodze „na akcję” jednego z nich dopada głód. Nic nadzwyczajnego, skoro w ciągu kilku dni schudł 50 kg. Agenci zatrzymują się w szczerym polu, a jeden z bohaterów zaczyna szukać dzikich warzyw. Gdy ich nie odnajduje, gołymi rękami zrywa snopek zboża, młóci je, po czym karmi kamrata pożywnymi ziarnami. Przyznaję, że na tym etapie powieści przeżyłem czytelniczy kryzys. Na domiar złego Robert J. Szmidt używa jedynie kilku barw dla sportretowania bohaterów, przez co są nawet nie dwuwymiarowi, ale zwyczajnie nijacy. Jeszcze gorzej jest z postaciami drugoplanowymi, o których – poza tym, że są – nie wiemy nic.
Oczywistym jest, że każdy tekst powstaje na drodze współdziałania nadawcy i odbiorcy. W przypadku dzieła Roberta J. Szmidta czytelnik modelowy, o którym pisali teoretycy Bachtin i Eco, zupełnie leży. Autor najczęściej nie zakłada żadnej wiedzy u odbiorcy i cierpliwie tłumaczy każdą scenę, a nawet pojedyncze wypowiedzi. Na okładce książki spokojnie można postawić stempel „Dozwolone do 16 lat”. Czytelnik o wieku umysłowym wyższym niż ten cierpnie podczas lektury.
Co natomiast jest dobre? Wszystko, czego nie wymieniłem dotychczas. Powieść jest poprawnie skonstruowana i zmierza od wyraźnego początku, poprzez punkty węzłowe, do ostatecznej konfnfrontacji sił i rozwiązania. Mniej wyrobiony czytelnik doceni zapewne zwroty akcji oraz przystępność i prostotę języka, a pozostali, znużeni ambitniejszymi dziełami, dobrze odpoczną przy prozie Roberta J. Szmidta. Ponadto autor nieźle radzi sobie z budowaniem napięcia i w kilku miejscach pokazuje, że potrafi błysnąć humorem. Plusów nie jest dużo, ale wystarczą, by zarekomendować „Kroniki jednorożca. Polowanie” miłośnikom literatury młodzieżowej.
