Czy przyszłość będzie należeć do debili, kosmonauto? [Janusz A. Zajdel „Cylinder van Troffa” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jakkolwiek zaskakująco to może zabrzmieć, oceniając twórczość Janusza A. Zajdla z perspektywy ponad dwudziestu lat, które minęły od jego śmierci, stwierdzić należy, że najlepiej chyba – poza „Limes inferior” i „Paradyzją” – próbę czasu wytrzymała powieść „Cylinder van Troffa”. Dziwi to tym bardziej, że „Cylinder…” ukazał się jako pierwsza z pięciu książek tego autora zaliczanych do fantastyki socjologicznej.
Czy przyszłość będzie należeć do debili, kosmonauto? [Janusz A. Zajdel „Cylinder van Troffa” - recenzja]Jakkolwiek zaskakująco to może zabrzmieć, oceniając twórczość Janusza A. Zajdla z perspektywy ponad dwudziestu lat, które minęły od jego śmierci, stwierdzić należy, że najlepiej chyba – poza „Limes inferior” i „Paradyzją” – próbę czasu wytrzymała powieść „Cylinder van Troffa”. Dziwi to tym bardziej, że „Cylinder…” ukazał się jako pierwsza z pięciu książek tego autora zaliczanych do fantastyki socjologicznej.
Janusz A. Zajdel ‹Cylinder van Troffa›Chociaż „Cylinder van Troffa”, wydany oryginalnie w 1980 roku, otworzył listę „socjologicznych” powieści Janusza A. Zajdla, nie był pierwszym jego dziełem w tym gatunku. Dwa lata wcześniej Zajdel ukończył powieść dla młodzieży „ Wyjście z cienia”. Na księgarskich półkach pojawiła się ona jednak dopiero w 1983 roku. PRL-owska cenzura nie dała się bowiem zwieść fantastycznemu kostiumowi, w jaki pisarz przyodział historię o najeździe obcych, a w której w rzeczywistości przedstawił nie najlepszą kondycję kraju i polskiego społeczeństwa w ostatnich latach epoki gierkowskiej. Gdy z powieści zdjęto wreszcie cenzorski zakaz, okazało się, że w wyścigu do nieśmiertelności wyprzedziły ją dwie inne książki tego samego autora: „Cylinder van Troffa” oraz „ Cała prawda o planecie Ksi”. Rzecz niby bez większego znaczenia, ale faktem pozostaje, że lektura „Wyjścia z cienia” po „Cylindrze…” robi dość smutne wrażenie. Można pomyśleć, że Zajdel zrobił krok wstecz, gdy tymczasem wykonał ogromny jakościowy skok do przodu. Patron powieści, profesor Vergil van Troff, noszący słodko brzmiący pseudonim „Mefi” (od Mefistofelesa), nie jest wcale, wbrew pozorom, jej głównym bohaterem. Na kartach książki ten wybitny fizyk, specjalista od teorii pola grawitacyjnego i czasoprzestrzeni, pojawia się jedynie w kilku scenach i zawsze są to retrospekcje. Jednak, jak się okazuje, dokonany przezeń w XXI wieku wynalazek ma ogromny wpływ na dalsze losy przynajmniej jednego człowieka – kosmonauty wysłanego na statku „Helios” w odległą podróż ku planecie Dzeta. Wyprawa zakończy się – przynajmniej częściowo – sukcesem, tyle że w drodze powrotnej, gdy załoga spokojnie będzie spędzać czas w hibernatorach, nastąpi awaria, która opóźni ich lądowanie na Ziemi o ponad sto lat. W efekcie gdy kosmonauci zostaną wybudzeni, okaże się, że jest już połowa XXIII wieku i że zamiast na Błękitnej Planecie znajdują się w podziemnym osiedlu Luna 1 na Księżycu. Zamknięty świat, do którego chcąc nie chcąc trafili, wyda im się wyjątkowo nieprzyjazny. Dziwić to zresztą nie powinno, skoro Zajdel przy opisie księżycowej społeczności posłużył się klasycznym modelem państwa utopijno-totalitarnego. Nie jest to jeszcze wprawdzie model tak literacko i koncepcyjnie dopracowany, jak chociażby w „ Paradyzji”, ale i tak robi przygnębiające wrażenie. Kosmonauci, nie mając zamiaru podporządkować się warunkom panującym na Księżycu, podejmują decyzję o ucieczce. Choćby za cenę życia chcą dostać się na Ziemię, aby sprawdzić, czy planeta rzeczywiście – jak twierdzi władająca osiedlami na Lunie Rada Ekspertów – nie nadaje się do życia. Wybierają spośród siebie jednego, który przy pomocy pozostałych wyrywa się na wolność. Nie poznamy jego imienia, choć przez potomnych zostanie nazwany „Nieśmiertelnym”. To właśnie on przed odlotem dał się namówić profesorowi van Troffowi na pewien eksperyment, a teraz ma wielką ochotę sprawdzić, jakie były jego skutki. Akcja „Cylindra van Troffa” rozgrywa się – nie licząc wstępu i posłowia (bez których powieść mogłaby się spokojnie obejść) – w dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza posłużyła autorowi do zawiązania fabuły, druga do jej spuentowania. Tak naprawdę jednak Zajdla najbardziej interesowało to, co wydarzyło się pomiędzy XXI a XXIII wiekiem, kiedy to na Ziemi rozpoczęła się tzw. Epoka Rozszczepienia. Wszystko zaczęło się od bardzo ciekawego eksperymentu socjologicznego, który miał doprowadzić do powstrzymania błyskawicznego wzrostu liczby ludności na planecie, grożącego w przyszłości nie tylko wybuchem bomby demograficznej, ale przede wszystkim wywołaną tym zjawiskiem klęską głodu. Jak to jednak często bywa, natura spłatała naukowcom okrutnego psikusa – w efekcie doszło bowiem do dość specyficznych podziałów społecznych. Pomysł Zajdla przywodzi trochę na myśl rozwiązanie, które w powieści „Klany księżyca Alfy” zastosował Philip K. Dick. Nie można tu wprawdzie mówić o bezpośredniej inspiracji Polaka twórczością Amerykanina, ale widać wyraźnie, że obu pisarzom chodziły po głowach podobne myśli. Gdy „Cylinder…” ukazał się w druku, ów pomysł społecznego rozwarstwienia wydawał się zapewne jedynie wymysłem pisarza fantasty. Dzisiaj należałoby z prawdziwą przykrością stwierdzić, że niektóre z przewidywań pisarza się ziściły. Wystarczy po lekturze powieści wybrać się w rejony wielkich blokowisk bądź na przedmieścia światowych metropolii, by dojść do wniosku, że fantazja zamieniła się w rzeczywistość. Powieść Zajdla należy potraktować przede wszystkim jako ostrzeżenie, i to nie tylko przed totalitaryzmem, jak można było odczytywać książkę w momencie jej publikacji. W przeciwieństwie do wielu innych dzieł z gatunku fantastyki socjologicznej, które z upływem czasu dość przykro się zestarzały, przestrogi zawarte w „Cylindrze…” wydają się być nadal aktualne. A przed czym konkretnie ostrzega nas pisarz? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że przed ingerencją w prawa natury – ale to zbyt proste. Sięgając głębiej, można dostrzec generalną obawę przed instrumentalnym traktowaniem ludzi, typowym dla wysoko rozwiniętych społeczeństw, które stykają się z bliźnimi stojącymi na znacznie niższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. W pewnym momencie pojawia się jeszcze jeden, niezwykle dziś aktualny problem związany z klonowaniem ludzi. Tego wątku autor wprawdzie nie rozwija, ale można odnieść wrażenie, że możliwość taka nie wzbudza w nim szczególnego entuzjazmu. Spośród wszystkich „socjologicznych” powieści Zajdla „Cylinder van Troffa” jest chyba najtrudniejszy w odbiorze. Zapewne dlatego, że zdecydowanie nad sensacyjną akcją przeważają w nim rozważania etyczno-filozoficzne. To nie grzech, ale kłopot w tym, że pisarskie wahadełko przesunęło się zdecydowanie zbyt mocno w stronę quasi-naukowego deliberowania. Skutek tego jest taki, że główny bohater – znany nam jako „Nieśmiertelny” – zamiast samodzielnie odkrywać prawa rządzące światem (jak ma to miejsce chociażby w „Limes inferior” i „Paradyzji”), skazany jest na niekończące się dyskusje z tymi, którzy wiedzą lepiej i którzy niemal wszystko podają mu gotowe na tacy. Z tego też powodu powieści brak dynamiki, a wielostronicowe opisy bywają niekiedy trudne do przebrnięcia. Po latach „Cylinder van Troffa” broni się jednak przede wszystkim kilkoma intrygująco zaserwowanymi koncepcjami naukowymi. Warto po tę powieść sięgnąć z jeszcze jednego powodu – stanowi ona bowiem całkowite przeciwieństwo wcześniejszego o dwa lata „Wyjścia z cienia”, w którym dociekań naukowych nie było prawie wcale, i tym samym jest wielce interesującym ogniwem twórczości Zajdla, pozwalającym przestudiować, jak kształtował się jego pisarski warsztat. W późniejszych książkach udało się pisarzowi w odpowiednich proporcjach połączyć dynamikę „Wyjścia…” z naukowością „Cylindra…” – w efekcie powstały „Paradyzja” i „Limes inferior”. 
|