Arnaldura Indriđasona okrzyknięto w ojczyźnie islandzkim Henningiem Mankellem. Nie bez powodu. Sądząc po właśnie wydanym w Polsce „W bagnie”, seria jego powieści o komisarzu Erlendurze Sveinssonie w niczym nie ustępuje cyklowi Szweda, w którym głównym bohaterem jest komisarz Kurt Wallander. Powieść Indriđasona jest mroczna jak Islandia jesienią, a intryga przyprawia o ciarki, strasząc nie gorzej niż klasyczne historie grozy. Świetny kryminał, ale chyba jednak nie na letnie, wakacyjne wieczory.
Gdy budzą się upiory przeszłości…
[Arnaldur Indriðason „W bagnie” - recenzja]
Arnaldura Indriđasona okrzyknięto w ojczyźnie islandzkim Henningiem Mankellem. Nie bez powodu. Sądząc po właśnie wydanym w Polsce „W bagnie”, seria jego powieści o komisarzu Erlendurze Sveinssonie w niczym nie ustępuje cyklowi Szweda, w którym głównym bohaterem jest komisarz Kurt Wallander. Powieść Indriđasona jest mroczna jak Islandia jesienią, a intryga przyprawia o ciarki, strasząc nie gorzej niż klasyczne historie grozy. Świetny kryminał, ale chyba jednak nie na letnie, wakacyjne wieczory.
Arnaldur Indriðason
‹W bagnie›
Mimo że „W bagnie” to dopiero pierwsza przetłumaczona na język polski powieść Arnaldura Indriđasona, pisarz ten (rocznik 1961) jest doskonale znany i niezwykle popularny nie tylko w swojej ojczyźnie. Jako autor kryminałów zadebiutował, mając trzydzieści sześć lat, powieścią „Synowie pyłu” (a przynajmniej taki był jej angielski tytuł). Wtedy to po raz pierwszy ożywił na kartach książki komisarza Erlendura Sveinssona oraz jego lojalnych, choć nie zawsze spolegliwych, partnerów z pracy – Sigurdura Oliego oraz Elinborg. Debiut został przyjęty przez czytelników z sympatią i już rok później w nagrodę za wyrażone zainteresowanie otrzymali oni „Cichą śmierć”, czyli ciąg dalszy przygód niezłomnych policjantów z Reykjaviku. „W bagnie” ukazało się w 2000 roku jako trzecia odsłona dramatu
1). Po nim pojawiło się jeszcze – aż do roku ubiegłego – kolejnych sześć części. Przed trzema laty powstał także, wyreżyserowany przez Baltasara Kormákura, film kinowy, oparty na powieści, którą właśnie otrzymali do rąk nadwiślańscy wielbiciele kryminałów.
Erlendur – autor konsekwentnie posługuje się w książce jedynie imionami postaci, co jest prawdopodobnie islandzką specyfiką – to mniej więc pięćdziesięcioletni gliniarz, któremu zdecydowanie nie powiodło się w życiu osobistym. Z żoną rozwiódł się dwadzieścia lat wcześniej i od tamtej pory nie utrzymują ze sobą żadnego kontaktu. Z dzieci także nie ma wielkiego pożytku. Eva Lind od dawna nie potrafi uporać się z narkomańskim nałogiem, co rusz popada w długi, z których stara się wydobyć, uprawiając seks za pieniądze. Ma też na koncie kolizje z prawem, co jest szczególnym utrapieniem dla ojca. Z kolei syn Sindri Snaer to nałogowy alkoholik, któremu nie pomógł nawet trzeci odwyk. Jakby tych kłopotów było mało, Sveinsson boryka się z problemami zdrowotnymi. Kopci jak lokomotywa, ma więc słuszne powody podejrzewać, że bóle, które systematycznie odczuwa w klatce piersiowej, są efektem zżerającego go od środka nowotworu płuc. Przed nikim się jednak do tego nie przyznaje, wychodząc z założenia, że jeśli o czymś się głośno nie mówi, to to… nie istnieje. Nie mając praktycznie żadnego życia osobistego, komisarz całkowicie oddaje się pracy, w czym wydatnie pomagają mu młodsi i mniej doświadczeni, ale bardzo ambitni, partnerzy z wydziału: nie zawsze zgadzający się ze swoim szefem Sigurdur Oli oraz subtelna, chociaż też potrafiąca pokazać pazurki, Elinborg. Niestety, są to tylko postaci drugoplanowe, więc dowiadujemy się o nich – przynajmniej w tej powieści – niezbyt dużo. Być może w innych odsłonach cyklu Indriđason rozwinął wątki związane z ich życiem.
Akcja „W bagnie” rozgrywa się jesienią 2001 roku. Komisarz Sveinsson zostaje wezwany do jednego z domów w dzielnicy Nordurmyri, gdzie w znajdującym się w suterenie mieszkaniu znaleziono ciało zamordowanego staruszka. Zabito go, uderzając ciężką popielnicą w głowę. Zginął na miejscu. Erlendur początkowo jest gotów uznać tę zbrodnię za kolejne typowe islandzkie flejowate morderstwo. Zastanawia go jednak jeden fakt: znaleziona przy zabitym kartka z napisem: „Ja to ON” (sic!), co – zdaniem komisarza – sugeruje, że pomimo pierwszego wrażenia przypadkowości, przestępstwo to zostało popełnione z premedytacją. Instynkt, jak się szybko okazuje, go nie myli. Zamordowany – niejaki Holberg – nie był bowiem wcale nobliwym staruszkiem, dożywającym swoich dni na zasłużonej emeryturze. Do odkrycia jego mrocznej przeszłości prowadzi odnaleziona w szufladzie biurka mężczyzny ponura fotografia sprzed wielu lat, przedstawiająca grób czteroletniej dziewczynki o imieniu Audur z wyrytą na nim inskrypcją pochodzącą z jednego z psalmów Dawidowych: „Zachowaj me życie od strachu przed wrogiem”. Po nitce do kłębka policjanci z Reykjaviku docierają do osób, które przed laty znały Holberga, i tworzą dzięki temu portret ofiary – sadystycznego zboczeńca, który zgwałcił co najmniej dwie kobiety, ale któremu z różnych powodów udało się uniknąć odpowiedzialności. Szybko przestaje też być tajemnicą fakt, że Audur była owocem jednego z tych gwałtów, a przyczyną jej przedwczesnej śmierci okazała się tajemnicza dziedziczna choroba. Wyjaśnienie jednej zagadki rodzi jednak natychmiast masę innych pytań, na które Erlendur, Sigurdur Oli i Elinborg, prowadząc niezwykle drobiazgowe śledztwo, stopniowo znajdują odpowiedzi. Muszą przy tym obudzić wiele upiorów przeszłości, co nie jest przyjemne ani dla nich samych, ani dla osób zamieszanych w wydarzenia sprzed ponad trzydziestu lat. Dodajmy – wydarzenia ponure co najmniej tak samo, jak deszczowa islandzka jesień.
Powieść Indriđasona to kryminał w prawdziwie klasycznym stylu, chociaż nie uciekający od – niekiedy, co prawda, dwuznacznych – zdobyczy nowoczesności (telefony komórkowe, komputerowe bazy danych, pornografia w sieci, nieco futurystyczne badania naukowe). Komisarz Sveinsson, mimo że korzysta z pomocy najnowocześniejszej techniki, zdaje sobie doskonale sprawę, że w dochodzeniu do prawdy nic nie zastąpi szarych komórek i „szóstego zmysłu”, którym powinien charakteryzować się każdy dobry gliniarz. „W bagnie” nie ma więc dróg na skróty, bohaterowie nie zostają nagle czymś olśnieni, nie zostaje im to wyplute z komputerowej drukarki ani pokazane na monitorze. Rozwiązanie zagadki trzeba – i to dosłownie – wychodzić, wyjeździć i wygadać, prowadząc niekończące się rozmowy ze wszystkimi osobami zaplątanymi w tę posępną łamigłówkę. W powieści islandzkiego pisarza nie ma efektownych pościgów ani psychopatów co kilka stron wyrzynających stado ludzi; pada w niej tylko jeden strzał – w finale – a mimo to trzyma ona w ogromnym napięciu od pierwszego do ostatniego zdania. Z jednej strony dzięki dość egzotycznej dla polskiego czytelnika scenerii, sposobem kreacji przywodzącej na myśl dziewiętnastowieczne powieści gotyckie, z drugiej – dzięki intrygującej fabule udało się Indriđasonowi stworzyć kryminał, który równie dobrze można by postawić na półce ze współczesnymi powieściami grozy. Zachowując podstawowe cechy gatunkowe powieści detektywistycznej, autor śmiało sięgnął po elementy typowe dla innych odmian literatury popularnej. Pomimo to, co wydaje się jednak najważniejsze, udało mu się stworzyć dzieło jednorodne, nie wyszedł z tego żaden postmodernistyczny koszmarek. W dużej mierze dlatego, że Islandczyk nie zapomniał, jak wielu jego kolegów po fachu, o głębi psychologicznej postaci. Erlendur nie jest nadczłowiekiem, któremu genialne pomysły same pakują się do głowy. Choć można go uznać za życiowego rozbitka, nie jest też zgorzkniałym facetem pod pięćdziesiątkę, topiącym swoje smutki w alkoholu. Wręcz przeciwnie – pije tylko okazjonalnie, skupiając się przede wszystkim na tym, aby własną córkę wyrwać z bagna, w jakie wciągnął ją straszliwy nałóg. Także pod tym względem wydaje się być bliskim krewnym Kurta Wallandera.
Skandynawscy pisarze mają w ostatnich latach w Polsce dobrą passę i prasę. Indriđason nie popsuje ani jednego, ani drugiego. „W bagnie” okaże się zapewne nad Wisłą sporym wydawniczym sukcesem. Zasłużenie zresztą! I z tego powodu wielbiciele kryminałów powinni cieszyć się najbardziej, ponieważ wróży to szybkie pojawienie się na rynku kolejnych tłumaczeń powieści o Erlendurze Sveinssonie.

1) „W bagnie” to trzecia powieść, której głównym bohaterem jest komisarz Sveinsson, ale czwarta w ogóle napisana przez Indriđasona. W 1999 roku wydał on książkę zatytułowaną „Operacja Napoleon”, która nie ma nic wspólnego z cyklem.