Wydawałoby się, że historie o wampirach to temat oklepany i z dawna ograny, że w dobie filmów takich, jak „Underworld” czy „Wywiad z wampirem”; książek Anny Rice i Stephenie Meyer, niepodobna zaskoczyć czytelnika czymś nowym, że nie można go już niczym przerazić. A wystarczy sięgnąć po klasykę: Stephen King w „Miasteczku Salem” udowadnia, że jednak można. I jak to King, czyni to po mistrzowsku.
Taniec z wampirem
[Stephen King „Miasteczko Salem” - recenzja]
Wydawałoby się, że historie o wampirach to temat oklepany i z dawna ograny, że w dobie filmów takich, jak „Underworld” czy „Wywiad z wampirem”; książek Anny Rice i Stephenie Meyer, niepodobna zaskoczyć czytelnika czymś nowym, że nie można go już niczym przerazić. A wystarczy sięgnąć po klasykę: Stephen King w „Miasteczku Salem” udowadnia, że jednak można. I jak to King, czyni to po mistrzowsku.
Stephen King
‹Miasteczko Salem›
Po „Miasteczko Salem” sięgnęłam po raz pierwszy na początku lat 90., gdy King dopiero zdobywał w Polsce popularność wraz z takimi autorami, jak Masterton, Lumley, Straub i rzesza pomniejszych, mniej znanych pisarzy, zaś jego twórczość znana była szerzej tylko nielicznej grupce zapaleńców. „Miasteczko Salem” to wczesna, druga, po „Carrie”, powieść Kinga, ale już tutaj widać jego patent na dobrą powieść grozy, który wykorzystał później w wielu swych najlepszych utworach.
Historia opowiedziana przez Kinga zaczyna się dość niewinnie; są lata 70., echa kultury hippisowskiej docierają nawet do zagubionego wśród lasów Salem. Ben Mears, młody awangardowy pisarz, powraca po latach w rodzinne strony z zamiarem napisania książki. Ale poszukiwanie twórczej weny to nie jedyny powód jego przyjazdu; Ben pragnie rozwikłać zagadkę Domu Marstenów i zmierzyć się z ponurą legendą, która go otacza. Traf jednak chce, że wkrótce po przyjeździe Bena w Domu Marstenów znów rozbłyskują światła, a w samym miasteczku mają miejsce dziwne przypadki zaginięć. Wszystkie tropy prowadzą do nowych mieszkańców Domu: tajemniczego handlarza antykami Strakera i jego nie mniej tajemniczego wspólnika, pana Barlowa…
Nastrój grozy budowany jest w powieści po mistrzowsku. Fabuła rozwija się zrazu niespiesznie; mamy czas, by poznać i polubić (bądź znielubić) mieszkańców miasteczka, stać się niejako jednym z nich. King chce, by czytelnik uwierzył we wszystko, co dzieje się na kartach powieści, a my – uwiedzeni zręcznym słowem i jowialnym uśmiechem Mistrza, pozwalamy prowadzić mu się pod rękę. I wtedy King zaczyna straszyć.
Choć akcja powieści w przeważającej części rozgrywa się „tu i teraz”, King w licznych retrospekcjach powraca do czasów dzieciństwa głównego bohatera. To wtedy, pewnego słonecznego dnia, młody Ben Mears zakrada się do opuszczonego, cieszącego się złą sławą domu, a to, co tam zobaczy, rzuci cień na całe jego późniejsze życie. King lubi czynić dzieci głównymi bohaterami swoich opowieści
1), w których widać tęsknotę za latami dziecięcymi. Dzieci instynktownie rozpoznają zło – zdaje się mówić King – trudno się mu przed nimi ukryć, przybrać zwodniczą maskę, wszak one dobrze je znają; koszmarnie uśmiechnięta twarz za oknem jest jedynie twarzą potwora, który w końcu wyskoczył spod łóżka. Brak dzieciom dystansu, owej niewiary, jaka często cechuje dorosłych. Nie inaczej dzieje się w tytułowym Salem; życie toczy się tu w niespiesznym, niemal hipnotycznym rytmie, dorośli dostrzegają zło w chwili, gdy na wszelki ratunek jest już za późno. Także Ben – główny bohater powieści, nie wie już, czy to, co ujrzał w Domu Marstenów wydarzyło się naprawdę, czy było jedynie grą jego wyobraźni, dziecięcym lękiem, wyolbrzymionym do absurdalnych rozmiarów. Przybywa do miasteczka, by rozprawić się z przeszłością i spojrzeć Złu – jeśli ono istnieje – prosto w twarz.
Panuje obecnie moda, by przedstawiać wampira w literaturze jako osobnika pełnego moralnych dylematów, istotę skrzywdzoną przez los i nieszczęśliwą, a bywa nawet, że kierującą się w swym życiu (?) wzniosłymi, szlachetnymi pobudkami. Współczesny wampir gra już po Jasnej Stronie Mocy, z koszmarnego nocnego straszydła ewoluował w postać bohatera tragicznego i romantycznego. Wydawać by się mogło, że opowieści o wampirach to temat z dawna ograny i oklepany, że niepodobna wymyślić czegoś oryginalnego. Dlatego też King koncentruje się głównie na bohaterach powieści; uczestniczymy w ich życiu, poznajemy ich myśli, sekrety i głęboko (choć nie dość głęboko) skrywane grzechy
2). Pisząc „Miasteczko Salem”, stworzył King powieść o wampiryzmie, rozgrywającą się w bliskich nam realiach i na tym w dużej mierze opiera się jej sukces: czytelnik łatwiej identyfikuje z bohaterami historii; pokazał też King, że najbardziej przeraża nas fakt, iż prawdziwe zło z powodzeniem może egzystować także w dobie komputerów i kolorowej telewizji. Kurt Barlow to wampir, któremu najbliżej chyba do straszydła z filmu Friedricha Murnaua; ten obdarzony ponadprzeciętną inteligencją stwór jest u Kinga uosobieniem starego, złośliwego, choć nieco już chyba zmęczonego zła. Ale w kluczowych momentach powieści pokazuje, że wciąż jest w znakomitej formie i potrafi autentycznie przerazić.
Paradoksalnie, najstraszniejsze momenty w książce nie są tymi, kiedy drużyna Mearsa staje z Barlowem twarzą w twarz. To zło już znamy, wiemy, czego możemy się po nim spodziewać. King bardziej sugeruje strach, niż naprawdę straszy; tworzy horror sytuacyjny, ale odwołuje się w powieści także do naszych podświadomych lęków, strachu przed ciemnością i przed tym, co nieznane. Zło, reprezentowane przez Barlowa i Strakera stoi zrazu z boku, czeka na moment, kiedy będzie się mogło w pełni ujawnić. Nietrudno dopatrzyć się w drużynie Mearsa nawiązań do bohaterów „Drakuli” Stokera; Ben Mears to współczesny Jonathan Harker, Susan Norton to Mina, zaś ojciec Callahan to współczesny Van Helsing, tyle, że pozbawiony nadziei i wiary – jedynej broni, która pozwoliłaby mu wygrać ze złem. Można – na upartego – zarzucić Kingowi, że gra schematami, przyznać jednak trzeba, że gra nimi po mistrzowsku. King sięgnął także po elementy opowieści gotyckiej; jest więc nawiedzony dom, zamieszkany przez upiornego rezydenta; jest historia o miłości i szaleństwie; nastrój grozy narasta z każdą kolejną przeczytaną stroną, a wszystko to podane jest czytelnikowi w smacznym, Kingowskim sosie.
Powieść Kinga to już klasyka gatunku; doczekała się dwóch ekranizacji (mini-seriale z 1979 i 2004 roku), które zebrały wśród fanów gatunku wiele pochlebnych opinii. King stworzył w powieści galerię barwnych, żywych postaci, sama zaś lektura trzyma czytelnika w napięciu do ostatniej strony (nie od dziś przecież wiadomo, że jest King urodzonym gawędziarzem). Nie oparł się jednak King urokowi deus ex machina; mowa o scenie, gdy młody Mark Petrie uwalnia się z więzów, osiągając stopień duchowej koncentracji dostępny jedynie tybetańskim lub jogińskim mistrzom (któż jednak wie, jakie siły potrafi w nas wyzwolić strach?).
Czytelników, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę z Kingiem należy uprzedzić, że pisarz rzadko hołduje tradycji happy endu, dla mnie to jednak kolejna zaleta tej znakomitej powieści.
Recenzja nadesłana na konkurs „Esensji”.

1) „Ciało”, „Talizman”, „Pokochała Toma Gordona”, „Zdolny uczeń” – by wymienić tylko te najbardziej znane.
2) W trakcie lektury może nasunąć się myśl, że to samo miasteczko i Dom Marstenów są prawdziwymi narratorami powieści. Tytułowe Salem (podobnie jak Castle Rock z późniejszych powieści Kinga) to miasteczko fikcyjne; King wymyślił je, wraz z jego usytuowaniem i historią wyłącznie na potrzeby powieści.