Pochodzący z Belgii Georges Simenon przeszedł do historii literatury kryminalnej jako twórca postaci Julesa Maigreta, którego bez wahania można uznać – obok Sherlocka Holmesa i Herculesa Poirota – za jednego z najsłynniejszych detektywów w dziejach świata. „Maigret i pan Charles” to opowieść o śledztwie w sprawie niezwykle okrutnego morderstwa, którego ofiarą padł szanowany paryski notariusz. Czy i tym razem komisarzowi uda się doprowadzić winnego przed oblicze sprawiedliwości?
Żona i mąż po przejściach
[Georges Simenon „Maigret i pan Charles” - recenzja]
Pochodzący z Belgii Georges Simenon przeszedł do historii literatury kryminalnej jako twórca postaci Julesa Maigreta, którego bez wahania można uznać – obok Sherlocka Holmesa i Herculesa Poirota – za jednego z najsłynniejszych detektywów w dziejach świata. „Maigret i pan Charles” to opowieść o śledztwie w sprawie niezwykle okrutnego morderstwa, którego ofiarą padł szanowany paryski notariusz. Czy i tym razem komisarzowi uda się doprowadzić winnego przed oblicze sprawiedliwości?
Georges Simenon
‹Maigret i pan Charles›
We wrześniu ubiegłego roku, kontynuując wydawanie publikowanych do tej pory jedynie w peerelowskiej prasie codziennej powieści Georgesa Simenona z komisarzem Julesem Maigretem w roli głównej (wcześniej między innymi „
Noc na rozdrożu” oraz „
Maigret i sąd przysięgłych”), toruńska oficyna C&T rzuciła na rynek „Maigreta i pana Charlesa”. Ukończoną w lutym 1972 roku książkę, polscy wielbiciele belgijskiego pisarza mogli poznać już dwa lata później. Problem w tym, że jedynie ci, którzy byli stałymi czytelnikami jednego z trzech regionalnych dzienników: „Gazety Białostockiej”, „Głosu Koszalińskiego” bądź „Słowa Polskiego”. Dzisiaj mogą sięgnąć już po nią wszyscy chętni. Pytanie tylko, czy warto? Bo to przecież ramotka, a i główny bohater jakby nie z tej epoki. Odpowiedź nie nastręcza, wbrew pozorom, większego kłopotu – wszak Simenon to mistrz prozy psychologicznej, a Maigret to policjant, który prowadząc dochodzenie, zwykł przede wszystkim używać szarych komórek. Nie inaczej jest i tym razem, w efekcie czego śledztwo w sprawie tytułowego „pana Charlesa” to kolejna ekscytująca sprawa, którą wyjaśnia paryski komisarz. Dodajmy – bo to w końcu żadna tajemnica – po raz kolejny z sukcesem.
Zaczyna się jednak ta powieść, mimo pierwszego dnia wiosny, od niezbyt miłego dla Maigreta akcentu. Wezwany do prefekta policji francuskiej, komisarz dowiaduje się, że przełożeni – za zgodą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – planują w najbliższym czasie mianować go dyrektorem Biura Policji Kryminalnej. To, bezsprzecznie, spory awans, który byłby ukoronowaniem jego czterdziestoletniej wzorowej służby, tyle że oznaczałby uwięzienie za biurkiem i zajęcie się przede wszystkim robotą papierkową, której sympatyczny paryżanin nie znosi. Inni na jego miejscu zapewne skakaliby ze szczęścia, Maigret natomiast przeżywa prawdziwe katusze – nie ukrywa bowiem, że ceni sobie osobisty kontakt z ludźmi, tę specyficzną walkę psychologiczną z przestępcami, wreszcie – już zupełnie banalnie – pracę na świeżym powietrzu. I miałby to wszystko porzucić na trzy lata przed emeryturą, by przeistoczyć się w policyjnego gryzipiórka?! Jedynie osoby nieznające komisarza byłyby w stanie uwierzyć, że zdecyduje się na takie właśnie zwieńczenie swojej kariery…
Na szczęście Maigretowi dane jest szybko oderwać się od tych niemiłych myśli. Gdy wraca do swego biura na Quai des Orfevres, czeka tam już na niego niecodzienny gość – Madame Nathalie Sabin-Levesque, żona znanego paryskiego notariusza. Mimo dystyngowanej postawy, komisarz nie ma wątpliwości, że kobieta przeżywa poważne problemy – i to związane nie tylko z zaginięciem jej męża, które właśnie postanowiła zgłosić policji. Problem w tym, że Gerard Sabin-Levesque, zażywny czterdziestoośmiolatek, wyszedł z domu i nie wrócił już do niego osiemnastego lutego, a dzisiaj jest… dwudziesty pierwszy marzec. Kobieta twierdzi, że mężowi już wcześniej zdarzało się znikać na kilka dni, które spędzał zazwyczaj w towarzystwie pań o wątpliwej reputacji; zawsze jednak wracał do domu. Na dodatek w czasie nieobecności zwykł kontaktować się ze swoim wspólnikiem i zastępcą, Jeanem Lecureurem, który w tym czasie prowadził wszystkie interesy; teraz jednak nie odezwał się do niego – ani telefonicznie, ani listownie. Trudno się więc dziwić, że Madame Nathalie ma jak najgorsze przeczucie. Maigret zresztą też. Dlatego, nim na dobre przystępuje do śledztwa, stara się zebrać jak najwięcej informacji na temat notariusza i jego żony.
Jak się okazuje, związek państwa Sabin-Levesque od wielu lat istniał jedynie na papierze. Drogi Gerarda i Nathalie rozeszły się już dawno, co doprowadziło kobietę na skraj załamania nerwowego, zaowocowało też ogromną frustracją i alkoholizmem. Nie była ona bowiem w stanie znieść myśli o ciągłych zdradach męża, jego ucieczkach z domu i licznych wieczorach spędzanych w nocnych klubach w towarzystwie fordanserek i prostytutek, które znały go jako bardzo sympatycznego, dowcipnego i nader hojnego… pana Charlesa. Chcąc odkryć przyczynę zniknięcia notariusza, Maigret wkracza w ów zakazany świat; podążając śladem zaginionego mężczyzny, przy okazji odkrywa też jednak głęboko skrywaną tajemnicę przeszłości Madame Sabin-Levesque, którą ta zdecydowanie wolałaby się z nikim nie dzielić. Na szczęście komisarz należy do ludzi dyskretnych, obdarzonych empatią, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każdemu może się w życiu powinąć noga.
Georges Simenon był mistrzem w kreśleniu portretów psychologicznych swoich bohaterów, potrafił zaledwie kilkoma zdaniami dogłębnie scharakteryzować stworzoną przez siebie postać – ta zaś natychmiast ożywała na kartach powieści. Nie inaczej jest w przypadku „Maigreta i pana Charlesa”. Nathalie, obecny jedynie we wspomnieniach innych Gerard, sam Maigret i pomagający mu wydatnie w prowadzeniu tego akurat dochodzenia inspektor Lapointe to postaci, które mogą zafascynować bądź zirytować, oczarować bądź rozeźlić – w każdym razie nikogo nie pozostawiają obojętnym. Także dzięki temu zabiegowi książka ta ma niezaprzeczalny urok. Jest, co prawda, staromodna, współczesnemu czytelnikowi może nawet wydać się miejscami nieco śmieszna (w końcu w dobie wszechobecnych telefonów komórkowych sytuacja, w której Maigret, chcąc zorientować się, czy na komisariat dotarła jakaś nowa informacja, musi zatrzymać samochód i wstąpić do baru, by stamtąd zadzwonić do swoich współpracowników, musi rodzić uśmiech na twarzy) – ale przecież wcale nie pędząca na złamanie karku akcja decyduje o walorach powieści.
Maigret każdy swój sukces musi – i to dosłownie – wychodzić (przemieszczając się, nierzadko piechotą, z miejsca na miejsce) i wygadać (prowadząc mniej lub bardziej zobowiązujące rozmowy z potencjalnymi świadkami), przy okazji wiele czasu poświęcając na przemyślenia, łączenie faktów i wyciąganie wniosków. Nic nie jest podarowane mu tacy, nie przychodzą mu w sukurs wzory matematyczne ani całe zaprzęgi specjalistów we wszystkich możliwych dziedzinach. Jest tylko on i przestępca, którego musi wytropić, a prowadzącą do niego drogę – nie zawsze prostą – wskazują komisarzowi szare komórki. Czytadło? Owszem. Ale za to w jakim stylu! Z jaką głębią psychologiczną!
