W krainie czarów bywały już bardzo różne osoby, z niejaką Alicją na czele. Kraina czarów podobała im się bardziej lub mniej, decydowali się tam zostać albo przeciwnie – wracali zdecydowanie. Acz ta druga opcja jakoś rzadziej była naświetlana. Ale co mogłoby się stać, jeżeli w krainie czarów pojawiłby się najprawdziwszy… linuksiarz?
Ewa Pawelec
Linuksiarz w krainie czarów
[Rick Cook „Wizard’s Bane” - recenzja]
W krainie czarów bywały już bardzo różne osoby, z niejaką Alicją na czele. Kraina czarów podobała im się bardziej lub mniej, decydowali się tam zostać albo przeciwnie – wracali zdecydowanie. Acz ta druga opcja jakoś rzadziej była naświetlana. Ale co mogłoby się stać, jeżeli w krainie czarów pojawiłby się najprawdziwszy… linuksiarz?
Do czego w kraju pełnym magii może przydać się programista uniksowy? Na dodatek nie zwykły programista, ale taki utalentowany, no… prawdziwy czarodziej. Ale tylko w programowaniu! W życiu to absolutny i klasyczny nerd, na dodatek magii pozbawiony absolutnie, co może stwierdzić już od pierwszego wejrzenia nawet wioskowa wiedźma Moira. Zasadniczo jedynym, który wie, do czego może się nadać ów programista, jest Wielki Mag Patrius, tylko, ekm, wymieniony ginie trafiony magicznym piorunem zaraz po ściągnięciu do swego świata niejakiego Wiza Zumwalta. Ach, zdążył jeszcze danemu Wizowi zaaplikować kroplę krwi Moiry, która posłużyła do wbudowania w nieszczęsnego programistę ogromnego i nieodwołalnego zakochania w owejże wiedźmie. Wiedźma jest niezłym kąskiem – młoda, dobrze rozwinięta, rudowłosa… Zasadniczo nie w typie Wiza (smukłe brunetki to to, co tygryski lubią najbardziej), ale właściwie nieźle. Niestety, Moira zdaje sobie sprawę z tego, że zadurzenie Wiza jest wywołane czarami Patriusa i na dodatek nie podziela tego zakochania nic a nic…
I tak nieszczęśliwie zakochany programista i bardzo wkurzona na niego i winiąca go za śmierć Patriusa wioskowa wiedźma ruszają piechotą przez Dziki Las, zdążając do miejsca, gdzie być może nie dorwie ich Zła Liga Czarnoksiężników. Liga owa jest oczywiście odpowiedzialna za magiczny piorun, który dorwał maga Patriusa, jest ona także strasznie ciekawa, za sprowadzenie kogo do świata Patrius oddał życie. Chciałaby tę wiedzę posiadać też Moira, Wiz oraz reszta Rady Czarodziejów z czarnoskórym i groźnym Bal-Simbą na czele. Władze Ligi przekonane są oczywiście, że sprowadzony do ich świata człowiek jest jakimś wielkim czarnoksiężnikiem, chociaż nawet ich domowy demon informacyjny mówi, że Wiz jest absolutnie pozbawiony magii. Nakierowany na przyszłość mówi jednak przerażony, że widzi przedziwną, niezrozumiałą magię, plagę spadającą na wszystkich zwyczajnych magów – i że to wszystko przez Wiza…
…który tymczasem jest absolutnie i dogłębnie nieszczęśliwy. Wszystko, co potrafi w życiu, to programować. I oto znalazł się w świecie, w którym nie istnieje ani jeden komputer. I co on, biedny, ma ze sobą zrobić? Co ma zrobić z narzuconym, ale jednak dojmującym uczuciem do Moiry? Jak żyć?
Książka jest przezabawna dzięki zderzeniu klasycznego świata fantasy z przetechnicyzowanym podejściem klasycznego komputerowego geeka. Już na wstępie dostajemy próbkę:
„– Nie, Wiz to tylko ksywa. Naprawdę nazywam się William Irving… – urwał, gdy Bal-Simba uniósł ostrzegawczo dłoń.
– Nie pytałem o twe prawdziwe imię – rzekł twardo. – Nigdy, nigdy nie zdradzaj jak naprawdę brzmi twe imię w miejscach, gdzie ktoś może cię podsłuchać.
– Znaczy, to coś jakby znali czyjeś hasło dostępu? Aha.
– Coś takiego – zgodził się czarodziej.”
Oczywiście okaże się, że obecność Wiza w krainie czarów to wcale nie pomyłka. Że rzeczywiście może on bardzo pomóc tamtejszym ludziom i że stanie się osobą znaną, uwielbianą oraz znienawidzoną. Jednak poza tym niewiele więcej w tych książkach przebiega standardowo. Do czytania i bawienia się znakomicie nie jest konieczna zbyt głęboka znajomość komputerowego żargonu – warto wiedzieć, że istnieje taki system jak UNIX oraz jak mniej więcej wygląda linia komend w dowolnym systemie. Za to już odróżnianie Fortha od innych języków programowania może być zdecydowanie umiejętnością czytelnikowi obcą. Oczywiście, jeżeli ktoś się zabierze za tłumaczenie tego, powinien wiedzieć, czym różni się demon od daemona oraz jak zapisać po polsku „RsquaredDsquared”… W każdym razie dla dotąd testowanych przeze mnie osób tak „Wizard’s Bane”, jak i następne tomy były źródłem doskonałej zabawy (tomów na razie wydano pięć – w dwóch omnibusach po dwa oraz w jednym pojedynczym). Polecam.
