Prezentujemy wywiad z Anną Kozak, autorką powieści „Okna” wydanej w październiku 2014 roku nakładem wydawnictwa Akurat.
Anna Kozak
Piszę o osobach zagubionych i poszukujących
Prezentujemy wywiad z Anną Kozak, autorką powieści „Okna” wydanej w październiku 2014 roku nakładem wydawnictwa Akurat.
GABRIEL KRAWCZYK: Z wykształcenia i zawodu jest pani psychologiem. Akcja „Okien”, debiutanckiej powieści Anny Kozak, rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym. Na ile wydarzenia przedstawione w książce są opisem pani własnych doświadczeń?
ANNA KOZAK: Nie miałam okazji skorzystać z opieki psychiatrycznej, ale podobno wszystko jest w życiu możliwe? Udało mi się jednak pracować w szpitalu psychiatrycznym – mówię udało, gdyż było to bardzo cenne doświadczenie, zarówno zawodowe, jak i osobiste. Człowiek zmienia sposób patrzenia na wiele spraw, zaczyna doceniać to, co ma, przestaje na przykład narzekać, że w styczniu „nagle” pada śnieg (bo kiedy ma spaść, w środku lata?!). Wystarczy tylko zaakceptować nieuchronność pewnych zdarzeń, by być szczęśliwszym i nie marnować energii na coś, czego zmienić nie można.
Czy bohaterowie „Okien” podpisaliby się pod podobną regułą życiową?
Posłużę się słowami jednego z nich: „Wolę być chory i umrzeć jako wariat, niż być zdrowym jak ryba i codziennie budzić się ze świadomością, że przesrałem sobie życie”.
Snując opowieść o osobach z problemami, częściowo posłużyła się pani środkami przynależącymi do gatunkowej fantastyki.
Balansowanie na granicy snu i jawy oraz możliwość odwoływania się do tego, co dziwaczne i niezwykłe jest zdecydowanie bardziej pociągające, niż realistyczny opis często szarej codzienności.
Może pani książka traktuje właśnie o tym – o wyobraźni, którą nie tylko chorzy, ale każdy z nas musi w jakimś stopniu ujarzmić?
Jeden z pacjentów w którymś momencie zauważa, iż posiada dar kreowania otaczającej go rzeczywistości. Jego myśli, jeśli są konkretne i intensywne, mogą stać się realnym bytem. Tym są OKNA. Jedynie od bohaterów zależy, czy widzą w nich kraty.
Opisani w powieści pacjenci widzą anioły, niektórzy otaczają religijnym kultem szpitalny mebel, ktoś jeszcze inny słyszy rzekomo pochodzący z własnego zęba głos Boga. Czy potrafiłaby ich pani zdiagnozować?
Jak najbardziej, aczkolwiek nie diagnoza i konkretna nazwa jednostki chorobowej jest najważniejsza. Nie chciałam pokazać moich bohaterów w taki sposób. Nie to było dla mnie najistotniejsze, bo tak naprawdę, co to znaczy, że ktoś jest zdrowy psychicznie? Piszę o osobach zagubionych i poszukujących, niż określonych konkretnym zaburzeniem. Stygmat obłąkanego i niebezpiecznego, bo tak ludzie w większości oceniają pacjentów szpitali psychiatrycznych, jest nadawany przez otoczenie, śmiertelników, którzy w dużej mierze nie rozumieją, czym jest choroba psychiczna i świat osoby cierpiącej. Wszystkie postaci i historie przeze mnie opisane są fikcyjne. Nawet szpital psychiatryczny z niebem mieszczącym się w zagraconym składziku na tyłach głównego budynku nie jest osadzony w żadnym konkretnym miejscu i czasie. Na kartach powieści nie ma też osoby, którą starałabym się przenieść z własnego doświadczenia zawodowego (mam tutaj na myśli personel medyczny).
Czym dokładnie teraz się pani zajmuje?
Na co dzień pracuję z osobami z niepełnosprawnością. Moje obowiązki polegają głównie na wsparciu i poradnictwie psychologicznym, w tym z zakresu seksualności osób niepełnosprawnych.
Czy będę w dużym błędzie, jeśli zacznę czytać „Okna” jako krytyczny komentarz do polskiego systemu lecznictwa? Może dlatego najważniejsza osoba w powieściowym szpitalu, ordynator, okazuje się niekoniecznie całkiem zdrowy?
Trudno krytykować ordynatora za to, jaką jest osobą. Poza tym, nie mamy przecież pewności, czy jest lekarzem, tak jak nie do końca wiemy, co jest realnością, a co światem urojeń. Najważniejsze, że podjął próbę uporania się ze swoimi ograniczeniami i słabościami, co tylko świadczy o sile jego charakteru, której pan w nim nie docenił.
Pisząc książkę, nie miałam zamiarów krytycznych. Na pewno jednak nie chciałabym trafić do szpitala psychiatrycznego jako pacjent – głównie z racji tego, jak takie miejsce wygląda. Często zaniedbane i byle jakie. Można z tego powodu krytykować, lecz nie lekarzy, a system. Dotacje na psychiatrię wynoszą zaledwie parę procent ogólnego budżetu na świadczenia zdrowotne. To nie rokuje pozytywnych zmian, przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Czy istnieją inne modele lecznictwa psychiatrycznego niż ten szpitalny?
To zwana psychiatria środowiskowa. Metoda taka polega na leczeniu pacjentów w ich środowisku domowym, na próbie stworzenia bezpiecznej enklawy, w której osoba chorująca czuje się najlepiej. W ten sposób leczy się osoby z przewlekłymi zaburzeniami, które w szpitalu nie rokują na polepszenie, wręcz przeciwnie – ich stan się pogarsza.
Ustami jednego z bohaterów powiedziała pani: „Najłatwiej wszystkich zamknąć i udawać, że tylko w odosobnionym miejscu z kratami w oknach można ich przekonać, że widzą i słyszą rzeczy, których nie ma”. Czy model psychiatrii środowiskowej funkcjonuje również w Polsce?
Przynajmniej część szpitali stara się odchodzić od zamykania pacjentów w oddziałach. Niestety, nakłady na taki rozwój też są nikłe i w związku z tym łatwiej jest trzymać pacjenta w szpitalu niż udzielić mu zewnętrznej pomocy.
Jako zawzięty kinoman chciałbym na koniec zapytać o film, który pani, psycholog z zawodu i wykształcenia, mogłaby szczególnie polecić.
„Dom z piasku i mgły”. Rzecz o pewnej ulotności rzeczy i o tym, że to, co materialne, jest najmniej w życiu ważne, że jest to coś, co można bardzo łatwo i szybko stracić. Jeśli nie ma się ważniejszych rzeczy i jakiegoś wewnętrznego w sobie przekonania, że warto żyć, to wszystko się rozsypuje.
