Wiatr ze Wschodu (50)Paweł Laudański W tym odcinku "Wiatru ze wschodu" najnowsze powieści gwiazdy uznanej (H.L. Oldiego) i – podobno – gwiazdy wschodzącej (Dmitrija Kazakowa). I garść krótszej prozy, zebranej w corocznej antologii „Rosyjska fantastyka” oraz w lutowych numerach „Jeśli” i „Połdiena”. Jest co czytać? Niestety, nie bardzo.
Paweł LaudańskiWiatr ze Wschodu (50)W tym odcinku "Wiatru ze wschodu" najnowsze powieści gwiazdy uznanej (H.L. Oldiego) i – podobno – gwiazdy wschodzącej (Dmitrija Kazakowa). I garść krótszej prozy, zebranej w corocznej antologii „Rosyjska fantastyka” oraz w lutowych numerach „Jeśli” i „Połdiena”. Jest co czytać? Niestety, nie bardzo. ![]() Najnowsza twórczość H. L. Oldiego (czyli charkowskiego duetu Dmitrij Gromow & Oleg Ładyżienskij) nie do końca do mnie przemawia. Odnoszę wrażenie, że autorzy nieco zbyt mocno zatracili się w swym – bez wątpienia frapującym, nie znajdującym odpowiednika wśród innych stworzonych na fantastycznym poletku – stylu: plastycznym, barokowo rozbudowanym, pełnym dygresji i aluzji. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby styl ów był uzupełnieniem interesującego pomysłu i wciągającej akcji; gorzej, gdy ów styl zdaje się stanowić jedyną siłę tekstu. Powyższe zarzuty dotyczą nowel zebranych w tomach Шмагия (Szmagia, 2004) i Три повести о чудесах (Trzy opowieści o cudach, 2008) oraz powieści Гарпия (Harpia, 2008). Sporo lepiej było w przypadku trylogii Ойкумена (Ekumena, 2006-2007), choć i to dzieło nie było pozbawione opisanych wyżej wad (więcej o nim można przeczytać w 42 edycji WzW). Rok 2010 przywitał Oldi kolejną powieścią, zatytułowaną Золотарь, или просите, и дано будет… (Złotnik, czyli proście, a będzie wam dane…). Sięgałem po nią ze sporymi obawami, bo choć adnotacja wydawcy na okładce, klasyfikująca utwór jako techno-fantasy, budziła w mym czytelniczym umyśle całkiem przyjemne skojarzenia, to opisane powyżej, nienajlepsze doświadczenia z najnowszą literacką produkcją jej autora studziły skutecznie mój zapał. I jak było? Ano, tak sobie. Ani bardzo dobrze, ani szczególnie źle. Choć zaczyna się naprawdę interesująco: pewien zdesperowany ojciec próbuje znaleźć sprawców dotkliwego pobicia swego syna. Ku jego oburzeniu milicja umarza postępowanie, twierdząc, że syn… pobił się sam. Jakież jest jednak jego zdziwienie, gdy coraz więcej dowodów zdaje się potwierdzać ustalenia dokonane przez miejscowych stróżów porządku. Ale co sprawiło, że młody chłopak zdecydował się na tak niezrozumiały, desperacki krok? Dlaczego naraził na szwank swe zdrowie, a kto wie – może nawet życie? To, proszę państwa, Internet. A raczej jego ciemna strona: odkładające się, kumulujące od lat pokłady nienawiści, złych emocji towarzyszących sieciowym kontaktom międzyludzkim. Złych emocji nazbyt łatwo wywoływanych przy pozorach anonimowości, emocji, które raczej nie miałyby szansy na zaistnienie przy tradycyjnych relacjach w realu. Gdy zbierze ich się w określonej części Sieci zbyt wiele – wyleją się z wirtualnej rzeczywistości, niczym wirus ogarną ludzki umysł (lub umysły) i pchną jego właściciela/właścicieli do czynów, których nikt by się po nim/nich nie spodziewał. Czy można jakoś temu zaradzić? Czy można z tym walczyć? Pewnie – trzeba tylko znaleźć odpowiednie antidotum, szczepionkę – całkiem jak na zwykły wirus. A kto ma się tym zająć? Ano, działająca na styku struktur państwowych i prywatnego biznesu, głęboko zakonspirowana organizacja, której członkiem staje się ojciec niedoszłego samobójcy… Akcja „Złotnika…” osadzona została na Ukrainie (ze szczególnym uwzględnieniem rodzinnego miasta Oldiego, Charkowa), i w Rosji. To akurat mocna strona powieści; sporo tu smaczków z tamtejszego internetowego światka, który – choć jakże podobny do tego znanego nam, Polakom, na co dzień – jednak sporo się od niego różni. Trochę to jednak za mało, niestety, by uznać nową powieść Oldiego za w pełni udaną. Trochę to wszystko jak na mój skromny gust naciągane – koncepcja wirusa atakującego z Internetu, opanowującego ludzkie umysły, pchającego je do czynów niepojętych dla szarego człowieka. I nie są „Złotnika…” w stanie uratować nawet najcelniejsze obserwacje socjologiczne. Odkładałem zatem „Złotnika…” na półkę z mocno mieszanymi uczuciami. I do dziś nie daje mi spokoju hasło z okładki. Techno – mniej więcej rozumiem dlaczego. Ale gdzie tu można znaleźć to nieszczęsne fantasy? ![]() Od kilku dobrych lat ukazuje się w Rosji rocznie co najmniej kilka antologii z tekstami rodzimych autorów; polscy czytelnicy (i, jak mniemam, polscy autorzy) mają czego zazdrościć swym kolegom ze wschodu. Zaniechania polskich wydawców to temat na całkiem inną opowieść; w tym miejscu zajmijmy się analizą faktów… W spisie treści tradycyjnej, corocznej antologii wydawnictwa EKSMO Русская фантастика (Rosyjska fantastyka) – tym razem z dodatkiem w tytule „2010” – znaleźć można nazwiska całej niemal tamtejszej czołówki twórców prozy SF&F, a przynajmniej tych, których kontrakty wiążą niczym cyrografy ze wspomnianym edytorem. Rzut oka na nazwiska zebrane w spisie treści: Ludmiła i Aleksander Biełaszowie, Andriej Stolarow, Swiatosław Łoginow, H.L. Oldi, Oleg Diwow, Aleksander Gromow, Marina i Siergiej Diaczenko, Siergiej Czekmajew… Ale, niestety, to tylko świetne zapowiedzi; z ich realizacją nie jest już tak pięknie. Chociaż, jeśli się dobrze zastanowić, podstaw do narzekań nie powinienem mieć, bowiem trzy pierwsze w kolejności utwory – a decyzją autora wyboru okazały się być nimi dłuższe nowele, zajmujące niemal trzecią część antologii – okazały się być co najmniej interesujące. Jedna trzecia? To jak na antologie całkiem przyzwoity wynik, ponieważ z reguły kompilowane są one według wzoru: dwie, trzy lokomotywy plus zapychacze. Tom otwiera Пылающий июнь (Płonący czerwiec) małżeństwa Biełaszów (swoją drogą – nie pierwszy to ich interesujący tekst; przyjdzie chyba bliżej zainteresować się ich twórczością). Pomysł może nie grzeszący zbytnią oryginalnością (na naszej planecie, w głębinach oceanu, istnieje konkurencyjna cywilizacja, której przedstawiciele zapragną kiedyś opanować nasze włości), ale jak podany…! Oto w ciężkiej, upalnej atmosferze pewnego portowego miasta pojawia się więcej niż zwykle przybyszów z Indii, a wraz z nimi przybywają… Oni. Jakoś nikt ich nie zauważa; prawie nikt – a ci, którym się to uda, narażeni są na śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy uda się powstrzymać nadchodzącą inwazję? Napięcie rośnie, bo następny w kolejności jest Да в полымя (Choćby w ogień) Artema Biełogłazowa i Lwa Żakowa. To wstrząsająca opowieść o człowieku, który posiadany dar spowalniania czasu wykorzystuje do ratowania ludzi z pożarów. W owym ratowaniu kryje się pewien haczyk – efektem ubocznym wspomnianego spowolnienia jest przyspieszenie starzenia się osoby ratowanej. Z reguły jest to kilka lat, czasem trochę więcej. Czasem wystarcza jednak i tyle, by niemowlęta w jednej chwili stały się nastolatkami, a starcy – oddali ostatnie tchnienie. Pytanie: ratować życie pechowców ze świadomością, że bez bolesnych konsekwencji nie da się obejść, czy pozwolić im zginąć straszliwą śmiercią? Czy na pewno wybór jest aż tak oczywisty, jak się zdaje na pierwszy rzut oka? I najlepszy chyba tekst zbioru – Мелодия мотылька (Melodia motylka) Andrieja Stolarowa. O ułożonym do najdrobniejszego szczegółu świecie przyszłości, świecie, w którym nie ma miejsca na prawdziwą miłość. Nie ma dla niej miejsca, bo stanowi czynnik, który swym brakiem przewidywalności może zakłócić tak wspaniale rozplanowany porządek. Kto zwycięży? System czy uczucie? Odpowiedź zdaje się być oczywista. I znów nie temat jest tu najważniejszy (choć bez wątpienia istotny); najważniejszy jest sposób podania. A to się Stolarowowi niesamowicie udało. Co ciekawe, rzecz jest napisana w stylu mało charakterystycznym dla tego autora; przypomina nieco – nieco, tylko odrobinę – sposób pisania guru cyberpunku, Williama Gibsona. Cóż można napisać o pozostałych opowiadaniach? Może po prostu tyle, że są? Bo sprawiają wrażenie, jakby stanowiły jedynie dodatek do trzech wymienionych nowelek. Ot, taki wypełniacz, dzięki któremu antologię można było uznać za pełnoprawną książkę. Łoginow? Diwow? Oldi? Diaczenko? Tak, można przeczytać, choć w zasadzie nie do końca wiem, po co. |
Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.
więcej »Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.
więcej »„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.
więcej »Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański
Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański
Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański
Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański
Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański
Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański
W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański