A pamiętacie…: Chesney Hawkes – jeden jedynyGdy młody Chesney oświadczył, że chce zostać gwiazdą pop, ojciec dał mu na to 12 tygodni – albo wróci do szkół.
Wojciech GołąbowskiA pamiętacie…: Chesney Hawkes – jeden jedynyGdy młody Chesney oświadczył, że chce zostać gwiazdą pop, ojciec dał mu na to 12 tygodni – albo wróci do szkół. Chesney Lee Hawkes urodził się w 1971 roku w Windsor (Berkshire) jako syn aktorki i basisty (czasami także wokalisty) słynnego zespołu The Tremeloes. Po ukończeniu szkoły średniej w 1991 roku ojciec spytał go, kim chce być w życiu. Chesney odparł, że gwiazdą muzyki pop, jak on. Muzyka była obecna w całym jego dotychczasowym życiu, żył muzyką. Ojciec stwierdził, że go rozumie, ale to ciężka praca, więc stawia warunek: albo do końca wakacji zostanie gwiazdą, albo wraca do nauki. Młodzian sprawę przemyślał… i stwierdził, że da radę. Zaczął grywać w pubach na pianinie, głównie utwory Eltona Johna, Steviego Wondera, Billy’ego Joela i innych gwiazd – choć uwielbiał także takich gitarzystów, jak Eric Clapton, Pete Townshend. Przez trzy tygodnie wychodziło mu to coraz lepiej (choć czasem nikt nie zwracał na niego uwagi – każdego dnia było inaczej), aż przyszła katastrofa… Zaczęły mu się wyrzynać zęby mądrości – wszystkie cztery naraz. W efekcie wylądował w łóżku szpitalnym. Gdy tak leżał ze znieczuleniem, a rodzice stali obok, w telewizorze stojącym w rogu pomieszczenia leciał akurat wywiad z Rogerem Daltreyem (liderem The Who), który akurat szukał młodego chłopaka, mogącego być jego synem w planowanym filmie. Oczy Chesneya otwarły się szeroko, a ręce zaczęły gorączkowo gestykulować. Ojciec zrozumiał. Wkrótce potem Chesney trafił na przesłuchania w stylu „Idola”, wraz z najmniej setką innych chłopaków. Zagrał tam na pianinie i wypadł na tyle dobrze, że zaproszono go jeszcze raz. Jury było większe, kandydatów mniej, chłopak zagrał jeszcze raz – i znów do niego zadzwoniono. Ostatecznie kandydatów zostało dwóch. Obu zaproszono do dużego kompleksu nagraniowego w Londynie na ostateczne próby, czy też pojedynek – tam, gdzie jednocześnie swe próby mieli The Who. Powitał ich Roger Daltrey (którego chłopak uwielbiał od małego) i wyjaśnił, że najpierw zrobią próbę sceny filmowej – bardzo emocjonalnej sceny z ojcem i synem, kończącej się spoliczkowaniem młodego. Chesney nie wiedział, jak to zagrać – nigdy nie był aktorem. W każdym razie spodziewał się, że będzie to tylko udawane… Nie było. Po tak realistycznie „zagranej” scenie filmowej przeszli do próby muzycznej. Roger zaprowadził ojca i syna do ogromnej sali (w której próby miewał cały chór), a tam na środku sceny pośród całej masy instrumentów Pete Townshend – idol Chesneya – właśnie stroił gitarę. Na widok chłopaka odłożył ją i stanął z boku, wyczekując ze skrzyżowanymi rękami. Młodzian zasiadł za pianinem i zagrał własną kompozycję. Wypadło nieźle, ale potem poproszono go, by zagrał coś na gitarze – bo młody bohater filmu miał być właśnie gitarzystą. Znajomość Chesneya z gitarą elektryczną rozpoczęła się ledwie 3 tygodnie wcześniej, gdy – poznawszy założenia filmu – ojciec pokazał mu kilka podstawowych chwytów. Mając świadomość własnych nieumiejętności oraz tego, że naprzeciw niego stoi „jeden z najlepszych gitarzystów”, chłopak zamknął oczy i zaczął grać i śpiewać prostą kompozycję Elvisa. Po chwili, gdy już się w nią wciągnął, nagle poczuł, że coś go chwyciło mocno za nogę. Otwarł oczy i widzi, że to Roger ją trzyma, krzycząc „przestań do cholery nią ruszać!”. Wytrącony z równowagi jakoś dokończył utwór, oddał gitarę, usłyszał standardowe „będziemy w kontakcie”, po czym z ojcem w milczeniu wrócili do domu, do poprzedniego życia. Czyli także do koncertowania w pubie. Pozostały cztery tygodnie, by zostać gwiazdą. Pewnego wieczoru wchodzi do knajpy, a tam wielki baner „Hello, buddy” – co było tytułem piosenki wykonywanej przez jego ojca lata wcześniej. Nie rozumiejąc jeszcze niczego rozejrzał się dokoła, spostrzegł rodzinę i przyjaciół, trzymających w rękach szampana. Dopiero wtedy do niego dotarło. Jak sam mówi, niewiele pamięta z tamtej imprezy, z wyjątkiem rozmowy z ojcem, który stwierdził, że co prawda gwiazdą jeszcze nie został, ale wygląda na to, że do szkół już raczej nie wróci. O hicie „The One and Only” z filmu „Buddy’s Song” i jego triumfalnym pochodzie przez listy przebojów pisałem już w artykule o jego kompozytorze – którym jest Nik Kershaw. Ten był także producentem drugiego singla Chesneya, którego tym razem młodzian był kompozytorem – „I’m a Man Not a Boy”. Utwór zadebiutował na liście przebojów na miejscu #37, a tydzień później dotarł do #27… i jednocześnie był ostatnim, którym Hawkes wbił się do Top 40. W Europie piosenka trafiła także na listy w Irlandii, Belgii, Niemczech, Szwajcarii i Szwecji, ale nigdzie powyżej miejsca #20. Trzecim singlem były „Secrets of the Heart” (na stronę B trafił cover Kershawa „One World”, także przez niego wyprodukowany), notowany w ojczyźnie (#57) oraz w Niemczech (#68). Wszystkie trzy utwory trafiły na ścieżkę dźwiękową, będącą zarazem debiutanckim albumem solowym Chesneya, noszący oczywisty tytuł „Buddy’s Song” (choć akurat na rynek amerykański płyta trafiła jako „The One and Only”). W sumie znalazło się na niej 12 utworów, z czego tylko jedna nie została wykorzystana w filmie. Na brytyjskiej UK Albums Chart płyta dotarła do miejsca #18, w Stanach nie odniosła sukcesu. Do końca roku 1991 zespół (w którego składzie, podobnie jak w filmie, perkusistą był brat Jodie) sporo koncertował, ostatecznie kończąc trasę w słynnym londyńskim Hammersmith Odeon. Po tym Chesney zdecydował się zakończyć karierę bożyszcza nastolatek i skupić się na karierze songwritera. Dwa lata później Chesney wydaje swoją drugą płytę „Get the Picture” i dwa pochodzące z niej single „What’s Wrong with This Picture?” oraz – tylko w Holandii – „Missing You Already”. Pierwszy wylądował w UK na miejscu #63, w Niemczech na #71, jedynie rynek austriacki był łaskawszy – tu znalazł się na miejscu #29. Drugi nie znalazł się nawet na liście holenderskiej. Podobnie trzeci („Black or White People”), wydany w ‘94, też tylko w Holandii. W kolejnych latach, po wygaśnięciu kontraktu płytowego, dostawał rozliczne oferty, które – choć lukratywne – odciągałyby go od muzyki. Wśród nich były występy jako mima, otwarcia sklepów, role na West Endzie. Przeprowadził się do Nowego Jorku, założył nowy zespół pod nazwą „ebb” i koncertował od wybrzeża do wybrzeża, tworząc nowe utwory. Współpracował też z wieloma twórcami i producentami – obok Nika Kershawa i Howarda Jonesa można tu wymienić choćby Stuarta Coplanda z The Police. Jego piosenki trafiały też do filmów – jak choćby „Missing You Already” w „Spotkaniu, którego nie było„ („The Night We Never Met”, 1993, Kershaw jest wymieniany jako współautor) czy „Almost You” w „Cukiereczku” („Jawbreaker”, 1999). W ‘97 wystąpił w filmie „Książę Waleczny” („Prince Valiant”). Komponował też dla innych zespołów, których jednak nazwy nic mi nie mówią. Początek XXI wieku Chesney spędził w studiach nagraniowych w Londynie i Los Angeles, czego rezultatem był singiel „Stay Away Baby Jane” (2002), który w Wielkiej Brytanii notowany był jedynie na 74 miejscu. Kolejny utwór pojawił się dopiero trzy lata później, a był nim „Another Fine Mess"; kompozycja – zgadnijcie kogo? – Nika Kershawa. W tym przypadku poszło nieco lepiej, utwór sięgnął miejsca #48. Być może w promocji singla pomogły mu występy w telewizyjnych show; w „The Games”, zmaganiach olimpijskich w wykonaniu celebrytów, zdobył brązowy medal, wziął udział także w „Hit Me Baby One More Time” (opisanym przy okazji wspomnienia o Carol Decker i jej T’Pau). Następnie zaangażował się w projekt Lexus Symphony Orchestra, kampanię promującą rozwiązania audio w pojazdach tej marki. Skomponował dwa utwory, wykonywane przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną. W 2008 roku wystąpił w musicalu „Can’t Smile Without You”, opartym o ponad 40 piosenek Barry’ego Manilowa. Wydał też (wreszcie) longplay „Another Fine Mess”. Kolejny rok przynosi udział w „Celebrity Big Brother” oraz… następną płytę, „Me My Mouse & I”. 2011 to występy i udziały w kolejnych produkcjach telewizyjnych: „Louie Spence’s Showbusiness”, „Let’s Dance For Comic Relief”, „Sing If You Can”, „Joseph and the Amazing Technicolor Dreamcoat”, „Text Santa”. W 2012 roku Hawkes miał wziąć udział w programie łyżwiarskim ITV „Dancing on Ice”, ale po złamaniu kostki musiał się wycofać. W zamian za to wydał płytę „Real Life Love” i zagrał w komedii „Panto!”. Trzech ostatnich płyt nie promowały żadne single. Chesney, raz żonaty, trzykroć (jak dotąd) dzieciaty, nadal koncertuje – o ile COVID pozwala. W bieżącym roku przewidziana jest trasa po Wielkiej Brytanii i Irlandii. A jeśli chcecie się przekonać, czy warto, posłuchajcie, jak w zaciszu swego domu gra z synem Indianą (zresztą, warto posłuchać także innych nagrań z jego kanału. ![]() 10 marca 2021 |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album Józefa Skrzeka zawierający soundtrack do jednego z najgłośniejszych polskich filmów science fiction.
więcej »Mieliśmy już podsumowanie najlepszych płyt minionego roku, czas zatem wyłonić te, które okazały się największymi rozczarowaniami. Na liście nie brakuje znanych nazw.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj piąty w dyskografii studyjny longplay Hawkwind.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Robbie Nevil – takie jest życie
— Wojciech Gołąbowski
Kadr, który…: W świetle i bez niego
— Wojciech Gołąbowski
Ryzykowny pomysł za sto punktów
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o komiksach: Pies Dylan wkracza do akcji
— Wojciech Gołąbowski
Mała Esensja: Lasem pachnące
— Wojciech Gołąbowski
Przeczytaj to jeszcze raz: Do rytmu piekielnej szanty
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o książkach: Powroty są trudne
— Wojciech Gołąbowski
Mała Esensja: Kroszonka-wydmuszka
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o książkach: Na wieki wieków
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o książkach: Fabularyzowany przewodnik turystyczny
— Wojciech Gołąbowski
Niewykorzystany potencjał
— Wojciech Gołąbowski
A mnie się wydawało, że to polski kawałek :-)