Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj czwarty album studyjny grupy Hawkwind.
Non omnis moriar: Pożegnania, powitania, poszukiwania…
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj czwarty album studyjny grupy Hawkwind.
Hawkwind
‹Hall of the Mountain Grill›
Utwory | |
Winyl1 | |
1) The Psychedelic Warlords [Disappear in Smoke] | 06:50 |
2) Wind of Change | 05:08 |
3) D-Rider | 06:15 |
4) Web Weaver | 03:14 |
5) You’d Better Believe It | 07:13 |
6) Hall of the Mountain Grill | 02:23 |
7) Lost Johnny | 03:30 |
8) Goat Willow | 01:37 |
9) Paradox | 05:27 |
W półwiecznej historii Hawkwind jedna rzecz była (i wciąż jest) niezmienna: to zachodzące w zespole zmiany – zwłaszcza personalne, ale także stylistyczne. Każda z trzech pierwszych płyt długogrających nagrana została w nieco innym składzie: na debiutanckim krążku „
Hawkwind” (1970) pojawili się gitarzysta Huw Lloyd-Langton i basista John Harrison, których zabrakło już na późniejszym o rok „
In Search of Space”; z kolei w sesji do „
Doremi Fasol Latido” (1972) nie zagrał już perkusista Terry Ollis. Podobnie zresztą jak Harrison, którego zastąpił, co już wiemy, Ian Kilmister, czyli legendarny Lemmy. A jak prezentował się skład grupy na czwartym studyjnym wydawnictwie – „Hall of the Mountain Grill”? Po kolei…
Po wydaniu „
Doremi Fasol Latido”, co nastąpiło 24 listopada 1972 roku, panowie z Hawkwind ruszyli w trasę promocyjną. Jej owocem okazał się później pierwszy koncertowy (złożony z dwóch winylów) longplay formacji w skrócie zatytułowany „Space Ritual”. Pełen tytuł brzmiał następująco: „The Space Ritual Alive in Liverpool and London”. Na wydawnictwo to trafiły utwory zarejestrowane podczas występów w klubach Liverpool Stadium (22 grudnia) oraz Brixton Academy (30 grudnia). W tym czasie etatowym muzykiem zespołu był także wokalista i performer Robert Calvert, który jednak pożegnał się z kolegami latem 1973 roku (to jest po wydaniu singla „Urban Guerilla”), aby rozpocząć – nie tak udaną, ale na pewno zasługującą na uwagę – karierę solową. O pójściu inną drogą zdecydował także odpowiadający za efekty elektroniczne i dźwiękowe Michael Davies (Dik Mik).

W okrojonym składzie w listopadzie i grudniu 1973 roku Hawkwind wybrał się na swoją pierwszą trasę koncertową po Ameryce Północnej. Składało się na nią zaledwie dziesięć koncertów, ale przynajmniej pierwszy przyczółek został zdobyty. Podczas przejazdu przez Kanadę klawiszowiec Del Dettmar, zauroczony sielskimi krajobrazami, postanowił kupić działkę nieopodal Calgary, a niedługo potem oznajmił pozostałym muzykom, że po wypełnieniu swoich zobowiązań wraz z ciężarną żoną przeprowadzi się za Ocean, co oznaczało de facto kolejną „dezercję” z pokładu Hawkwind. Liderzy grupy, czyli Dave Brock i Nik Turner, mieli jednak sporo czasu, aby poszukać kogoś, kto zająłby jego miejsce. Dobrą okazją do tego stały się dwa koncerty zaplanowane na koniec stycznia (25 i 26) 1974 roku w londyńskim klubie Edmonton Sundown. To podczas nich testowano nowego klawiszowca Simona House’a, który miał tę przewagę nad Dettmarem, że grał również na skrzypcach.
House nie był żółtodziobem. Miał już na koncie owocną współpracę z psychodeliczno-progresywno-hardrockowym High Tide („Sea Shanties”, 1969; „High Tide”, 1970) oraz eksperymentalnym Third Ear Band („Music from Macbeth”, 1972). Trudno dziwić się więc, że został przyjęty „z pocałowaniem ręki”. Co ciekawe, trzy nagrane wtedy utwory („You’d Better Believe It”, „Paradox” oraz „It’s So Easy”) zostaną wykorzystane na kolejnym longplayu oraz promującym go singlu. House’a zabrano także na kolejną trasę po Stanach Zjednoczonych, jaka miała miejsce w marcu i kwietniu 1974 roku, choć kiedy pojawiał się na scenie – robił to nielegalnie, ponieważ nie otrzymał od władz amerykańskich zgody na pracę. dlatego – dla kamuflażu – Hawkwind towarzyszył także, będący już w zasadzie za burtą, Dettmar. Epizod ten dokumentuje wydany w 1997 roku podwójny kompakt „The 1999 Party”, na który trafił koncert z Chicago (z 21 marca).

Po powrocie na Wyspy Brytyjskie nadszedł wreszcie czas na to, aby wejść do studia i zarejestrować nowy materiał. Wybrano ponownie londyńskie studio Olympic, które zespół okupował przez kilka tygodni maja i czerwca 1974 roku. Gotowy już album, który zatytułowano dowcipnie „Hall of the Mountain Grill”, ujrzał światło dzienne na początku września nakładem United Artists (jedynie za dystrybucję w Japonii ponownie odpowiadała wytwórnia Liberty Records). Co natomiast było przekornego w tytule? To, że nawiązywał on – po pierwsze – do najsłynniejszego dzieła norweskiego kompozytora Edvarda Griega (1843-1907) „W grocie Króla Gór” (które było fragmentem ilustracji do dramatu Henrika Ibsena „Peer Gynt”) oraz – po drugie – do nazwy lokalu „The Mountain Grill” przy Portobello Road w zachodnim Londynie, którego stałymi bywalcami byli panowie z Hawkwind na początku lat 70. ubiegłego wieku.
Na „Hall of the Mountain Grill” trafiło dziewięć utworów, które zaprezentowały grupę w nowej odsłonie. Owszem, nie brakowało psychodeliczno-spacerockowych patentów znanych z „
In Search of Space” czy „
Doremi Fasol Latido”, ale obecne były również elementy folkowe, których zespół nie szczędził słuchaczom na debiutanckim „
Hawkwind”. Przede wszystkim rozbudowaniu uległo instrumentarium: Nik Turner dodatkowo wykorzystał obój, Simon House wprowadził skrzypce i mellotron, a żegnający się z kolegami Dettmar sięgnął w jednym utworze po karaibską kalimbę (nazywaną też marimbulą). Pod wieloma względami zrobiło się barwniej i ciekawiej, aczkolwiek jednocześnie mniej rockowo. Ale to wcale nie zarzut pod adresem kompozytora większości materiału, czyli Dave’a Brocka. Zwłaszcza że początek wydawnictwa był jednak klasycznie hawkwindowy…

…na otwarcie bowiem muzycy wybrali mocno psychodeliczny, niemal siedmiominutowy numer zatytułowany „The Psychedelic Warlords (Disappear in Smoke)”. Ileż się w nim dzieje! Począwszy od syntezatorowego wstępu, poprzez duet gitar (solowej i rytmicznej), po melodyjne, nałożone na siebie wokale, z wybijającym się na plan pierwszy śpiewem Brocka. A to wcale nie wszystko. Dochodzą jeszcze partia saksofonu (szkoda, że daleko w tle) i niemal noise’owe efekty w finale, świetnie uzupełniające się z zadziorną gitarą. To kolejny z tych utworów Hawkwind, które będą wracać przez lata, stając się ważną atrakcją koncertową. Zupełnie odmienne oblicze zespołu prezentuje natomiast „Wind of Change” (nie mylić z wielkim hitem Scorpionsów!), oparty przede wszystkim na duecie klawiszowym – organy versus syntezatory – oraz nastrojowej partii skrzypiec Simona House’a (bardzo zresztą charakterystycznej dla tej muzyka, co można łatwo stwierdzić, sięgając po wczesne albumy High Tide).
Dwie pierwsze kompozycje wyszły spod ręki Brocka, autorem trzeciej, czyli „D-Rider”, jest natomiast Nik Turner, który dograł tu również pierwszoplanową partię wokalną. A śpiewa w sposób bardzo odmienny od pozostałych: subtelny, bliski stylistyce psychodelicznego folku. Trudno jednak ten utwór sklasyfikować tak jednoznacznie, albowiem w dalszej części pojawiają się też nawiązania do hard rocka i patetycznej psychodelii – ze skrzypcami na pierwszym planie oraz syntezatorami na drugim; efekt orkiestrowy zawdzięczamy z kolei zastosowaniu przez House’a mellotronu. Stronę A oryginalnego wydania winylowego zamyka kolejny utwór Brocka – „Web Weaver”, który, choć krótki, skrzy się wieloma barwami: po akustycznym wstępie (vide gitara dwunastostrunowa Dave’a i fortepian Dela) rozbrzmiewa ogniście rockowe solo Brocka na gitarze elektrycznej, któremu zresztą towarzyszy mocny, rytmiczny fortepian. Aż żal taki numer wyciszać, ale widocznie więcej muzyki na krążku pomieścić już się nie dało.

Stronę B otwiera pierwsza (z dwóch) kompozycji nagranych na żywo 26 stycznia 1974 roku w Edmonton Sundown. To ponad siedmiominutowa wersja „You’d Better Believe It” – energetycznego, spacerockowego numeru, w którym Simon House na skrzypcach gra tak, jakby pochodził „spod samiuśkich Tater”. To zapewne absolutny przypadek, że jego solówka brzmi tak góralsko, choć z drugiej strony – kto wie, może kiedyś gdzieś coś usłyszał i podekscytowany pierwszym występem w składzie Hawkwind, postanowił trochę poimprowizować. Tytułowy „Hall of the Mountain Grill” (autorstwa wspomnianego przed chwilą House’a) to praktycznie jego solowa „robótka”, powstała z wykorzystaniem syntezatorów, mellotronu i skrzypiec (być może odrobinę pomógł mu Dettmar, dogrywając partię fortepianu). Zaskoczeniem jest z kolei „Lost Johnny” – kawałek skomponowany przez Lemmy’ego i przez niego – w charakterystyczny chrapliwy sposób – zaśpiewany. Ian Kilmister zagrał tu także gitarową solówkę. Nie z gatunku tych wymiatających.
Numer utrzymany jest w średnim tempie i niekoniecznie zwala z nóg. Ale za to kiedy już Lemmy pożegnał się z Hawkwind, zarejestrował ten utwór raz jeszcze i wydał go na debiutanckim krążku Motörhead (z 1977 roku). Króciutki, niespełna dwuminutowy, „Goat Willow” to pożegnanie Dettmara z zespołem. Pewnie dlatego postanowił – jako kompozytor – trochę się pobawić, zderzając ze sobą dźwięki syntezatorów i fortepianu, fletu (Nik Turner) i kalimby. Całość zamyka drugi utwór z Edmonton Sundown – „Paradox”: dynamiczny, spacerockowy, z potężną porcją syntezatorów, aczkolwiek sporo pracy w nim mają także gitarzyści – solowy (Brock) i rytmiczny (Lemmy). Co ciekawe, oba zamieszczone na „Hall of the Mountain Grill” numery koncertowe wybrano na pierwszy singiel promujący krążek, choć w obu przypadkach mocno je przycięto na potrzeby stacji radiowych. Na szczęście trzeci zarejestrowany 26 stycznia 1974 roku kawałek, „It’s So Easy”, który trafił na stronę B singla zawierającego krótszą wersję „The Psychedelic Warlords (Disappear in Smoke)”, pojawił się w całości. Choć, szczerze mówiąc, systemu nie rozwala. To raczej muzyczna ciekawostka łącząca w sobie oparty na syntezatorach podniosły hard rock z boogie. Da się posłuchać, ale na kolana nie rzuca.

Skład:
Dave Brock – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna 12-strunowa, syntezator, organy, harmonijka ustna
Nik Turner – saksofon altowy, obój, flet, śpiew (3), chórki
Simon House – skrzypce, mellotron, syntezatory
Del Dettmar – syntezatory, fortepian, kalimba (marimbula)
Ian Kilmister (Lemmy) – gitara basowa, gitara rytmiczna, gitara solowa (7), śpiew (7), chórki
Simon King – perkusja, instrumenty perkusyjne