Nowy longplay fińskiej grupy Nightwish zatytułowany „Imaginaerum” dzielą od poprzedniego 4 lata i 2 miesiące. Do jego nagrywania grupa przystąpiła po długim i wyczerpującym tournée odbytym po wydaniu „Dark Passion Play” – tak wielkiego sukcesu komercyjnego, jak i pierwszej produkcji z nową wokalistką w szeregu. Efekt powala.
Wyobraźniewo
[Nightwish „Imaginaerum” - recenzja]
Nowy longplay fińskiej grupy Nightwish zatytułowany „Imaginaerum” dzielą od poprzedniego 4 lata i 2 miesiące. Do jego nagrywania grupa przystąpiła po długim i wyczerpującym tournée odbytym po wydaniu „Dark Passion Play” – tak wielkiego sukcesu komercyjnego, jak i pierwszej produkcji z nową wokalistką w szeregu. Efekt powala.
Nightwish
‹Imaginaerum›
Utwory | |
CD1 | |
1) Taikatalvi | |
2) Storytime | |
3) Ghost River | |
4) Slow, Love, Slow | |
5) I Want My Tears Back | |
6) Scaretale | |
7) Arabesque | |
8) Turn Loose the Mermaids | |
9) Rest Calm | |
10) The Crow, the Owl and the Dove | |
11) Last Ride of the Day | |
12) Song of Myself | |
13) Imaginaerum | |
Dzisiaj, gdy przymkniesz oczy
Na szarym pamięci tle
Pośród wyblakłych przeźroczy
Zobaczysz właśnie mnie
Jestem Twoją Bajką, jestem Twoją Bajką
Jestem Bajką Twego snu
Rzut oka na dwie przedostatnie strony wkładki dwupłytowego albumu. All music by Tuomas Holopainen. All lyrics by Tuomas Holopainen (except „The Crow, The Owl and The Dove”). Produced by Tuomas Holopainen. Tuomas Holopainen to dusza i serce zespołu, co zresztą w biografii grupy „Once upon a Nightwish” otwarcie przyznaje: „Każdy, komu się to nie podoba, może odejść i spróbować stworzyć swój własny fenomen”. Emocje oddawane przez muzykę Nightwish pochodzą od niego. To on, w samotności, bez kontaktu z zespołem, bez wspólnego grania, zamknięty w domu rodziców, z którymi nadal mieszka, komponuje. Oczywiście swoje znaczenie mają aranże, a w te wspólny wkład mają wszyscy muzycy poza wokalistką, niemniej jednak po nowym albumie, jak chyba po żadnym innym dotąd, zdecydowanie widać, że ktoś trzymał w ręku wszystkie sznurki, dbając o odpowiedni kierunek i kształt prac, poczynając od bardzo pracochłonnego, trwającego cztery miesiące nagrywania dem przez rejestrację wszystkich utworów aż po finalne miksy i postprodukcję. Czy jest, czy też nie jest to koncept album, pozostaje kwestią zabawy w słowa. Pytany o to w wywiadach Tuomas (a udzielił ich w ramach promocji albumu ponad 500…) odżegnywał się od tego określenia, na tym samym oddechu przyznając wszelako, że wszystkie utwory są połączone wspólnym motywem. Tak czy siak efekt końcowy jest spójny i zamyka się w pewną całość. A jest to spójność najlepsza z możliwych, bo skutecznie uniknięto monotonii.
„Nightwish” wkracza do królestwa bajek. Robi to nieco przewrotnie, bo wykreowany w albumie świat nie jest radosny ani kolorowy bynajmniej. Jest groźny i drapieżny. Widać to od pierwszego rzutu oka na okładkę albumu, na której widnieje mroczny lunapark, otulony zimnym światłem księżyca, pusty i chłodny, pokryty lodem i śniegiem. Członkowie zespołu na fotografiach noszą ciemny makijaż, stroją groźne miny, a barwy ubiorów i otoczenia, bardzo stonowane i raczej smutne, dopełniają całości. Wyglądają nie jakby chcieli dzieci rozbawić, lecz przerazić.
„Taikatalvi” znaczy „Magia zimy”. Zaśpiewane po fińsku przez Marca Hietalę intro pod tym tytułem właśnie, przy akompaniamencie zaaranżowanej na klawiszach muzyczki z pozytywki, ustawia scenerię, w jakiej będziemy przebywać. I przechodzi w pierwszy, bardzo dynamiczny utwór – „Storytime”, opowiadanie o bajaniu, snuciu opowieści. Związek tego utworu z piosenką z „Akademii Pana Kleksa” był dla mnie tak oczywisty, że otworzyłem jedną ze zwrotek niniejszy tekst: „I am the voice of Never-Never-Land, the innocence, the dreams of every man, I am the empty crib of Peter Pan, a silent kite against the blue, blue sky, every chimney, every moonlit sight, I am the story that will read you real, every memory that you hold dear”.
Opowieści, na których zbudowano warstwę liryczną płyty, krążą głównie wokół tematu bycia dzieckiem zanurzonym w świecie bajek, dobranocek i strasznych opowieści snutych przy lampce, oraz dorastania, które w dużym stopniu odziera człowieka z tego wszystkiego, daje mu do ręki broń, ale wytrąca zabawkę i pluszowego misia. O tym, co znaczy utracić ekscytację, zachwyt, świeżość dziecięcego spojrzenia, moc jego ciekawości i dociekliwości, mówi bardzo bezpośrednio „I Want My Tears Back”: „Where is the wonder, where’s the awe, where are the sleepless nights I used to live for”. „Ghost River” z kolei, używając metafory groźnej rzeki o porywistym nurcie, opowiada o mrocznej stronie dzieciństwa. O maluchach molestowanych, chorych, maltretowanych, zagubionych, porzuconych, odpychanych. O tym, że okrutny, zimny świat jest dla nich jak podróż łodzią wprost w objęcia topieli: „He will go down he will drown drown, deeper down, the river wild will take your only child”.
O wspomnianym już przemijaniu, związanym z gorzkimi lekcjami i doświadczeniami, jakie niesie życie, o utracie niewinności, procesie niezbędnym do nabrania drapieżności, której wymagają zmagania ze światem i codziennością, opowiada spokojny i nastrojowy „The Crow, the Owl and the Dove”, śpiewany na przemian, a czasem i unisono przez Anette i Marca. „Don’t give me love, don’t give me faith, wisdom or pride, give innocence instead. Don’t give me love I’ve had my share, beauty or rest, give me truth instead”.
O powrotach, które czasem trzeba wykonać, które w pewnym momencie straszliwie wykonać się chce, by wskrzesić w sobie dziecko, wygrzebać z pawlacza, garażu czy piwnicy starą kolejkę, jeszcze raz rozsypać na podłodze klocki Lego, poustawiać żołnierzyki w odpowiednim szyku, trącić konika na biegunach, żeby się wziął i bujał ze skrzypem, przekartkować poprzecierane i podarte bajeczki, wziąć do ręki stary, kupiony na odpuście plastykowy karabin albo łuk na strzały z przyssawką, ponownie uruchomić na zalepionym kurzem, zajechanym magnetowidzie prawie do cna rozmagnetyzowaną kasetę z kolorowym światem Disneya – traktuje oparty na kapitalnym, dynamicznym, nieco monotonnym, ale diablo chwytliwym zarazem riffie „Last Ride of the Day”, bez wątpienia jeden z najlepszych kawałków tego albumu. „Wake up, Dead Boy, enter adventureland. Tricksters, magicians will show you all that’s real. Careless jugglers, snakecharmers by your trail. Magic of a moment. Abracadabra”.
Nie brak na „Imaginaerum” również utworów spokojnych, melodyjnych, wspaniale pokazujących olbrzymi talent Tuomasa w komponowaniu harmonijnych, łatwo wpadających w ucho piosenek. „Slow, Love, Slow”, bardzo ciekawie zaaranżowany w stylu jazzowym, i „Turn Loose the Mermaids”, przepiękny akustyk, doskonale uzupełniają album, równoważąc jego ciężkie partie, w tej liczbie dość przeciętny na tle całej reszty „Rest Calm”.
Dwie absolutne perełki to „Scaretale” i „Arabesque”. Ten pierwszy utwór to wizyta w Cirque de Morgue, jak z emfazą w pewnym momencie oznajmia Marco, pełna najrozmaitszych okropieństw. W warstwie muzycznej świetnie adaptuje i przetwarza znane melodie cyrkowe i lunaparkowe, ze smutnym śpiewem chóru chłopięcego otwierającym całość. Utwór straszny w nastroju, ale i tak palce lizać. Ten drugi to wypełniony arabskimi motywami instrumentalny galop, dość złożony (samych tylko instrumentów perkusyjnych jest tu – wedle zamieszczanych na YouTubie raportów z nagrań – około 30 śladów). Oba wnoszą do tego albumu sporo zupełnie niemetalowego powiewu.
Teraz muszę się wytłumaczyć z brakujących 10% w ekstrakcie, czyli z tej cienkiej warstewki, która oddziela „Imaginaerum” od pułapu skończonego arcydzieła. Dwa ostatnie utwory na albumie psują całość. Tytułowy, „Imaginaerum”, jest doskonale zbędny. To po prostu w pełni symfoniczne wykonanie składanki głównych motywów wyjętych ze wszystkich poprzednich utworów. Może i byłby to ciekawy bonus na jakiś singiel, ale jako integralna część albumu kompletnie się nie broni. Zapychacz, do tego nudny.
Jednak strzałem w stopę jeszcze większego kalibru pozostaje utwór „Song of Myself”. Złożony, wielowarstwowy, muzycznie nawet piękny (chociaż sporo z jego trzynastu i pół minuty zostało zbudowane na powtarzanym motywie, w celu stworzenia tła dla czegoś, o czym napiszę poza tym nawiasem), ale w warstwie lirycznej ma zdecydowanie przekombinowaną część czwartą. Gdyby tekst zatrzymał się na słowach „A city that worships flesh” – byłoby nawet znośnie. Ale nie, Tuomas władował tu dialog, w którym jak łopatą wykłada słuchaczowi, o co w całej tej misternej konstrukcji albumu chodzi, jakie refleksje (a w zasadzie ideolo) legły u jego podstaw. Tak jest to toporne i prostackie, że na tle całej doskonałej reszty aż dziw i aż żal. Utwór jest w ostatniej ćwiartce przegadany i rozlazły, i całe to muzyczne credo byłoby stracone kompletnie, gdyby nie Emppu Vuorinen i jedna z najpiękniejszych gitarowych solówek, jakie słyszałem od czasu tego, czym miażdżył Saul Hudson, znany powszechnie jako Slash, w utworze „November Rain”. Aż ciarki idą po plecach.
„Imaginaerum” to już bodajże druga produkcja „Nightwisha”, która posiada edycję zarówno oryginalną, jak i instrumentalną (dostarczaną na osobnej płytce). I jeśli mnie słuch nie myli, nie są to po prostu piosenki, z których usunięto ścieżki wokali. „Storytime”, który wydano również jako singiel promujący album, w wersji instrumentalnej ma głośniejsze pianino w refrenie, które w utworze oryginalnym Anette kompletnie swoim głosem przykrywa. Warto posłuchać wersji instrumentalnych, pełno tam rozmaitych smaczków. Zbrodnią byłoby nie wspomnieć o doskonałej pracy Janne i Giny Pitkanen, owocującej mroczną i bardzo klimatyczną szatą graficzną widoczną na wkładce i na pudełku.
Swą ostatnią produkcją Nightwish nie tylko okopał się na pozycji solidnego, utalentowanego bandu, ale pchnął swoją twórczość ku zupełnie nowemu horyzontowi. Stworzył świetną muzycznie, wspaniale ze sobą współgrającą całość, zachowując przy tym, mimo bez pudła rozpoznawalnego brzmienia, wielką oryginalność i autentyczny polot. A to naprawdę sztuka wymagająca talentu i dużej dozy wyobraźni. A w zasadzie to całego wyobraźniewa…
Kiedy pożegnasz już Bajkę
Bajkę z dziecięcych lat
Zamkniesz za sobą furtkę
Zaczarowany świat
Świat Twoich zabaw, myśli i słów
Pierwszych radości i pięknych snów

Warto tylko dodać, że wspomniana część "Song of Myself" to recytacja fragmentu poematu Walta Whitmana pod tym samym tytułem, jednej z inspiracji dla albumu. Pamiętać też trzeba, że całość jest zarazem soundtrackiem do powstającego właśnie filmu, w którym ostatni kawałek pełni funkcję napisów końcowych - stąd właśnie mix najważniejszych motywów całości. Dlatego dla mnie - 100% :)