Tu miejsce na labirynt…: Jazzowa podróż dokoła świata [Zbigniew Namysłowski „Winobranie” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nie bez powodu uważana jest za jedną z najwybitniejszych polskich płyt jazzowych lat 70. XX wieku. W końcu usłyszeć na niej możemy takich tuzów jak Tomasz Szukalski, Paweł Jarzębski czy Kazimierz Jonkisz, nad którymi pieczę sprawuje – jako lider i autor wszystkich kompozycji – multiinstrumentalista Zbigniew Namysłowski. „Winobranie” nawet 40 lat po premierze robi ogromne wrażenie, będąc wciąż bardzo odkrywczym concept albumem.
Tu miejsce na labirynt…: Jazzowa podróż dokoła świata [Zbigniew Namysłowski „Winobranie” - recenzja]Nie bez powodu uważana jest za jedną z najwybitniejszych polskich płyt jazzowych lat 70. XX wieku. W końcu usłyszeć na niej możemy takich tuzów jak Tomasz Szukalski, Paweł Jarzębski czy Kazimierz Jonkisz, nad którymi pieczę sprawuje – jako lider i autor wszystkich kompozycji – multiinstrumentalista Zbigniew Namysłowski. „Winobranie” nawet 40 lat po premierze robi ogromne wrażenie, będąc wciąż bardzo odkrywczym concept albumem.
Zbigniew Namysłowski ‹Winobranie›Utwory | | CD1 | | 1) Winobranie / Jak nie ma szmalu, to jest łaź | 9:55 | 2) Nie mniej niż 5% | 6:35 | 3) Gogoszary | 4:40 | 4) Pierwsza przymiarka / Ballada na grzędzie / Misie | 14:05 | 5) Taj Mahal / Winobranie | 6:55 |
Urodził się w wyjątkowo niesprzyjającym momencie – dziewiątego dnia drugiej wojny światowej, na dodatek w Warszawie, która lada dzień miała stać się obiektem zaciekłych ataków wojsk hitlerowskich. Udało mu się jednak przeżyć, choć z okupacji niemieckiej wyszedł osierocony; wychowaniem chłopca zajęła się babcia, która zadbała o jego wykształcenie muzyczne. Najpierw w podstawowej szkole muzycznej w Krakowie zgłębił tajniki fortepianu, a następnie – w średniej, już w stolicy – wiolonczeli. W zespołach jazzowych zaczął udzielać się jako szesnastolatek, grając początkowo dixieland i jazz tradycyjny. Można go usłyszeć w nagraniach i na płytach takich wykonawców z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku jak Modern Dixielanders, The Wreckers, New Orleans Stompers czy The Jazz Rockers. Z biegiem czasu jednak, pod wpływem amerykańskich wykonawców z kręgu free jazzu, coraz częściej sięgał po instrumenty dęte – puzon, flet i nade wszystko saksofony (altowy i sopranowy). Postanowił również stanąć na czele własnego bandu. Tak narodził się człowiek-legenda polskiego jazzu – Zbigniew Namysłowski, który jako artysta aktywny pozostaje po dziś dzień. Pierwszą – w pewnym uproszczeniu – solową realizacją płytową była nagrana w 1963 roku podczas festiwalu Jazz Jamboree koncertowa EP-ka grupy noszącej nazwę Zbigniew Namysłowski Jazz Quartet, na której znalazły się cztery kompozycje. Rok później pod nieco zmienionym szyldem – po swoim nazwisku lider dodał słówko „Modern” – opublikowany został w Anglii album „Lola” (na którym usłyszeć można na bębnach Czesława Bartkowskiego), a w 1966 – już bez formułki „Modern Jazz” w nazwie – wydany przez Polskie Nagrania krążek „Zbigniew Namysłowski Quartet” (w składzie chwilę wcześniej pojawił się natomiast pianista Adam Matyszkowicz, który niebawem skróci swoje nazwisko do „Makowicz”). Kolejne lata upłynęły artyście na wspólnych występach i nagraniach z Krzysztofem Komedą, Novi Singers, Studyjną Orkiestrą Jazzową Polskiego Radia oraz Czesławem Niemenem, którego po raz pierwszy wspomógł podczas realizacji „Enigmatic” (1969), „ Czerwonego albumu” (1971), a potem jeszcze kilku innych płyt. Wojaże zagraniczne oraz współpraca z muzykami o proweniencji rockowej sprawiły, że Namysłowski otworzył się także na nieco dalsze od jazzu kierunki muzyczne, czego najjaskrawszym dowodem stało się – nagrane w styczniu 1973 roku w sali Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej (obecnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina) w Warszawie – „Winobranie”.  W składzie nowego zespołu Namysłowskiego znaleźli się wyśmienici muzycy: grający na saksofonie tenorowym i klarnecie basowym, zmarły przedwcześnie w sierpniu ubiegłego roku, Tomasz Szukalski (mający już wtedy na koncie wspólne nagrania z Janem „Ptaszynem” Wróblewskim, Marianną Wróblewską i Niebiesko-Czarnymi), kontrabasista Paweł Jarzębski (znany z albumów Michała Urbaniaka i Marka Grechuty), perkusista Kazimierz Jonkisz oraz trochę dzisiaj zapomniany puzonista Stanisław Cieślak (w 1966 roku uznany najlepszym muzykiem wrocławskiego festiwalu „Jazz nad Odrą”). Płytę – trwającą bez jednej sekundy 42 minuty – wypełnia w sumie dziewięć kompozycji, choć tracków jest pięć, ponieważ kilka z nich zostało połączonych w większą całość. Co nie dziwi, ponieważ „Winobranie” w ogóle sprawia wrażenie instrumentalnego concept albumu, otwartego i zamkniętego bardzo chwytliwym (wręcz chciałoby się napisać: przebojowym) utworem tytułowym. Jego pierwsza odsłona to melodyjny free jazz, ozdobiony często powtarzającym się w kolejnych numerach dialogiem dwóch saksofonów – altowego (Namysłowski) i tenorowego (Szukalski) – oraz przywodzącym na myśl roztańczoną bossa novę motywem przewodnim. Kawałek ten, po krótkiej wstawce kontrabasowej, przechodzi płynnie w „Jak nie ma szmalu, to jest łaź” – kompozycję o znacznie swobodniejszej strukturze, w której do głosu dochodzą także pozostałe instrumenty (puzon, wiolonczela i perkusja), grające jakby trzy nałożone na siebie solówki. Z tego pozornego chaosu w finale wykluwa się ekscytujący fragment – jedyny taki na płycie – wokalny, w którym muzycy w znanym tylko sobie języku powtarzają w formie wokalizy motyw główny „Winobrania”, stylizowany notabene na połączenie folkloru afrykańskiego z latynoamerykańskim. „Nie mniej niż 5%” zaczyna się bardzo spokojnie – od partii fortepianu, z biegiem czasu jednak utwór nabiera prawdziwie rockowego feelingu, na tle bębnów (niemal żywcem wyjętych z kapeli grającej fusion) wybrzmiewa przestrzenna solówka Zbigniewa Namysłowskiego na saksofonie. W drugiej części numeru do głosu dochodzą zapędy eksperymentatorskie lidera i pozostałych muzyków; grane przez nich improwizacje przywodzą zaś na myśl dokonania Franka Zappy i Roberta Frippa (z czasów gdy King Crimson zbliżyło się do jazz-rocka). W jeszcze bardziej szalone rejony zabiera słuchaczy „Gogoszary” – z zadziornym, pulsującym basem i wiolonczelą potraktowaną przez Namysłowskiego jak gitara elektryczna; wszystko to sprawia, że utwór brzmi niepokojąco, jakby zwiastował nadejście Apokalipsy. Na szczęście – przynajmniej dla niektórych – później ster przejmuje Tomasz Szukalski, a jego solo na klarnecie basowym wnosi trochę optymizmu, sprawiając jednocześnie, że brzmienia rockowe ustępują frazom żydowsko-bałkańskim. W każdym razie na pewno żadna z renomowanych kapel klezmerskich takiej muzyki by się nie powstydziła. Najdłuższym na płycie jest, złożony z trzech części, utwór czwarty. I trudno się temu dziwić, skoro zespół zabiera nas w nim w podróż w czasie i przestrzeni. „Pierwsza przymiarka” – z dość ironiczną partią puzonu – może kojarzyć się z początkami kariery artystycznej lidera, gdy terminował w kapelach dixielandowych; rozpoczynająca się od fletu „Ballada na grzędzie” to ponownie wycieczka do świata pełnego improwizacji fusion, po której następuje porcja klasycznego jazzu nowoczesnego rodem z połowy lat 60. („Misie”), jaki Namysłowski grywał u boku Krzysztofa Komedy. Przełom lat 60. i 70. XX wieku to okres wielkiej światowej fascynacji klasyczną muzyką hinduską, której elementy – za sprawą takich artystów jak zmarły w grudniu ubiegłego roku wirtuoz sitaru Ravi Shankar – przenikały do świata jazzu, psychodelii czy rocka progresywnego. Również polscy artyści nie pozostawali na te wpływy obojętni – vide Marek Grechuta na „ Korowodzie” (1971), a w późniejszych latach głównie Ossian vel Osjan (założony zresztą przez Jacka Ostaszewskiego i Marka Jackowskiego, którzy terminowali w Anawie). Okres fascynacji Shankarem przeżył także Namysłowski, czego efektem na wskroś hinduski „Taj Mahal”, w którym kontrabas (Jarzębski) gra partię charakterystyczną dla tambury, fortepian (Namysłowski) zostaje potraktowany jak sitar, a perkusista (Jonkisz) na moment opuszcza swoje stałe miejsce i bierze do rąk tablę. Trwa to do momentu, gdy opowieść o indyjskiej „świątyni miłości” płynnie przeistacza się w repryzę „Winobrania” – z tym charakterystycznym, znanym już z początku płyty melodyjnym motywem, wzbogaconym jeszcze o klarnet basowy Szukalskiego. Każda podróż – nawet ta najbardziej fascynująca – musi jednak dobiec końca. Po 42 minutach wybrzmiewają więc ostatnie nuty, a słuchacz pozostaje z niezwykłymi wspomnieniami i… przejmującym poczuciem osamotnienia. Obok wydanego dwa lata później albumu „Kujaviak Goes Funky” (z Czesławem Bartkowkim na bębnach zamiast Jonkisza i grającym na elektrycznym pianinie Wojciechem Karolakiem, który zastąpił puzonistę Cieślaka) „Winobranie” zalicza się do najwybitniejszych osiągnięć Zbigniewa Namysłowskiego. Nie bez powodu – to płyta bardzo różnorodna, zarówno w stylu, jak i formie, w warstwie instrumentalnej i klimacie; bogactwo brzmień sprawia zaś, że nawet po 40 latach można smakować tę muzykę z najprawdziwszą przyjemnością i odkrywać w niej wciąż jeszcze niezbadane rejony.  Skład:- Zbigniew Namysłowski – saksofon altowy, wiolonczela, fortepian, flet
- Stanisław Cieślak – puzon
- Tomasz Szukalski – saksofon tenorowy, klarnet basowy
- Paweł Jarzębski – kontrabas
- Kazimierz Jonkisz – perkusja, instrumenty perkusyjne
|