Tu miejsce na labirynt…: Psychodeliczny skok w czarną dziurę [Elephant9, Reine Fiske „Atlantis” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Koprodukcja norwesko-szwedzka. Panowie z Elephant9, a więc Norwegowie, postanowili do nagrania swego trzeciego albumu studyjnego zaprosić Szweda Reinego Fiske, który na skandynawskiej scenie rockowo-progresywnej ma już od wielu lat, a przynajmniej od czasu uczestnictwa w grupie Landberk, status postaci kultowej. Z takiego połączenia musiało narodzić się dzieło wybitne. I tak właśnie jest – „Atlantis” to krążek wy-śmie-ni-ty!
Tu miejsce na labirynt…: Psychodeliczny skok w czarną dziurę [Elephant9, Reine Fiske „Atlantis” - recenzja]Koprodukcja norwesko-szwedzka. Panowie z Elephant9, a więc Norwegowie, postanowili do nagrania swego trzeciego albumu studyjnego zaprosić Szweda Reinego Fiske, który na skandynawskiej scenie rockowo-progresywnej ma już od wielu lat, a przynajmniej od czasu uczestnictwa w grupie Landberk, status postaci kultowej. Z takiego połączenia musiało narodzić się dzieło wybitne. I tak właśnie jest – „Atlantis” to krążek wy-śmie-ni-ty!
Elephant9, Reine Fiske ‹Atlantis›Utwory | | CD1 | | 1) Black Hole | 9:05 | 2) The Riddler | 6:13 | 3) Atlantis | 12:56 | 4) A Foot in Both | 6:11 | 5) Psychedelic Backfire | 10:33 | 6) A Place in Neither | 2:01 | 7) Freedom’s Children | 13:38 |
Chyba w żadnym innym regionie Europy współcześnie rock progresywny nie usadowił się tak blisko sceny jazzowej, jak ma to miejsce w Skandynawii, przede wszystkim zaś w Norwegii i Szwecji. Owszem, taki mariaż nie jest niczym szczególnie nowym, wystarczy przywołać brytyjską scenę Canterbury, niemiecki krautrock (a przynajmniej jedno z jego licznych oblicz) czy francusko-belgijski Zeuhl. Ale to są – nawet jeśli wciąż jeszcze funkcjonują zespoły (lub ich spadkobiercy), które czterdzieści lat temu przecierały na tym pustkowiu szlaki (vide Soft Machine Legacy, Magma) – zjawiska przeszłe. Norweska grupa Elephant9 działa natomiast teraz. A mówiąc precyzyjniej – od 2006 roku, kiedy to uformowało się w Oslo okazjonalne, jak mogło się wówczas wydawać, trio Storløkken/Eilertsen/Lofthus. Nazwa pochodziła oczywiście od nazwisk twórców kapeli, wśród których znaleźli się muzyce doskonale znani na scenie rockowo-jazzowej. Klawiszowiec Ståle Storløkken (rocznik 1969) dał się poznać z formacji Supersilent i BOL; poza tym nagrywał z Terjem Rypdalem oraz BigBang i Motorpsycho. Basista Nicolai Hængsle Eilertsen, młodszy od Storløkkena o dziewięć lat, grał z nim we wspomnianym już BigBang oraz udzielał się w The National Band. W tym roku natomiast obu panów można było usłyszeć również na krążku „ Edvard Lygre Møster” zespołu Møster!. Z kolei perkusista Torstein Lofthus (starszy od Eilertsena o rok) jest od czternastu lat podporą norweskiego (bo jest i szwedzka kapela o tej samej nazwie) Shining, choć nie stroni także od udziału w innych, niekiedy bardzo dalekich od metalowo-jazzowej stylistyki macierzystej grupy, projektach. Elephant9 zadebiutowało – już pod właściwą nazwą – w 2008 roku albumem „Dodovoodoo”, rok później ukazał się „Walk the Nile”, a po kolejnych dwunastu miesiącach – koncertowa produkcja „Live at the BBC”. „Atlantis” pojawił się w sprzedaży w 2012 roku. Wszystkie krążki ukazały się nakładem renomowanego skandynawskiego wydawnictwa Rune Grammofon.  Do udziału w realizacji najnowszej płyty swojej formacji Storløkken zaprosił niekwestionowaną gwiazdę szwedzkiego rocka progresywnego, gitarzystę Reinego Fiske, który zajął już poczesne miejsce w historii gatunku dzięki albumom wydanym z grupami Landberk (1992-1996), Morte Macabre („Symphonic Holocaust”, 1998), Dungen (od 1999) i Paatos („Timeloss”, 2002). Oprócz tego od kilku lat Fiske chętnie udziela się w projektach pobocznych, jak chociażby – stworzone wespół z wokalistami Christopherem Gunrupem i Anną Järvinen – The Amazing („The Amazing”, 2009; „Gentle Stream”, 2011); warto też wspomnieć o jego gościnnym występie na „Still Life with Eggplant” (2013) Motorpsycho. Jak więc widać, Szwed nie boi się nowych wyzwań, na dodatek świetnie odnajduje się w różnych odmianach rocka progresywnego – od muzyki zahaczającej o jazz, poprzez folk, pop, psychodelię, aż po metal. Należy jednak pamiętać, że mamy przecież do czynienia z muzykiem niezwykle doświadczonym, wszechstronnym i utalentowanym, który z niejednego pieca jadł chleb.  Na „Atlantis” składa się siedem kompozycji instrumentalnych – cztery są autorstwa Storløkkena, trzy pozostałe Eilertsena – które łącznie trwają równo godzinę (nie licząc czterdziestu sekund „na górkę”). Na początek zespół serwuje słuchaczom „Black Hole” – dziewięciominutową podróż do krainy psychodelicznego szaleństwa. Od pierwszych sekund zespół rozpędza się na dobre i z tego tempa nie rezygnuje aż do opętańczego finału. Na plan pierwszy wybijają się nade wszystko rozimprowizowane, awangardowo brzmiące klawisze (Storløkken korzysta tu z całej palety instrumentów) oraz bas, który po wstępnej partii nastawionej na rozrywanie bębenków usznych od pewnego momentu zaczyna grać niemal funkowo. W otwarciu „The Riddler” Elephant9 mocno wyhamowuje; Eilertsen udanie wprowadza w klimat pełen zadumy, po czym… następuje potężne uderzenie, które, jak wehikuł czasu, przenosi nas w lata 70. ubiegłego wieku, kiedy to królował heavy prog. Wrażenie to udaje się osiągnąć przede wszystkim dzięki wykorzystaniu organów Hammonda, ale nawet gdy klawiszowiec „przesiada” się na Minimoogu, klimat muzyki sprzed czterech dekad udaje się zachować.  Tytułowy „Atlantis” rozkręca się bardzo wolno. Najpierw Storløkken, wspomagany przez gitarę Reinego Fiske, roztacza przed słuchaczami prawdziwie kosmiczne krajobrazy dźwiękowe. Dopiero gdy po kilku minutach do kolegów dołącza Lofthus, zaczyna się prawdziwa jazda; znów przeskakujemy w lata 70., a klawiszowiec swoją partią na Hammondach zdaje się oddawać hołd świętej pamięci Jonowi Lordowi. Zresztą prowadzony przez niego dialog z gitarą, a następnie solówkę Szweda na tym instrumencie – zaliczyć należy do najsmakowitszych fragmentów na całym krążku. Tego utworu nie da się słuchać, siedząc wbitym w fotel; nogi same zaczynają „chodzić”, a ciało wpada w somnambuliczny trans. „A Foot in Both” zaskakuje z kolei z zupełnie innego powodu – to sześć minut melancholii i kontemplacji, sześć minut kojących umysł dźwięków fortepianu elektrycznego i dwunastostrunowej gitary akustycznej, na której gra Eilertsen; dodatkowym smaczkiem jest natomiast partia Fiskego na gitarze klasycznej. Słuchając tego kawałka z zamkniętymi oczyma, bez większych problemów można przenieść się w inny wymiar, odbyć wojaż w najdalsze zakątki Wszechświata.  Ta chwila wytchnienia okazuje się zresztą jak najbardziej uzasadniona i potrzebna, ponieważ kolejny utwór – „Psychedelic Backfire” – to, dla odmiany, porcja rasowego fusion wyjątkowo ostro zaprawionego psychodelią. W jednej chwili jest bowiem hardrockowo (po raz kolejny klimat budują smakowite organy Hammonda), a w innej już – spacerockowo (kłania się Hawkwind). Majestatycznie brzmiące bębny i obsesyjnie powtarzający ten sam motyw bas sprawiają natomiast, że słuchacz wpada w trans. Na tle takich kompozycji jak „Atlantis” czy właśnie „Psychedelic Backfire” dwuminutowy „A Place in Neither” może wydawać się żartem muzycznym, ale i ta rozpędzona, rock’n’rollowa miniatura z wyraźnymi ciągotkami w kierunku heavy proga udowadnia, że w Elephant9 grają artyści największego formatu. A gdyby ktoś miał co do tego jeszcze jakieś wątpliwości – otrzymuje, w formie opus magnum, „Freedom’s Children”. Łatwiej byłoby stwierdzić, czego w tym kawałku nie ma, ale byłaby to jednak ścieżka na skróty. Po kilkuminutowym progresywno-hardrockowym wstępie muzycy, nie rezygnując z mocnego uderzenia, skręcają w stronę jazz-rocka, a solówka Storløkkena mogłaby z równym powodzeniem wypełnić jedną z płyt Return to Forever (i zastąpić którąkolwiek z partii Chicka Corei). Z biegiem czasu do „zabawy” dołącza jeszcze Fiske, który na tle rozpędzonej sekcji rytmicznej „gaworzy” sobie z fortepianem elektrycznym. „Freedom’s Children” to jeden z tych utworów, które mogłyby ciągnąć się w nieskończoność, ale który trwa zaledwie… trzynaście minut (z groszami). Zaledwie? Oczywiście! Jeśli ktokolwiek go posłucha, dojdzie zapewne do tego samego wniosku.  Skład: Ståle Storløkken – instrumenty klawiszowe (Fender Rhodes, Hammond Organ, Minimoog, Grand Piano) Nicolai Hængle Eilertsen – gitara basowa, dwunastostrunowa gitara akustyczna (4), instrumenty perkusyjne (7) Torstein Lofthus – perkusja, instrumenty perkusyjne (7) Reine Fiske – gitara elektryczna (3,5,7), Nylon String Guitar (4)
|