Tryptyk bez banalnego mementa [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Kiedy w kwietniu 2014 roku SBB po raz kolejny pojawiło się na scenie, uznano to za wielką sensację. Nie bez powodu. Po blisko ćwierćwieczu z zespołem zagrał bowiem jego pierwszy perkusista, od lat mieszkający na stałe w Stanach Zjednoczonych, Jerzy Piotrowski. Pierwsze koncerty odrodzonego w oryginalnym składzie tria okazały się sukcesem. Przygodę postanowiono więc kontynuować i w lutym tego roku SBB ruszyła na kolejne tournee.
Tryptyk bez banalnego mementa [ - recenzja]Kiedy w kwietniu 2014 roku SBB po raz kolejny pojawiło się na scenie, uznano to za wielką sensację. Nie bez powodu. Po blisko ćwierćwieczu z zespołem zagrał bowiem jego pierwszy perkusista, od lat mieszkający na stałe w Stanach Zjednoczonych, Jerzy Piotrowski. Pierwsze koncerty odrodzonego w oryginalnym składzie tria okazały się sukcesem. Przygodę postanowiono więc kontynuować i w lutym tego roku SBB ruszyła na kolejne tournee.
 Kiedy 29 stycznia Polskę obiegła wiadomość o śmierci Jana Skrzeka, brata Józefa, lidera SBB, można było przez moment powątpiewać, czy zapowiadana na luty i marzec trasa koncertowa tria dojdzie do skutku. Ostatecznie rozpoczęła się zgodnie z planami – od występu w krakowskim klubie „Kwadrat” 20 lutego, skąd muzycy ruszyli do Czechowic, a następnie Poznania. Koncert w stolicy Wielkopolski odbył się we wtorek 24 lutego w klubie studenckim „Eskulap”. Tym razem rektor Uniwersytetu Medycznego, któremu placówka podlega, nie miał wątpliwości (jak było to w przypadku Behemotha), więc we wtorkowy wieczór sala zaludniła się publiką, której średnia wieku wynosiła prawdopodobnie nie mniej niż 45-50 lat. Co zresztą nie powinno dziwić, skoro trzej panowie, którzy zawładnęli sceną, liczą sobie w sumie lat… 192. Nikomu jednak nie należy wypominać wieku, jeśli właściwie wypełnia swoje obowiązki. I chociaż niektórzy mogli po wybrzmieniu ostatniej nuty nieco sarkać na zaskakująco krótkie spotkanie ze swoimi ulubieńcami (zaledwie dziewięćdziesiąt minut), należy też jednak mieć trochę wyrozumiałości. Oryginalny skład SBB – z Józefem Skrzekiem na basie i klawiszach, Apostolisem Anthimosem na gitarze oraz Jerzy Piotrowskim na bębnach (choć nie zapominajmy, że w tym czasie trio, dzięki dokooptowaniu gitarzysty Sławomira Piwowara, rozrosło się do kwartetu) – rozpadł się w 1980 roku, krótko po wydaniu doskonałego albumu „ Memento z banalnym tryptykiem”. Skrzek rozpoczął wówczas karierę solową, Lakis dołączył do Krzaka, a Keta związał się z Kombi; później grał jeszcze z wieloma artystami o proweniencji bluesowej i jazzowej (Martyna Jakubowicz, Krzysztof Ścierański, Ireneusz Dudek, Young Power), by ostatecznie wyemigrować za Atlantyk. W efekcie gdy w latach 90. XX wieku doszło do reaktywowania SBB, Józef i Apostolis musieli sięgać po innych perkusistów. W sumie na płytach i koncertach przewinęło się ich aż sześciu, a w zasadzie siedmiu, bo przecież trzeba pamiętać, że wszystkie ścieżki bębnów na albumie „SBB” sprzed trzech lat nagrał… Lakis. Aż wreszcie wiosną ubiegłego roku gruchnęła sensacyjna wieść, że zespół powróci na scenę w oryginalnym, trzyosobowym składzie, a więc z Jerzym Piotrowskim na perkusji. I tak też się stało! Pierwszy koncert odrodzonego SBB odbył się 13 kwietnia podczas wrocławskiego festiwalu „Jazz nad Odrą”; później – do końca 2014 roku – tych występów uzbierało się, z różnych okazji, jeszcze jedenaście. Ale fanom wciąż było mało. Dlatego też Skrzek, Anthimos i Piotrowski zdecydowali się ruszyć w kolejną trasę po Polsce. Jak już wiemy, przypadła ona na trudny moment dla lidera formacji, co nie pozostało zresztą bez wpływu na przebieg koncertów. Ale po kolei. Występ zaczął się bardzo punktualnie; kilka minut po godzinie dwudziestej na scenie „Eskulapu” pojawił się najpierw konferansjer, a chwilę po nim muzycy. Skrzek stanął pośrodku rozłożonych z trzech stron syntezatorów, ale zaczął się nie od gry na klawiszach, lecz na gitarze basowej. Był to jeden z pierwszych sygnałów wysłanych w stronę publiczności, że – mimo upływu czasu – będziemy mieć do czynienia z dawnym SBB. I rzeczywiście; z głośników popłynęły bowiem dźwięki „Odlotu” (kompozycji, która znalazła się czterdzieści jeden lat temu na debiutanckim „ krążku formacji”). Skrzek śpiewający: „O chmury moje! / Obłoki! / Anioły! / Białe motyle / zabierzcie mnie ze sobą / Na mgnienie jednej chwili”, zdawał się być z jednej strony szczególnie skupiony, z drugiej – jakby nieobecny. Gdzie krążyły jego myśli, chyba nietrudno się domyśleć. Kolejne utwory, oparte na improwizacjach sprzed lat, na pewno mogły się podobać. Skrzek, nie oszczędzając się, zmuszał do uległości swój bas, a Keta i Lakis starali się nadążać za umykającą im co rusz wyobraźnią lidera. Spotkali się – już bez najmniejszych wątpliwości – grając, jak zawsze w sposób porywający, „Walkin’ Around the Stormy Bay” (czyli otwarcie albumu „Welcome”), po którym Józef i Anthimos zeszli z widoku, aby dać możliwość wyszaleć się Piotrowskiemu. To również był stały element koncertów sprzed lat – solówka na bębnach, często przechodząca później w dialog dwóch perkusji (co potwierdza chociażby archiwalny album „ 1978 Buchholz”). O tym, że tak samo będzie i tym razem, świadczył fakt, że po prawej stronie sceny (patrząc od widowni) stał drugi, choć znacznie mniej rozbudowany od podstawowego, zestaw bębnów, do którego po kilku minutach zasiadł Grek. Tym samym „Drum Solo” przeistoczyło się płynnie w „Drum Battle”, a gdy na scenę powrócił lider – do końca grający już tylko na syntezatorach – nastąpił kolejny powrót do przeszłości: najpierw pod postacią „Z których krwi krew moja”, a następnie – w trochę skróconej wersji – „Mementa z banalnym tryptykiem”. Najważniejsze jednak, że nie zabrakło ani przejmującego wokalu Skrzeka (z tą niezapomnianą, przejmującą frazą: „Córko, zabici leżą pośród jabłek w sadzie”), ani kapitalnej solówki gitarowej Lakisa. „Memento…” to kolejny utwór, który musi przypominać Józefowi jego młodszego, zmarłego przed niespełna miesiącem brata; grającego na harmonijce ustnej Jana Skrzeka można było przecież usłyszeć w oryginalnej, studyjnej wersji tej kompozycji. Jankowi był jednak poświęcony ostatni, jak się później okazało, fragment koncertu – przeszywający smutkiem blues – po którym lider SBB zszedł ze sceny, by na nią już nie powrócić. Mimo oklasków i przywołujących do okrzyków publiczności; nawet mimo pewnego zaskoczenia rysującego się na twarzach kłaniających się widzom Anthimosa i Piotrowskiego. Ale czy można mieć o to żal do Skrzeka? 
|