Tu miejsce na labirynt…: Warto czekać na Polskę [Piotr Damasiewicz, Power of the Horns Ensemble „Polska” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Trzeba mieć odwagę, aby w naszych czasach zatytułować swoje dzieło tak jednoznacznie i deklaratywnie – „Polska”. Jakie były intencje trębacza Piotra Damasiewicza i prowadzonej przez niego jazzowej formacji Power of the Horns? Pomiędzy wierszami jest to wyjaśnione we wkładce do płyty, która prezentuje się jeszcze lepiej niż wydany przed sześcioma laty świetny debiut „Alaman”.
Tu miejsce na labirynt…: Warto czekać na Polskę [Piotr Damasiewicz, Power of the Horns Ensemble „Polska” - recenzja]Trzeba mieć odwagę, aby w naszych czasach zatytułować swoje dzieło tak jednoznacznie i deklaratywnie – „Polska”. Jakie były intencje trębacza Piotra Damasiewicza i prowadzonej przez niego jazzowej formacji Power of the Horns? Pomiędzy wierszami jest to wyjaśnione we wkładce do płyty, która prezentuje się jeszcze lepiej niż wydany przed sześcioma laty świetny debiut „Alaman”.
Piotr Damasiewicz, Power of the Horns Ensemble ‹Polska›Utwory | | CD1 | | 1) Billy | 04:04 | 2) Kleofas | 12:32 | 3) Polska I | 04:20 | 4) Polska II | 08:16 | 5) Psalm for William Parker | 13:03 |
Oj, wystawił Piotr Damasiewicz cierpliwość swoich wielbicieli na bardzo poważną próbę! Sześć lat bowiem kazał im czekać na nowy album kierowanego przez siebie big bandu Power of the Horns. Na szczęście czas milczenia dobiegł końca. Dodajmy jednak, gwoli ścisłości, że było to milczenie płytowe, ponieważ na koncertach można było się z tymi muzykami spotkać niejednokrotnie. Inna sprawa, że Damasiewicz przyzwyczaił nas do tego, iż długo przygotowuje i cyzeluje swoje wydawnictwa. Wszak debiutancki krążek Power of the Horns – koncertowy „ Alaman” (2013) – zarejestrowany został dopiero w piątym roku działalności, a wydany w następnym. Oczywiście w tym czasie trębacz angażował się również w inne projekty („Imprographic 1”, 2013; „Mnemotaksja”, 2014), ale nie zmienia to faktu, że nie należy do tych artystów, którzy ścigają się z innymi na premiery. Pomiędzy nagraniem obu albumów skład grupy został nieznacznie uszczuplony i jednocześnie w połowie zmodyfikowany. Pożegnali się z nią saksofonista Marek Pospieszalski, kontrabasiści Jakub Mielcarek i Max Mucha, perkusiści Gabriel Ferrandini i Wojciech Romanowski oraz perkusjonista Tomas Sanchez. Na ich miejsce Damasiewicz zaprosił do współpracy nie mniej cenionych muzyków młodego pokolenia, w tym saksofonistę tenorowego Gerarda Lebika, kontrabasistów Ksawerego Wójcińskiego (duet z Wojciechem Jachną, Charles Gayle Trio, Hera) i Jakuba Cywińskiego oraz – tym razem tylko jednego – perkusistę Samuela Halla. Ze „starej gwardii” w składzie formacji pozostali natomiast: saksofonista altowy Maciej Obara (stojący na czele własnych tria i kwartetu), saksofonista sopranowy Adam Pindur, puzonista Paweł Niewiadomski (nagrany z towarzyszeniem Wójcińskiego „ Introduction”) oraz pianista Dominik Wania (w składzie grup Obary). Jak więc widać, w nowej odsłonie Power of the Horns spotkali się zarówno muzycy od lat grający ze sobą w różnych konfiguracjach, jak i tacy, którzy poznali się – przynajmniej na niwie artystycznej – nie tak dawno. Może dlatego Damasiewicz uznał, że tym razem bezpieczniej będzie zarejestrować materiał nie „na żywo”, ale w studiu, w którym będzie można dokonać pewnych poprawek. Sesja nie ciągnęła się jednak w nieskończoność, zamknęła się w dwóch dniach – 31 lipca i 1 sierpnia 2019 roku. A odbyła się w Studiu S2 Polskiego Radia. Gotowy już materiał – nagrany i zmiksowany przez Michała Kupicza (z eksperymentalno-noise’owego projektu BNNT) – sprzedano polsko-brytyjskiej wytwórni Astigmatic Records, która choć istnieje zaledwie od kilku lat, zaskarbiła już sobie przychylność fanów współczesnego jazzu, wydając między innymi albumy takich formacji, jak EABS, Levitation Orchestra czy Cykada. A skąd tytuł płyty? Opisując kulisy jego narodzin, lider nonetu zdradził, że nie tylko on, ale także pozostali artyści wsłuchiwali się w nagrania Tomasza Szukalskiego, Piotra Wojtasika i Tomasza Stańki (jak również amerykańskiego saksofonisty Billy’ego Harpera); poza tym bardzo dotknęło ich odejście w krótkim czasie bliskich im z racji wykonywanego zawodu osób, jak wspomniany już Stańko, perkusista Grzegorz Grzyb, fotografik Marek Karewicz oraz wokalistka Kora (Olga Jackowska). Wraz z ich śmiercią polska kultura poniosła niepowetowane straty. Warto więc – idąc tokiem rozumowania Damasiewicza – oddać im hołd w sposób najbardziej godny dla wybitnych artystów. Nagrać dzieło. Ba! Wielkie Dzieło. I takim też jest „Polska”. Na debiutancki „ Alaman” złożyły się trzy rozbudowane kompozycje, trwające ponad siedemdziesiąt minut. W przypadku „Polski” utworów jest pięć, a całość trwa pół godziny krócej, co oznacza, że mamy tym razem do czynienia ze znacznie krótszą i bardziej zwartą formą. Czy w związku z tym Damasiewicz bardziej powściągnął swoją wyobraźnię? Niekoniecznie. Raczej nadał jej wyrazistsze ramy, odchodząc od intuicyjnej swobody charakterystycznej dla takich klasyków jazzu improwizowanego, jak amerykańskie Sun Ra Arkestra czy Art Ensemble of Chicago, na rzecz skandynawskiej precyzji pokroju Angles 9 czy Scheen Jazzorkester. Ta zmiana zdecydowanie wyszła polskiemu big bandowi na dobre. Choć nie wątpię, że mogą znaleźć się i tacy, którzy będą tęsknić za jego szamańskim obliczem znanym z „Alamanem”. Płytę otwiera czterominutowy „Billy” (w domyśle dedykowany czarnoskóremu saksofoniście Billy’emu Harperowi, jednemu z klasyków amerykańskiego post-bopu i jazzu modalnego). Od pierwszych sekund zespół gra bardzo intensywnie, o czym decyduje głównie rozbudowana sekcja rytmiczna (Wójciński, Cywiński i Hall), choć i wspierający ją na fortepianie Wania ma sporo do powiedzenia. Kiedy po niespełna trzydziestu sekundach dołącza do nich pięcioosobowa sekcja dęta, musi przyjąć narzucone przez kolegów zasady, co tylko zwiększa poziom intensywności – i dźwięków, i doznań słuchacza. Z czasem wprawdzie dęciaki stają się delikatniejsze, ale emocji nie brakuje do samego końca. dostarczają ich zwłaszcza wybijający się na plan pierwszy saksofoniści, toczący ze sobą dialog, którego nie powstydziliby się John Coltrane z Paulem Quinichette’em. Klasyczne brzmienie zespołu przenosi nas w końcówkę lat 50. i początek następnej dekady, kiedy to z hard- i post-bopu powoli rodził się free jazz. Drugi w kolejności „Kleofas” zaczyna się od narastającej partii instrumentów dętych, które osiągnąwszy apogeum, w dalszym ciągu płyną swobodnie i melodyjnie. Gdy nowy wątek otwiera jeden z kontrabasistów, dęciaki dostrajają się do jego nostalgicznej opowieści. Mimo pewnej eteryczności, nie brakuje im jednak rozmachu ani wewnętrznej mocy. Z czasem przed szereg wybija się puzonista, za którym następnie podąża jeden z saksofonistów – i przez kilka kolejnych minut to oni nadają ton całej orkiestrze. Aż do wyciszenia i przekazania „pałeczki” pianiście. Ostatnie słowo należy jednak do kontrabasisty, który w postbopowym stylu finalizuje całość. Dwie kolejne kompozycje, chociaż połączone, znacznie się od siebie różnią – to „Polska I” i „Polska II”. Swoją drogą można zastanawiać się, czy nie jest to przypadkiem symboliczne odzwierciedlenie sytuacji politycznej panującej w kraju. W każdym razie część pierwsza ma refleksyjno-romantyczny charakter (ważną rolę odgrywa w niej fortepian), druga natomiast charakteryzuje się szybkim tempem i dużą dynamiką. Chociaż mniej więcej w połowie na placu boju pozostaje tylko jeden instrumentalista – Piotr Damasiewicz, którego solówka budzi z każdą sekundą większy niepokój. Na zwieńczenie albumu lider formacji wybrał kompozycję, którą Power of the Horns ma w swoim repertuarze już od wielu lat – „Psalm for William Parker” (dedykowane legendarnemu amerykańskiemu kontrabasiście). Jej pierwsza, ponad półgodzinna wersja trafiła na „ Alaman”, ta z „Polski” jest dużo bardziej zwarta i oszczędna. Dość powiedzieć, że przykrojono ją do zaledwie trzynastu minut. Czy coś na tym straciła? Nic a nic. Pierwsze minuty wypełnia fortepianowa introdukcja przeradzająca się później – głównie za sprawą sekcji dętej – w klasyczne free (nawiązujące w formie do wspomnianego już Angles 9). W potężnym nawale dźwięków krystalizują się następnie zaskakująco stonowane partie solowe saksofonów. I, o dziwo, tym, który stara się poganiać kolegów, aby podkręcili tempo i przydali mocy okazuje się… Dominik Wania. W efekcie mamy do czynienia z bardzo intensywną, wręcz gwałtowną końcówką – z wbijającymi się w uszy alarmistycznie brzmiącymi dęciakami. Czy to też symbol? Warto było czekać na „Polskę”! Albumem tym Piotr Damasiewicz po raz kolejny udowodnił, że jest muzycznym wizjonerem, liderem big bandu na miarę Jana Ptaszyna Wróblewskiego czy Zbigniewa Namysłowskiego. Byle tylko w przyszłości obdarowywał słuchaczy swymi płytami równie często, jak robili to oni w swych najlepszych latach.  Skład: Piotr Damasiewicz – dyrygent, trąbka Adam Pindur – saksofon sopranowy Maciej Obara – saksofon altowy Gerard Lebik – saksofon tenorowy Paweł Niewiadomski – puzon Dominik Wania – fortepian Ksawery Wójciński – kontrabas Jakub Cywiński – kontrabas Samuel Hall – perkusja
|