Tu miejsce na labirynt…: Zmiany, które wychodzą na dobre [Spidergawd „Spidergawd VI” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Straciliście już nadzieję na to, że kiedyś jeszcze ukaże się nowa płyta norweskiego Spidergawd? Ja – przyznaję – miałem chwile zwątpienia. Z tym większą radością przyjąłem więc wieść o premierze albumu „Spidergawd VI”, na który trzeba było czekać cierpliwie niemal całe trzy lata. Ale w końcu jest! Jeszcze bardziej hardrockowy i heavymetalowy, ale przy tym wciąż tak samo melodyjny i ekscytujący.
Tu miejsce na labirynt…: Zmiany, które wychodzą na dobre [Spidergawd „Spidergawd VI” - recenzja]Straciliście już nadzieję na to, że kiedyś jeszcze ukaże się nowa płyta norweskiego Spidergawd? Ja – przyznaję – miałem chwile zwątpienia. Z tym większą radością przyjąłem więc wieść o premierze albumu „Spidergawd VI”, na który trzeba było czekać cierpliwie niemal całe trzy lata. Ale w końcu jest! Jeszcze bardziej hardrockowy i heavymetalowy, ale przy tym wciąż tak samo melodyjny i ekscytujący.
Spidergawd ‹Spidergawd VI›Utwory | | CD1 | | 1) Oceanchild | 04:41 | 2) At Rainbows End | 04:21 | 3) Running Man | 03:50 | 4) Into the Deep Serene | 05:50 | 5) Prototype Design | 03:43 | 6) Yours Truly | 04:21 | 7) Narcissus’ Eye | 05:03 | 8) Morning Star | 05:25 |
Premiera każdej kolejnej płyty norweskiej formacji (bez obaw o nadużycie można nazwać ją supergrupą) Spidergawd wywołuje u mnie uczucie wielkiego szczęścia. Martwi natomiast fakt, że trzeba na nie czekać coraz dłużej. O ile cztery pierwsze albumy zespołu rodem z Trondheim – „ Spidergawd” (2014), „ Spidergawd II” (2015), „ Spidergawd III” (2016) oraz „ Spidergawd IV” (2017) – ukazywały się w regularnych rocznych odstępach, o tyle wydawnictwo „ Spidergawd V” ukazało się po – bez jednego miesiąca – dwóch latach, a najnowsze – zatytułowane tradycyjnie „Spidergawd VI” – po blisko trzech (do równego rachunku także zabraknął jeden miesiąc). Przestaje to jednak mieć znaczenie w momencie, kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki utwory otwierającego krążek, które stają się portalem do równoległego, ale na pewno piękniejszego świata. Tę trzyletnią nieobecność da się wprawdzie usprawiedliwić, choć czy zrozumieć – to już inna sprawa. W każdym razie po wydaniu i trasie promującej longplay „Spidergawd V” w zespole nastąpiły pewne turbulencje personalne. Z kolegami postanowił rozstać się saksofonista Rolf Martin Snustad, który jednak po roku – jak przekonują pozostali muzycy – przemyślał sprawę i – jak syn marnotrawny – powrócił na łono zespołu. Jednocześnie dokooptowany został piąty członek grupy, którym okazał się gitarzysta Brynjar Takle Ohr. Chociaż nie jest szczególnie znaną postacią poza Norwegią, to mimo wszystko ma całkiem bogaty bagaż doświadczeń. Występował bowiem w rockowo-alternatywnej formacji Bare Egil Band (i jej kilku wariacjach), southern-bluesowym El Cuero oraz efemerycznym hardrockowo-progresywnym El Doom & the Born Electric (w składzie ze znakomitą jazzrockową gitarzystką Hedwig Mollestad). Drugi powód tak długiego milczenia zespołu to zaangażowanie tworzących go muzyków w inne projekty. Wokalista i gitarzysta Per Borten odnalazł się ponownie w reaktywowanym The Moving Oos („Romancer”, 2019; „Made from Sin”, 2020); basista Hallvard Gaardløs spróbował swych sił w stonerowo-metalowym Draken („Draken”, 2021), a perkusista Kenneth Kapstad nie tylko zasilił szeregi reaktywowanego hardrockowego Goat the Head („Strictly Physical”, 2021), ale wziął również udział w realizacji nowych albumów folkowej wokalistki Moniki Heldal („Ravensdale”, 2021) oraz jazzrockowej formacji Møster! („ Dust Breathing”, 2020). W tym kontekście można by stwierdzić, że fakt, iż muzykom Spidergawd udało się w końcu spotkać w studiu, aby zarejestrować nowy materiał – zakrawa na cud. Doszło do tego w studiu Sørgården w Trondheim we wrześniu… 2020 roku. Właśnie! I to jest najbardziej niezrozumiałe! Dlaczego z publikacją „Spidergawd VI” zwlekano tak długo (bo aż piętnaście miesięcy)? Może kiedyś członkowie zespołu raczą to wyjaśnić… Płytę tradycyjnie wydała norweska niezależna wytwórnia Crispin Glover Records (z siedzibą w Trondheim), a na jej okładce ponownie – już po raz szósty! – znalazł się surrealistyczny obraz francuskiego malarza Émile’a Morela. To wszystko świadczyłoby o kontynuacji obranej przed kilku laty drogi. I tak jest w rzeczywistości. Tyle że jest to kontynuacja ewolucyjna. Mniej więcej od „ Spidergawd IV” można bowiem dostrzec w stylu grupy pewną zmianę: mniej w jej muzyce psychodelii i progresu, znacznie więcej natomiast klasycznego hard rocka i heavy metalu. W przypadku „Spidergawd VI” można stwierdzić wprost, że największą inspiracją Norwegów stała się – uwaga! uwaga! – święcąca największe triumfy w latach 80. ubiegłego wieku New Wave of British Heavy Metal (NWoBHM). Słuchając kolejnych kompozycji nie trudno odnaleźć w nich nawiązania do wczesnej twórczości Tygers of Pan Tang, Samson czy Diamond Head. Ta stylistyczna wolta przypieczętowana została włączeniem do instrumentarium drugiej gitary (przypominam: Brynjar Takle Ohr), dzięki czemu muzyka Norwegów nabrała ostrości i wyrazistości, nie tracąc przy tym nic z charakterystycznej dla niej zwiewności i melodyjności. Na początek Per Borten i jego koledzy wybrali „Oceanchild” – utwór ten rozpoczyna się od rozpędzonej perkusji Kapstada, do którego szybko dołączają obaj gitarzyści oraz wokalista. Choć śpiew Pera lokuje tę kompozycję wśród numerów, które można określić mianem „przebojowych”, instrumentaliści, a więc i sam Borten, robią wiele, by przyda mu rockowego pazura – gitary brzmią więc przeszywająco, a sekcja rytmiczna nie szczędzi „ognia”. Dodatkową atrakcją jest wieńczący „Oceanchild” popis jednego z gitarzystów. Tylko którego? Obaj bowiem podzielili się na tym albumie partiami solowymi, a w opisie płyty brak szczegółowych informacji, który za co odpowiadał. Jeszcze bardziej porywająco prezentuje się drugi w kolejności „At Rainbows End”, w którym swoje „pięć minut” mają i Borten, i Takle Ohr. Chociaż zbudowany jest na podobnych założeniach, co „Oceanchild”, wszystkiego jest w nim więcej – energii i rozmachu, melodii i ciężaru. Nic więc dziwnego, że już po pierwszym przesłuchaniu, można się w nim „zapaść” bez reszty. „Running Man” to z kolei pierwsza – i, jak wiadomo, wcale nie ostatnia – „podróż” w przestrzeni (czyli z Norwegii na Wyspy Brytyjskie) i w czasie (z trzeciej dekady XXI wieku w lata 80. poprzedniego stulecia). Gdyby nie nowoczesna produkcja, naprawdę można by uznać, że to utwór wzięty żywcem z albumu któregoś z klasyków NWoBHM. Podobnie ma się rzecz z kolejnymi na liście – „Into the Deep Serene” oraz „Prototype Design”. Ten pierwszy urzeka mocą, ten drugi – chórkami męskimi. W obu centralnymi punktami są partie gitar; w przypadku „Prototype Design” to nawet dwie solówki następujące po sobie.  Panowie ze Spidergawd bardzo sprawnie łączą ze sobą elementy hard rocka i heavy metalu, o co zresztą nie jest wcale trudno, bo przecież oba gatunki są ze sobą bardzo blisko spokrewnione. Słychać to wyraźnie zwłaszcza w „Yours Truly” i „Narcissus’ Eye”, w których norweski kwintet nieco zwalnia tempo, dzięki czemu kompozycje stają się bardziej dostojne i patetyczne. „Narcissus’ Eye” to jednoczenie najwolniejszy i najcięższy utwór na „Spidergawd VI”, choć gitary wciąż są ostre jak chirurgiczne skalpele, a śpiew Bortena oscyluje na pograniczu krzyku (w czym Per zaczyna przypominać… Bruce’a Dickinsona). Album zamyka prawdziwie mocarny „Morning Star”. Za sprawą Hallvarda Gaardløsa (który pełni tu nie tylko rolę basisty, ale także głównego wokalisty) oraz Kennetha Kapstada zyskuje on na tempie, nic nie tracąc na ciężarze. W środkowej części mamy natomiast do czynienia z iście progresywnym wtrętem gitarowym, w którym przebija się także do uszu słuchaczy saksofon Rolfa Martina Snustada. Cóż, w przeciwieństwie do poprzednich płyt Spidergawd, tym razem słychać go rzadko i najczęściej na drugim bądź trzecim planie. Co zapewne wynikło z tego, że Rolf wrócił do zespołu w momencie, kiedy prace nad płytą były już mocno zaawansowane. „Spidergawd VI” to kolejny doskonały album formacji z Trondheim. Świadczący o tym, że z jednej strony można pozostać wiernym obranej przez siebie drodze, ale z drugiej – nie musi to wcale oznaczać stagnacji artystycznej. Przyjęcie do zespołu drugiego gitarzysty okazało się strzałem w dziesiątkę. Już teraz zacieram ręce na myśl, jak wspaniałym dziełem może okazać się… „Spidergawd VII”, zakładając oczywiście, że Snustad będzie miał większy udział w jego powstaniu.  Skład: Per Borten – śpiew, gitara elektryczna Brynjar Takle Ohr – gitara elektryczna Rolf Martin Snustad – saksofon, chórek Hallvard Gaardløs – gitara basowa, śpiew (8), chórek Kenneth Kapstad – perkusja
|