Tu miejsce na labirynt…: Cyrograf pozostaje aktualny [Faust „Daumenbruch” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Literacki doktor Faust, zawiedziony naukowiec, podpisał cyrograf z Diabłem, mając nadzieję, że ten będzie mu wiernie służył i że dzięki niemu zdobędzie nieograniczoną wiedzę i władzę. A jak to było z Faustem muzycznym? Trudno coś stwierdzić wprost, ale fakt, że zespół (a w zasadzie jedno z jego wcieleń) po półwieczu od powstania wciąż nagrywa świetne płyty – w tym tę najnowszą „Daumenbruch” – rodzi pewne podejrzenia co do źródeł sukcesu.
Tu miejsce na labirynt…: Cyrograf pozostaje aktualny [Faust „Daumenbruch” - recenzja]Literacki doktor Faust, zawiedziony naukowiec, podpisał cyrograf z Diabłem, mając nadzieję, że ten będzie mu wiernie służył i że dzięki niemu zdobędzie nieograniczoną wiedzę i władzę. A jak to było z Faustem muzycznym? Trudno coś stwierdzić wprost, ale fakt, że zespół (a w zasadzie jedno z jego wcieleń) po półwieczu od powstania wciąż nagrywa świetne płyty – w tym tę najnowszą „Daumenbruch” – rodzi pewne podejrzenia co do źródeł sukcesu.
Faust ‹Daumenbruch›Utwory | | CD1 | | 1) Weisse Schokolade | 22:54 | 2) Default Mood | 14:55 | 3) Border River [Full Version] | 18:58 |
Legendy krautrocka – zespoły, które pierwsze kroki na scenie stawiały bądź pod koniec lat 60., bądź na początku lat 70. ubiegłego wieku i którym udało się, często nie bez turbulencji, przetrwać do dzisiaj – mają się w ostatnich latach całkiem nieźle. Guru Guru przed dwoma laty przypomniał o sobie zarejestrowanym na festiwalu w Shenzhen koncertowym albumem „ Live in China”, fantastyczne okazało się także najnowsze wydawnictwo formacji Embryo (mimo że nagrane już po śmierci Christiana Burcharda) – „ Auf Auf” (2021), a teraz jeszcze do tego grona dołącza nie mniej fascynująca premierowa płyta Fausta – „Daumenbruch” (2022). Czy można było pomarzyć o piękniejszej końcówce poprzedniego i początku obecnego roku? Historia Fausta jest długa i skomplikowana. Nie czas tu jednak ani miejsce, aby opisywać ją w całości, ale o kilku epizodach i zwrotach akcji wspomnieć trzeba. Grupa powstała w 1971 roku na północy Niemiec – w Bremie, choć niebawem muzycy przenieśli się do Hamburga – z połączenia dwóch innych zespołów: Nukleus (w którym występowali: urodzony w Casablance gitarzysta Jean-Hervé Péron, gitarzysta i klawiszowiec Rudolf Sosna oraz grający na syntezatorze i saksofonie Gunther Wüsthoff) oraz Campylognatus Citelli (którego członkami byli z kolei: organista Hans Joachim Irmler i perkusiści Arnulf Meifert oraz Werner „Zappi” Diermaier). Do połowy lat 70. muzycy wydali cztery własne krążki, które weszły do kanonu niemieckiego rocka: „Faust” (1971), „So Far” (1972), „The Faust Tapes” (1973) oraz „Faust IV” (1973). Do tego doliczyć należy jeszcze longplay „Outside the Dream Syndicate” (1973), na którym formacja towarzyszyła awangardowemu amerykańskiego artyście Tony’emu Conradowi. Niestety, w 1975 roku drogi muzyków rozeszły się na piętnaście lat. Głównymi inicjatorami reaktywacji grupy byli Irmler, Péron i Diermaier. Nowy Faust pod ich rządami wydał kilka interesujących albumów: „Rien” (1994), „Faust Wakes Nosferatu” (1997) i „Ravvivando” (1999), po czym w połowie pierwszej dekady XXI wieku nastąpił rozłam: Hans Joachim poszedł w jedną stronę, a Jean-Hervé i „Zappi” w drugą, przy czym obie strony konfliktu postanowił kontynuować karierę pod starą nazwą. W efekcie podziału od tej pory funkcjonowały dwa Fausty. Ten Pérona i Diermaiera wykazał się wyjątkową aktywnością, publikując między innymi: koncertowy, nagrany w Krakowie „Od serca do duszy” (2007), „Something Dirty” (2011), „jUSt” (2014) i „Fresh Air” (2017). Po wydaniu ostatniej z wymienionych płyt odszedł Jean-Hervé i Werner pozostał na placu boju sam. Choć może nie tak do końca sam, ponieważ o wsparcie poprosił innego członka-założyciela Fausta – Gunthera Wüsthoffa, w nowym wcieleniu odpowiadającego za efekty elektroniczne. Poza nimi w składzie znaleźli się jeszcze: gitarzysta Jochen Arbeit (a właściwie Stezelczyk), klasyk sceny zachodnioberlińskiej (vide nowofalowy Leben und Arbeiten i ambientowe produkcje solowe), gitarzysta Uwe Bastiansen (niegdyś w gotyckim Mask For, alternatywnym Bagio i postpunkowym Abwärts), basista Dirk Dresselhaus (zaangażowany w tyle projektów, że pewnie sam wszystkich nie pamięta), harfistka Sonja Kosche (dodatkowo obsługujące przedziwne instrumenty własnej produkcji), perkusistka Elke Drapatz oraz urodzony w Stanach Zjednoczonych perkusjonista Andrew Unruh (a tak naprawdę Chudy), który zapisał się w dziejach rocka industrialnego jako współtwórca Einstürzende Neubauten. Trzeba przyznać, że to bardzo zacne grono. W kontekście tego nie dziwi fakt, że „Daumenbruch” – wydany przez amerykańską niezależną wytwórnię Eroto Tox Decodings z Asheville w Karolinie Północnej – okazał się tak wartościowym dziełem.  Praca nad materiałem przebiegała w dwóch etapach. Najpierw w prywatnym studiu Dirka Dresselhausa nagrano podkłady rytmiczne (zrobili to Werner, Elke i Dirk), a potem taśmy rozesłano do pozostałych muzyków, którzy dograli swoje. Taka praca na odległość – poniekąd „zdalna” – mogła okazać się pułapką, wszak brak interakcji personalnych mógł sprawić, że całość okazałaby się mało spójna. Tak – na szczęście – się nie stało. „Daumenbruch” to materiał bardzo konsekwentny, brzmiący nadzwyczaj świeżo, ale jednocześnie nawiązujący do tego, co zespół prezentował na początku lat 70. XX wieku. Czego zatem się spodziewać? Mnóstwa eksperymentów, szczypty awangardy, niemało rocka industrialnego i ambientu. Chyba wystarczy, prawda? Czujecie się zachęceni? Dodam jeszcze tylko, że na płytę trafiły wprawdzie zaledwie trzy, ale za to mocno rozbudowane utwory, w których muzycy dali sobie naprawdę sporo miejsca i czasu, aby wszystko wybrzmiało właśnie tak, jak im na tym zależało. Bez pośpiechu, lecz także bez przynudzania.  Na początek wybrano kompozycję najdłuższą, liczącą dwadzieścia trzy minuty „Weisse Schokolade”. Zaczyna się ona w sposób stonowany – od fortepianu (to prawdopodobnie sample) i perkusjonaliów, do których z dalekiego planu dołącza z czasem cichutki bas. Donikąd nie pędząc, zespół powoli snuje swoją opowieść; z każdą kolejną minutą dorzuca nowy element: a to dźwięki gitary, a to jakiś efekt elektroniczny. Całość nie tylko nabiera mocy, ale również wprowadza w trans, co w dużej mierze zawdzięczamy wykorzystaniu na dużą skalę żywych instrumentów (perkusja i gitary), które doskonale przegryzają się z elektroniką. Po pierwszym przesileniu i wyciszeniu muzycy od nowa budują narrację, tym razem jednak stricte eksperymentalną i industrialną, z wykorzystaniem sampli, loopów i przedziwnych dźwięków, z dużym prawdopodobieństwem generowanych przez instrumenty wyprodukowane w domowym zaciszu przez Sonję Kosche. Ostatnie pięć minut to jeszcze jedna odsłona utworu – wciąż oparta na efektach elektronicznych, lecz bardziej stonowana i nastrojowa, czego dowodem chociażby wykorzystanie… harfy.  Najkrótszy w całym zestawie „Default Mood” zdaje się pełnić rolę przerywnika (to nic, że piętnastominutowego!) pomiędzy „Weisse Schokolade” a „Border River (Full Version)”. Pomijając „żywe” bębny i perkusjonalia (vide Drapatz, Unruh i Diermaier), dominują w nim przede wszystkim eksperymenty dźwiękowe i industrialno-noise’owe pogłosy i zgrzyty. Nawet gitary zostały zapętlone i przepuszczone przez jakiś efekt, aby brzmieniem pasowały do reszty. Mimo wszechobecnej elektroniki, numer ten tętni życiem. Muzycy Fausta wiedzą, jak przydać mu mocy, nie tylko podkręcając poziom dynamiki, lecz także zagęszczając fakturę kompozycji. Po intensywnym finale „Default Mood” następuje… jeszcze bardziej intensywne otwarcie „Border River (Full Version)”, któremu ton nadają wysunięte na plan pierwszy bębny i perkusjonalia. Nawet kiedy pojawia się powłóczysta gitara, musi zadowolić się drugim planem. Dopiero w drugiej części wszystko to ginie pochłonięte przez – pełną niepokoju – elektroniczną „magmę”, która od awangardy płynnie przechodzi w improwizację freejazzową, by całość zwieńczyć zgiełkliwym noise’em. Taaak, to ten sam Faust, który czarował słuchaczy pół wieku temu – odważny i bezkompromisowy, po raz kolejny przekraczający granice, ale jednocześnie pamiętający o swoich krautrockowych korzeniach. Oby „Zappiemu” Diermaierowi, mimo ponad siedemdziesięciu lat na karku, nie zabrakło w najbliższym czasie zdrowia ani werwy, co – miejmy nadzieję – przełoży się niebawem na kolejne, równie doskonałe, albumy.  Skład: Jochen Arbeit – gitara elektryczna, loopy Uwe Bastiansen – gitara elektryczna, sample Dirk Dresselhaus – gitara basowa, gitara elektryczna Gunther Wüsthoff – efekty elektroniczne Sonja Kosche – harfa, wentylator, instrumenty własnej produkcji Elke Drapatz – perkusja, efekty elektroniczne Werner „Zappi” Diermaier – perkusja Andrew Unruh – instrumenty perkusyjne
|