Pół wieku po nagraniu koncertowe nagrania Kwintetu Tomasza Stańki wreszcie trafiają „pod strzechy”. Na dwóch albumach zatytułowanych „Wooden Music” znajduje się muzyka dokumentująca najbardziej rozimprowizowany, freejazzowy okres w twórczości polskiego trębacza. Pierwsza płyta zawiera występ z Bremy; druga, która ukaże się za kilka miesięcy, z Hamburga. Stańce towarzyszą legendy polskiego jazzu.
Tu miejsce na labirynt…: „Drewniani” muzykanci z Bremy
[Tomasz Stańko Quintet „Wooden Music I” - recenzja]
Pół wieku po nagraniu koncertowe nagrania Kwintetu Tomasza Stańki wreszcie trafiają „pod strzechy”. Na dwóch albumach zatytułowanych „Wooden Music” znajduje się muzyka dokumentująca najbardziej rozimprowizowany, freejazzowy okres w twórczości polskiego trębacza. Pierwsza płyta zawiera występ z Bremy; druga, która ukaże się za kilka miesięcy, z Hamburga. Stańce towarzyszą legendy polskiego jazzu.
Tomasz Stańko Quintet
‹Wooden Music I›
Utwory | |
CD1 | |
1) Piece 1 | 03:55 |
2) Piece 2 | 04:57 |
3) Piece 3 | 12:25 |
4) Piece 4 | 03:11 |
5) Piece 5 | 21:58 |
6) Piece 6 | 08:56 |
Tomasz Stańko (1942-2018) to – bez wątpienia – jeden z najbardziej wpływowych artystów jazzowych w historii muzyki światowej. Do wielkiej kariery przygotowywał się u boku takich mistrzów, jak Michał Urbaniak, Andrzej Trzaskowski czy Krzysztof Komeda, z którym nagrał legendarny album „Astigmatic” (1966). Ośmielony sukcesami, jeszcze będąc akompaniatorem słynnego pianisty, stworzył pierwszy własny zespół, w którym znaleźli się saksofonista tenorowy Janusz Muniak (1941-2016), kontrabasista Jan Gonciarczyk i perkusista Janusz Stefański (1946-2016). Jesienią 1967 roku kwartet ten zaprezentował się, obok kwintetu Komedy, na warszawskim festiwalu Jazz Jamboree. Kilka miesięcy później pianista opuścił Polskę, udając się do Stanów Zjednoczonych. W tym momencie nic ani nikt nie stał już na przeszkodzie, by Stańko mógł poświęcić się pielęgnowaniu własnej formacji. By wzbogacić brzmienie, przyjęto do kompanii drugiego saksofonistę (tym razem altowego) –
Zbigniewa Seiferta (1946-1979), który szybko jednak przerzucił się z instrumentu dętego na skrzypce. Kiedy pod koniec 1968 roku z grupą pożegnał się Gonciarczyk, a zastąpił go Bronisław Suchanek (rocznik 1948) – narodził się najsłynniejszy skład Tomasz Stańko Quintet.
Dyskografia tej formacji nie była zbyt bogata. Zresztą czego można było oczekiwać, skoro przetrwała ona jedynie kilka lat, do 1973 roku (na koniec występując już z niemieckim kontrabasistą Hansem Hartmannem). W tym czasie ukazały się trzy płyty Kwintetu: poświęcona zmarłemu wiosną 1969 roku Krzysztofowi Komedzie „Music for K” (1970), wydana jedynie w zachodnich Niemczech koncertowa „Jazzmessage from Poland” (1972) oraz zarejestrowana „na żywo” w Monachium – już bez Suchanka – „
Purple Sun” (1973). Każda doskonała i każda… inna. Jakby nagrały je różne formacje. Który album był najbardziej reprezentatywny? I tu, poszukując wiarygodnej odpowiedzi, trafiamy na problem: muzyka grupy bowiem w znaczący sposób ewoluowała; w swej „epoce środkowej” (której owocem był „Jazzmessage from Poland”) poświęcała ona uwagę głównie graniu free jazzu – i to takiego free, że już bardziej free nie można było. Jakby Polacy za wszelką cenę chcieli udowodnić, że są w stanie „przekrzyczeć” samego
Petera Brötzmanna, uchodzącego za saksofonistę najgłośniej grającego na świecie.
Szczególnie twórczy dla Kwintetu był rok 1972. Grupa mieszkała wówczas w Republice Federalnej Niemiec, niemal każdego dnia grając w stu procentach improwizowane koncerty klubowe. Trzy z nich zostały zarejestrowane: występ na festiwalu jazzowym w nadreńskim Iserlohn (28 maja) został wydany na wspomnianym już „Jazzmessage from Poland”, dwa pozostałe – w Bremie (15 czerwca) i Hamburgu (9 listopada) – trafiły do radiowych archiwów. Tam też zostały odnalezione po latach, dzięki czemu wreszcie będą mogły ujrzeć światło dzienne za sprawą wytwórni Astigmatic Records. Pierwszy z nich ukazuje się już teraz, drugi pojawi się w sprzedaży za kilka miesięcy. Wspólny będzie ich szyld: „Wooden Music”. Co nie jest przypadkiem ani fanaberią; tak bowiem – jako „drewnianą muzykę” – członkowie Kwintetu określali swoją ówczesną freejazzową twórczość. I nie chodziło tu wcale o jej toporność; odnosiło się to do materiału, z jakiego wykonane były ich instrumenty (oczywiście z wyjątkiem trąbki lidera).
Na „album bremeński” trafiła całkiem spora, bo nieco ponad pięćdziesięciopięciominutowa porcja muzyki, podzielonej na sześć rozdziałów. Choć, gwoli ścisłości, spokojnie można było materiał ten podzielić na dwie części: pierwsza od „Piece 1” do „Piece 4”, druga – obejmowałaby dwa ostatnie fragmenty. Dlaczego tak? Ponieważ generalnie utwory te są ze sobą połączone; jedynie „Piece 4” posiada konkretne zakończenie. Dla kogo jest ta muzyka? To zrozumiałe, że przede wszystkim dla wielbicieli free jazzu. Czy także dla fanów Tomasza Stańki? Tu bym się zastanowił. Bo jeśli ktoś zagustował w twórczości wielkiego polskiego trębacza z okresu jego współpracy z monachijskim ECM Records (vide „Litania”, 1997; „From the Green Hill”, 1999; „Soul of Things”, 2002; „Suspended Night”, 2004; „Lontano”, 2006; „Dark Eyes”, 2009; „Wisława”, 2013), słuchając „Wooden Music I” może przeżyć potężny wstrząs estetyczny. Wszak to zupełnie inny Stańko – artysta, dla którego nie istnieją żadne granice, który potrafi wydobyć ze swojego instrumentu dźwięki przyprawiające o palpitacje serca. I który otoczony jest muzykami hołdującymi identycznej wizji.
Siadając do „Wooden Music I”, przygotujcie się więc do muzyki bardzo intensywnej i emocjonalnej, intuicyjnej i – to słowo znacznie częściej wykorzystuje się do opisy twórczości grup metalowych bądź punkowych, ale pasuje tu idealnie – czadowej. Ówczesną twórczość Kwintetu idealnie definiuje już – zaczynający się od środka (całkiem możliwe, że początek nagrania został ucięty, choć może taki też był zamiar artystów, chcących przekonać słuchaczy, że muzyka w pełni wolna nie ma ani początku, ani końca) – „Piece 1”. Solowy popis Zbigniewa Seiferta zaskakuje swą szaloną siłą wyrazu (później chyba już nigdy nie grał on z takim nerwem i zacięciem), a dodatkowo napędzają go Bronisław Suchanek i Janusz Stefański – jedna z najbardziej ekspresyjnych sekcji rytmicznych w historii polskiego jazzu i nie tylko (posłuchajcie zarejestrowanego dwa miesiące po tym występie koncertowego materiału rockowego Klanu „
Live Finland 1972”, a będziecie wiedzieć, o co chodzi). Seifert pozwala im nieść się, udowadniając, że był już wtedy prawdziwym wirtuozem swojego instrumentu.
„Piece 2” zaczyna się od nieco spokojniejszych fraz skrzypcowych (z elementami mogącymi kojarzyć się nawet z muzyką ludową), ale – jak się szybko okazuje – to tylko drobny przerywnik, chwila wytchnienia dla Stefańskiego, który wkrótce włącza drugi, trzeci, a nawet czwarty bieg. W mgnieniu oka materia staje się tak gęsta, że powstaje prawdziwa dźwiękowa magma. Dopiero kiedy kontrabasista i bębniarz wyhamowują, powstaje miejsce dla trąbki. Stańko zapewnia sobie tym sposobem mocne, choć wcale nie agresywne (na to dopiero przyjdzie pora) entrée. Zresztą szybko zaprasza do współpracy Janusza Muniaka i w duecie grają z taką mocą, tak przytłaczająco, że potęgi brzmienia mógłby im pozazdrościć niejeden zespół doommetalowy. Dwa w miarę krótkie fragmenty otwierające koncert prezentują się jeszcze w miarę składnie; nieskrępowany popis freejazzowego szaleństwa Kwintet daje dopiero w ponad dwunastominutowym „Piece 3”, opartym głównie na solówkach Stańki (momentami wręcz swingującego) i Seiferta. Dopiero w finale na plan pierwszy wybija się saksofon, dzięki któremu zespół płynnie przechodzi do „Piece 4” – swoją drogą najbardziej ekspresyjnego, lecz także najkrótszego, fragmentu płyty. Napisać, że muzycy grają tu z wściekłością, to wyrazić się bardzo enigmatycznie.
Dla odmiany „Piece 5” to najdłuższa część opowieści. W zasadzie to dwudziestodwuminutowa freejazzowa suita, wielowątkowa, ze zmieniającymi się nastrojami i mnóstwem solówek. O ile we wcześniejszych utworach Muniak trzymał się zazwyczaj na uboczu, ewentualnie uzupełniał partie lidera, tutaj – przynajmniej od pewnego momentu – gra rolę pierwszoplanową. Jakby chciał sobie zrekompensować fakt, że w uprzednio skupiał się przede wszystkim na akompaniamencie. I dobrze się stało, że koledzy z zespołu pozwolili mu wreszcie rozwinąć skrzydła, bo przecież – wiemy to z wielu innych jego nagrań – był fenomenalnym improwizatorem, który granie free miał we krwi (wybaczcie rym częstochowski!). Wystarczy posłuchać wczesnych albumów Andrzeja Trzaskowskiego: „The Andrzej Trzaskowski Quintet” (1965) i „Seant” (1967). Zamykający występ „Piece 6” jest – dla odmiany – kompozycyjnie najbardziej poukładanym kawałkiem, zapowiadającym to, co Kwintet zarejestruje niebawem na „
Purple Sun”. Uwagę przykuwa zwłaszcza powłóczysty duet trąbki i skrzypiec oraz mnóstwo perkusyjnych „smaczków” serwowanych przez Janusza Stefańskiego.
Cóż, nie będę ukrywał, że to taki Tomasz Stańko, którego lubię najbardziej. Który wprawia mnie w ekstazę. Przed którym zawsze będę chylił czoła. Dlatego już nie mogę doczekać się „Wooden Music II”.

Skład:
Tomasz Stańko – trąbka
Janusz Muniak – saksofon tenorowy
Zbigniew Seifert – skrzypce
Bronisław Suchanek – kontrabas
Janusz Stefański – perkusja, instrumenty perkusyjne