Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 października 2023
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Kubasiewicz
‹Pieśń końca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Kubasiewicz
TytułPieśń końca
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodzona w roku 1990, obecnie studiuje socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czyta wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej rąk, najchętniej jednak fantastykę. Pisze odkąd pamięta, choć dopiero ostatnio postanowiła zademonstrować swój tekst szerszej publiczności – „Pieśń końca” jest więc jej debiutem.
Gatunekrealizm magiczny

Pieśń końca

1 2 3 »
Odwróciła się i przez jedno mgnienie wieczności Eve widziała w niej tę, na której rozkaz zawalały się góry, oceany występowały z brzegów, słońce wypalało ziemię, deszcz zatapiał doliny. Widziała w niej istotę godną imienia Apokalipsy. Zaraz jednak złudzenie przeminęło i oto znów stała przed nią tylko Kali, władczyni nicości, bogini pozbawiona wyznawców, magini nie posiadająca magii, ogień odcięty od powietrza, kwiat wyrwany z gleby, pył na wietrze.

Magdalena Kubasiewicz

Pieśń końca

Odwróciła się i przez jedno mgnienie wieczności Eve widziała w niej tę, na której rozkaz zawalały się góry, oceany występowały z brzegów, słońce wypalało ziemię, deszcz zatapiał doliny. Widziała w niej istotę godną imienia Apokalipsy. Zaraz jednak złudzenie przeminęło i oto znów stała przed nią tylko Kali, władczyni nicości, bogini pozbawiona wyznawców, magini nie posiadająca magii, ogień odcięty od powietrza, kwiat wyrwany z gleby, pył na wietrze.

Magdalena Kubasiewicz
‹Pieśń końca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Kubasiewicz
TytułPieśń końca
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodzona w roku 1990, obecnie studiuje socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czyta wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej rąk, najchętniej jednak fantastykę. Pisze odkąd pamięta, choć dopiero ostatnio postanowiła zademonstrować swój tekst szerszej publiczności – „Pieśń końca” jest więc jej debiutem.
Gatunekrealizm magiczny
To ja, Kali, a oto moje dzieło: gruzy i zgliszcza. Rzeki, w których stoi czarna woda, niebo wyzute z wszelkiego błękitu, uschnięte drzewa nie dające cienia.
To ja, Kali, a oto moje dzieło: pył i popioły. Słońce, którego blask ledwo pozwala odróżnić dzień od nocy, ogień nie ofiarowujący ciepła, ptaki nie pamiętające, jak wzbić się w powietrze.
I One.
Słyszysz?
Cichutki szmer Ich rozmów, prowadzonych we wszystkich językach świata. Szepcą tak cicho, że rozróżniam tylko pojedyncze słowa. Czasem płaczą. Bywa, że lamentują nad światem i sobą. Zwykle jednak mnie przeklinają, a ja odczuwam radość z tego powodu, bo jeżeli ktoś cię nienawidzi i pragnie twojej śmierci, to znaczy, że ciągle jeszcze żyjesz.
Czujesz?
Ledwo wyczuwalne muśnięcia widmowych dłoni, które cofają się natychmiast, gdy zwrócisz na nie uwagę. Wiem, że te palce chciałyby się zacisnąć na mojej szyi, zmiażdżyć krtań, rozerwać ją, udusić mnie, zabić. Ale One nie są w stanie tego zrobić: nie mają dosyć sił, Ich ciała nie są wystarczająco realne. A nawet gdyby, ja przecież nie potrzebuję powietrza.
Widzisz?
Ten ruch pomiędzy pniami drzew, z których dawno opadły liście? To One tańczą. Lubię na Nie patrzeć, gdy tak lekko wirują wśród popiołów. Pewnie gdyby wiedziały, że sprawia mi to przyjemność, ukrywałyby się.
Wiesz?
Oprócz mnie nie ma nikogo, kto mógłby słyszeć, czuć, patrzeć.
To ja, Kali, a oto moje dzieło. Umarły świat, który wypełniają już tylko cienie.
• • •
– Nienawidzę cię. Chcę umrzeć.
– Ja też.
Eve nie zapytała, czy jej towarzyszka mówi o nienawiści, czy o śmierci. Nie potrzebowała tej wiedzy, poza tym łatwo mogła się domyślić, jaka byłaby odpowiedź na to pytanie, którego nigdy nie zadała.
– Powinnam sobie pójść!
– I zostać sama?
Rozmowa zeszła na temat dobrze znany im obu. Prawie każdego dnia Eve twierdziła, że odejdzie, a w odpowiedzi zawsze słyszała te same słowa. „I zostać sama?”
Eve panicznie bała się samotności. Bała się, że będzie musiała sama chodzić pomiędzy poszarzałymi drzewami. Bała się, że będzie musiała samotnie stanąć nad brzegiem czarnej rzeki. Bała się, że będzie musiała bez nikogo przy boku patrzeć na ciemne, nocne niebo, tylko gdzieniegdzie usiane bladymi punkcikami, które kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu nosiły miano gwiazd.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – spytała żałosnym głosem, spoglądając na swoją towarzyszkę, która klęczała na ziemi, uderzając zaimprowizowanym dłutem w kamień.
– Bo nie chciałam być sama. Nie rozumiesz tego?
Eve nie potrafiła powiedzieć, ile czasu upłynęło od ich pierwszego spotkania. Podejrzewała, że dużo. Zdążyła znacznie urosnąć, jej sierść zgęstniała i ściemniała. Wielu rzeczy się nauczyła i rozumiała to, co kiedyś wydawało się niepojęte. Ale choć bardzo się starała, nie potrafiła zrozumieć swojej towarzyszki. Wszystko, co ta robiła, wydawało się dziwaczne i pozbawione sensu. Wszystko, oprócz tej jednej, jedynej rzeczy. Eve wiedziała, dlaczego jej towarzyszka nie chciała zostać sama.
To ona powitała Eve na świecie. Blada, gładka twarz, ciemne włosy i oczy czarne niczym nocne niebo były pierwszym naprawdę wyraźnym wspomnieniem Eve. Czasem wydawało się jej, że dopóki nie poczuła dotknięcia chłodnych, szczupłych palców na głowie, tak naprawdę nie istniała. Możliwe, że właśnie dlatego wciąż trwała przy istocie, którą zwała Kali. Nie znała po prostu życia, w którym mogłoby jej zabraknąć.
– Skończyłam – oznajmiła Kali, podnosząc się i otrzepując ubranie z szarych źdźbeł trawy.
– Po co ciągle to robisz? Przecież to nie ma żadnego sensu.
– Może lubię wierzyć, że jednak ma? – odpowiedziała tamta pytaniem na pytanie, co robiła bardzo często, a czego Eve szczerze nie znosiła. Właściwie nie lubiła wielu rzeczy w Kali: jej ciemnych włosów, w których bieliły się pojedyncze pasma siwizny, smutnego uśmiechu, tak bladego, że można było wątpić, że w ogóle się go widziało, cichego, zawsze łagodnego głosu. Denerwowały ją też nieskończone pokłady cierpliwości, które zdawała się w sobie nosić Kali, wieczne opanowanie, spokój, z jakim przyjmowała najdziksze wybryki Eve.
– To głupie. I naprawdę nie ma sensu.
– A czy cokolwiek jeszcze ma sens?
Eve musiała uczciwie przyznać, że nie. To, że szły przed siebie, nie mając żadnego celu, to, że przeżyły, choć umarł świat, to, że używały imion, choć nie były im one potrzebne. Nic już nie miało sensu.
Kiedyś, na samym początku, gdy razem wpatrywały się w niebo, Kali nazwała ją Eve, a potem cicho, bardzo cicho wyszeptała:
– Mam na imię Apokalipsa. Powtarzałam to sobie każdego wieczora, bo bałam się, że pewnego dnia mogę o tym zapomnieć. To byłby pierwszy krok do stania się taką jak One.
Może właśnie dlatego stworzyła Eve. Chciała, aby ktoś pamiętał jej imię wtedy, gdy ona nie będzie mogła go sobie przypomnieć. Imię, w którym Eve wyczuwała coś niewłaściwego, choć przecież wydawało się idealnie pasować do tej dziewczyny o młodej twarzy i starych oczach.
Dopiero dużo później Eve domyśliła się, że Kali nie powiedziała wtedy całej prawdy. To nie byłby jej pierwszy krok, prędzej ten ostatni, poprzedzony przez wiele innych, które zdążyła już wykonać.
– Jestem małpą i powinnam skakać po tych wstrętnych drzewach. Jestem małpą i powinnam wiedzieć tylko to, jak obrać ze skórki banana. Jestem małpą i nie powinnam nawet zdawać sobie z tego sprawy. Tymczasem chodzę po ziemi na dwóch nogach, wiem, że te blade punkty na niebie to wygasające gwiazdy i wiem, że mam na imię Eve.
– Jestem kobietą, która od tysiącleci ma dwadzieścia siedem lat. Na imię mi Apokalipsa, choć nie pamiętam, kto mnie tak nazwał. Wiem, że kiedyś byłam magiem, ale świat się skończył i nie umiem powiedzieć, kim jestem teraz.
W czarnych oczach Kali kryła się starość nieskończonego mroku, starszego niż słońce, księżyc i gwiazdy. Eve bała się ich spojrzenia.
– Gdyby świat się skończył, obie byśmy nie żyły!
– Skąd wiesz, że żyjemy? Ja nie mam pewności.
Kali wyciągnęła swoją jasną, bezwłosą dłoń i ujęła łapkę Eve. Ruszyły przed siebie, trzymając się za ręce, jak zwykle nie wiedząc skąd idą, dokąd, po co ani dlaczego. A Cienie podążyły za nimi.
• • •
– Kiedyś woda w rzekach była przezroczysta, a liście na drzewach zielone. Ptaki latały pod niebem i śpiewały, a rośliny kwitły wszystkimi barwami tęczy.
Leżały razem nad brzegiem wyschłego jeziora, wpatrując się w to, co zostało z gwiazd. Kali odezwała się po raz pierwszy od wielu godzin, a w jej głosie słychać było niewyobrażalną tęsknotę. Eve nie potrafiła współczuć swojej towarzyszce. Zbyt mocno nienawidziła Kali, za bardzo skupiała się na swoim własnym nieszczęściu, aby zwracać uwagę na cierpienie tamtej. Zresztą Apokalipsa nie potrzebowała współczucia ani pocieszenia. Chciała tylko, by ktoś wysłuchał tego, co ma do powiedzenia.
– Kiedyś świat był piękny, ale to piękno umarło z mojej winy.
– Doprowadziłaś do końca świata.
– Tak. Doprowadziłam. Nie martw się, potem odkryłam, że za każdy grzech czeka kara. Ja także musiałam zapłacić za swój.
– Jak?
Kali usiadła i milczała przez chwilę, a potem spojrzała na Eve, uśmiechając się. Uśmiech nie objął oczu, które pozostały równie nieprzeniknione i dalekie jak nocne niebo. W końcu, gdy Eve zdążyła już pomyśleć, że chyba woli nie poznawać odpowiedzi, jej towarzyszka przemówiła.
– Wszyscy odeszli – wyszeptała, pozwalając, by Cienie podpełzły bliżej, dotykały jej bladej skóry, posiwiałych włosów, muskały dłonie, ramiona i policzki. – Ja musiałam zostać.
– Dlaczego? – spytała cicho Eve, odsuwając się, uciekając przed widmowymi rękoma, a może także przed tym gorzkim uśmiechem i dwiema otchłaniami zaklętymi w wiecznie młodej twarzy. – Dlaczego świat się skończył?
Kali zadrżała, choć przecież nie mogła odczuwać chłodu. Cienie wycofały się, przestraszone ruchem, rozpierzchły, skryły wśród uschniętych drzew. Nie odeszły daleko. One wracały, zawsze wracały, zupełnie jakby też nie chciały zostać same.
– Chciałam… zostać… boginią. – Wahała się, każde słowo wypowiadała powoli, mogłoby się wręcz wydawać, że ich wymówienie sprawia jej trudność.
1 2 3 »

Komentarze

« 1 2
12 X 2010   12:30:30

Niby nie najlepsze, ale jako jedno z niewielu w Esensji ma sporo komentarzy!

Cytat z poczatku opowiadania jest doskonalym podsumowaniem: "Zwykle jednak mnie przeklinają, a ja odczuwam radość z tego powodu, bo jeżeli ktoś cię nienawidzi i pragnie twojej śmierci, to znaczy, że ciągle jeszcze żyjesz." (lol)

Zycze powodzenia i chetnie przeczytam inne teksty.

12 X 2010   12:56:10

Zazwyczaj tak jest ,że do napisania komentarzy prowokują inne komentarze,bardziej nawet niż sam tekst:)Magda jako studentka socjologii zapewne jest tego świadoma:)A to opowiadanie ma w sobie coś zaczepnego,grafomania jest jednak prowokująca i zwraca uwagę i tak się właśnie zastanawiam,czy to zamierzony efekt czy autorka tak po prostu pisze,dlatego chętnie przeczytałabym coś jeszcze :)

12 X 2010   15:26:49

Tiaaa,nieważne co o Tobie piszą Magdaleno,byle pisali i nie przekręcali nazwiska,można powiedzieć,że masz okazję posmakować sławy.A niektórzy komentatorzy to chyba wychowali się na...Pudelku .Opowiadanie spoko,utrzymane jest w takim trochę podniosłym i sztucznym stylu,ale mi się to podoba ,pasuje do całości.

16 X 2010   10:16:49

Parafrazując fragment zacytowany przez Mariana,jeśli ktoś krytykuje twoje opowiadanie,to znaczy,że je czytał;)Ale niestety,to znaczy również,że mu się nie spodobało;)

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Harda warszawska wiedźma
— Miłosz Cybowski

Krótko o książkach: Ta starsza, mroczniejsza magia
— Anna Nieznaj

Krótko o książkach: A trup ściele się gęsto
— Anna Nieznaj

Krótko o książkach: Bluszczowy Dwór
— Anna Nieznaj

Uporać się z przeszłością
— Joanna Kapica-Curzytek

Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Wiedźma, ale taka bez miotły
— Dominika Cirocka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.