Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 października 2023
w Esensji w Esensjopedii

Istvan Vizvary
‹Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorIstvan Vizvary
TytułPoproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)
OpisAutor pisze o sobie:
Zawodowo zajmuje się projektowaniem programów komputerowych. Interesuje się ewolucją i powstaniem życia, sztucznym życiem i sztuczną inteligencją. W numerze 12/2010 „Science Fiction, Fantasy i Horror” ukazało się jego opowiadanie „Hel, mój ulubiony pierwiastek”.
Gatunekgroteska, groza / horror, humor / satyra

Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)

« 1 2 3 4 5 8 »

Istvan Vizvary

Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)

Z trudem hamowałem targające mną emocje. Jaką to rolę mógł mi wyznaczyć?
– …znalezienie pani żaróweczki – dokończył nasz dowódca i uśmiechnął się dobrodusznie.
– Ale, Max… – zaprotestowałem, ledwie chyba słyszalnie.
– To nic takiego, znajdziesz ją na pewno – pocieszał mnie Max.
– Ale, Max… – kto nie próbuje, nie ma szans. Musiałem spróbować.
– Wiem, że to śmierdząca robota, ale nie ma innego wyjścia – powiedział poważnie Max. – To tylko jeden kontener, Piotrek na pewno pamięta, do którego wyrzucił worek. Ciesz się, że nie wywozili jeszcze śmieci.
Ilustracja: Rafał Wokacz
Ilustracja: Rafał Wokacz
Cieszyłem się bardzo, chyba w to nie wątpił.
– Zrozum – kontynuował – gdybyś poprosił o metro albo nawet plażę z rafą koralową i palmami, nie byłoby żadnych problemów, prawda? Ty jednak musiałeś iść na całość i to w zupełnie niewłaściwym kierunku. Musimy zatem, podkreślam, musimy odnaleźć żarówkę i poprosić o odwołanie całej imprezy, o ile nie jest jeszcze za późno.
Twarz zdradziła niestety moje prawdziwe uczucia – poczucie niesprawiedliwości życia i braku środków na adwokata – i Max kontynuował swą przemowę tonem przepełnionym troską, ojcowskim wręcz i może nawet matczynym zarazem.
– To wszystko twoja wina i dlatego to ty właśnie musisz się poświęcić. Poza tym to tylko grzebanie w śmietniku. Ciesz się, że nie robisz za dziewicę dla smoka. Przepraszam, dla okrutnego demona.
– Krwiożerczego – dopowiedział Piotr, lecz kuzyn zignorował go zupełnie.
– Możemy teraz rozejść się do swoich zadań. – Max postawił stopy na podłodze. Jemu chyba też zdrętwiały.
– A twoja rola? – Piotr cały czas szukał właściwego podchwytliwego pytania.
– Moją rolą jest koordynacja całego zespołu i wezwanie pogotowia ratunkowego w razie strat w ludziach. – Max marnował się w zawodzie. Zamiast studentem, powinien był zostać prezydentem, co najmniej miasta.
Mina Piotra wyraźnie sugerowała, że ma ochotę doprowadzić do strat w ludziach natychmiast. To była ostatnia okazja, żeby się wtrącić. Na szczęście znalazłem ważny pretekst.
– Macie jeszcze gdzieś te gumowe rękawiczki, koledzy? Chyba będą mi potrzebne.
6.
Żarówki nie udało mi się, rzecz jasna, odnaleźć. Przeszukałem cały kontener, ale nie było jej tam. Ktoś musiał ją ukraść.
Cały następny tydzień spędziliśmy na działaniach operacyjnych.
Codziennie w południe przedstawialiśmy raporty – ja z zaczepiania śmieciarzy i wypytywania o znalezione przez nich żarówki, a Piotr ze swoich nieudolnych prób prowadzenia działalności wywiadowczej. W radio słuchał wyłącznie ciężkiej muzyki nowej fali, w osiedlowej trafice przeglądał wyłącznie prasę sportową, zaś pozostały czas spędzał, oglądając transmisje meczów ligi hiszpańskiej i angielskiej. Możliwe, że gdyby przykładał się bardziej do swojej pracy, uniknęlibyśmy kilku bardzo niemiłych sytuacji i jednego procesu spadkowego, ale nie ma sensu uprzedzać faktów. Nie ulega za to wątpliwości, że to właśnie ja, nie zaś Piotr, przyniosłem do naszego centrum operacyjnego wieści, które odwróciły bieg afery żarówkowej.
Starając się mówić wyraźnie i powoli, zdałem relację z przedpołudnia, które na przekór wszystkim, a zwłaszcza krwiożerczym demonom, spędziłem w mieście.
– Nie mówisz chyba serio, Teo? – zapytał Max głosem pełnym serdecznego niedowierzania, kiedy skończyłem swoją opowieść.
– Tak mówią ludzie. Na własne oczy tego nie widziałem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Bzdury – Piotr nie umiał tak skutecznie owijać w bawełnę jak Max. – I to bez najmniejszego związku z naszą sprawą.
– No przecież chyba na to czekaliśmy – broniłem się. – Tego mieliśmy szukać.
– Czekamy na demony, nie zwierzęta domowe – zauważył przytomnie Max, a Piotr, energicznie kiwając głową, zasygnalizował, że myśli dokładnie to samo.
Nie spodziewałem się, że mi uwierzą, ale miałem nadzieję, że przynajmniej się zastanowią. Że będziemy mieli jakiś punkt wyjścia. Musiałem ich jakoś przekonać do swojej interpretacji. Tak, jak i sam siebie przedtem przekonałem.
– Powinniśmy to sprawdzić, rozejrzeć na miejscu zbrodni – przekonywałem. – Znaleźli trupa z odgryzioną głową. Nie wiedzą, że mają nadejść demony, a jakoś musieli to sobie wytłumaczyć. Nie wyglądało to na porachunki gangsterów albo dzieło masowego mordercy, więc poszli po linii najmniejszego oporu. Zrzucili winę na zdziczałe psy.
– Teo, rozumiemy twoje zaangażowanie i pomysłowość, ale przesadzasz. Wypatrujemy demona przez duże „D”. Krwiożerczego, jeśli dobrze zapamiętałem. Nikt go nie pomyli z psem. – Max był bezlitośnie racjonalny. Po co się w ogóle odzywałem?
Wtedy wtrąciła się Ewa.
– Uważam, że Teo ma rację. Powinniście dowiedzieć się, gdzie znaleźli tego nieszczęśnika, i popytać ludzi. Ktoś musiał to widzieć.
Zdumione spojrzenia obydwu kuzynów świadczyły dobitnie o ich poglądzie na rolę kobiety w poważnej dyskusji wojennej.
– Wiesz, skąd się tu wzięłam, Max? – zapytała dziewczyna.
– Teo cię wpuścił – odpowiedział Max niezrażony brakiem oczywistego związku pytania z tematem naszej rozmowy.
– Tak, ale czy wiesz, czemu tu przyszłam? – pojedynek mistrzów cierpliwości trwał w najlepsze. Kamienne twarze, nieporuszone spojrzenia, rozlewający się wokół spokój.
– Żaróweczka ci kazała? – Max był niereformowalny, a jego tory myślenia nieprzestawialne. Na szczęście dla mnie pokłady cierpliwości Ewy były z kolei niewyczerpane. I na nieszczęście dla Maksa, niestety.
– Nie wiem, czy ktoś mi kazał – odpowiedziała. – Tego akurat nie wiem. Tamtego ranka obudziłam się i poczułam, że muszę tu przyjść. Spakować moje rzeczy i przyjść. Widziałam twój blok, twoje mieszkanie, ale nie wiedziałam, gdzie to jest. Szukałam. Szłam za głosem intuicji. I znalazłam.
– I co z tego? – zapytał Max beznamiętnie.
– Dzisiaj rano też coś poczułam – oznajmiła Ewa, patrząc po nas tryumfalnie.
– Ale się nie wyprowadzasz?! – krzyknął Piotr przebudzony nagle z odrętwienia, w jakim trwał od dłuższej chwili.
– Nie, Piotrusiu – uspokoiła go. – Dziś rano poczułam, że muszę dokądś iść z Teo. Wtedy nie wiedziałam jeszcze dokąd, ale teraz już wiem. Z grubsza przynajmniej.
– Chyba nie masz zamiaru szwendać się z nim po slumsach w poszukiwaniu świadków okaleczenia bezdomnego? – Piotr nie sprawiał wrażenia zazdrosnego. Był raczej dogłębnie zdumiony absurdalnością pomysłu swojej bogini. – Gwarantuję ci, że nie zapamiętali nawet rasy psa. Gorzej, w ogóle nie zwrócili uwagi, że ktoś tam kogoś pożarł. Możesz sobie darować, naprawdę. To bezdomni. Oni zjadają psy, a psy zjadają ich. To twarde prawo miejskiej dżungli.
To była najdłuższa wypowiedź, jaka kiedykolwiek wydostała się przy mnie z ust Piotra. Nawet Max wyglądał na zdumionego.
– Ale ja nie mogę sobie darować, kochanie – odpowiedziała Ewa. – Skoro rano to widziałam, to dzisiaj się to stanie. Zawsze tak miałam. Nie tylko tamten jeden raz.
– Piotrek, odpuść sobie. Niech idzie. Nic jej się nie stanie. Zresztą Teo ją obroni jakby coś. – Na twarzy Maksa malowała się rosnąca z każdą chwilą tęsknota za jego meksykańską butelkowaną kochanką i wyraźnie zależało mu na zakończeniu rozmowy.
– Wszyscy mnie obronicie jakby coś – powiedziała Ewa, spoglądając na nas z rozbrajającym uśmiechem i nieskończoną ufnością w oczach.
– Co masz na myśli? – Max nagle zgubił gdzieś swoją maskę stoika. Nie wierzyłem, że boi się demonów. Chodziło mu raczej o pomysł, że musiałby użyć mięśni, bez jakiejś rekompensaty w postaci imprezy albo chociaż knajpy czekającej na końcu drogi.
– Widziałam całą naszą czwórkę. To znaczy, że idziemy tam wszyscy. Ty też, Max. I ty również, kochanie – powiedziała do Piotra. – Wszyscy tam idziemy.
Piętnaście minut później schodziliśmy do czekającej przed blokiem taksówki.
« 1 2 3 4 5 8 »

Komentarze

06 VI 2011   10:57:39

Zacne opowiadanie. Przypominając sobie swoje studenckie czasy jestem wstanie stwierdzić, że wręcz realne, rzeczywiste.

14 I 2012   17:44:50

Świetne opowiadanie.

10 V 2013   20:20:09

Jakoś dotrwałam do końca. ;/ Chcę zapomnieć.

15 VIII 2013   09:26:18

W sumie fajne :), tylko sporo bledow

15 VIII 2013   09:28:56

W razie jakis pytan moj tel 794778195
pozdrawiam

15 VIII 2013   22:30:26

Skond clickash?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż twórcy

Smok w szkatułce
— Anna Nieznaj

Tegoż autora

Przystawka, jakże udana
— Istvan Vizvary

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.