Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 września 2023
w Esensji w Esensjopedii

Marlena Siwiak, Marian Siwiak
‹Ciemnością Spowity›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarlena Siwiak, Marian Siwiak
TytułCiemnością Spowity
OpisAutorzy piszą o sobie:
(Marlena Siwiak)
Młody, obiecujący bioinformatyk. Podróżniczka, miłośniczka jazdy konnej, sztuk walki i chodzenia po górach, zacięta LARPowiczka. Słucha muzyki, w której znalezienie melodii, według jej męża, jest równie trudne jak znalezienie sensu w prozie postmodernistycznej.
(dr Marian Siwiak)
Biofizyk, przedsiębiorca, konsultant. Żeglarz, narciarz, aktor, marzyciel, zacięty RPGowiec. Marnuje życie na gry komputerowe, chociaż żona powtarza mu, że gdyby ten czas spędził na pracy naukowej, już dawno dochrapałby się habilitacji.
GatunekSF

Ciemnością Spowity

1 2 3 6 »
Pan wie, na jakie niebezpieczeństwo on nas wszystkich naraża?! Czy pan wie? Czy pan rozumie? Czy pan zamierza coś z tym… To bomba, istna tykająca bomba… Zginiemy tu wszyscy! Ja, pan, technicy, zwierzęta – zatrząsł się cały, chyba na skutek bezsilnej złości. – Ja myślę, że tylko pan może… pan mnie rozumie? Tylko pan może nas uratować!

Marlena Siwiak, Marian Siwiak

Ciemnością Spowity

Pan wie, na jakie niebezpieczeństwo on nas wszystkich naraża?! Czy pan wie? Czy pan rozumie? Czy pan zamierza coś z tym… To bomba, istna tykająca bomba… Zginiemy tu wszyscy! Ja, pan, technicy, zwierzęta – zatrząsł się cały, chyba na skutek bezsilnej złości. – Ja myślę, że tylko pan może… pan mnie rozumie? Tylko pan może nas uratować!

Marlena Siwiak, Marian Siwiak
‹Ciemnością Spowity›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarlena Siwiak, Marian Siwiak
TytułCiemnością Spowity
OpisAutorzy piszą o sobie:
(Marlena Siwiak)
Młody, obiecujący bioinformatyk. Podróżniczka, miłośniczka jazdy konnej, sztuk walki i chodzenia po górach, zacięta LARPowiczka. Słucha muzyki, w której znalezienie melodii, według jej męża, jest równie trudne jak znalezienie sensu w prozie postmodernistycznej.
(dr Marian Siwiak)
Biofizyk, przedsiębiorca, konsultant. Żeglarz, narciarz, aktor, marzyciel, zacięty RPGowiec. Marnuje życie na gry komputerowe, chociaż żona powtarza mu, że gdyby ten czas spędził na pracy naukowej, już dawno dochrapałby się habilitacji.
GatunekSF
Czerń oceanu rozcinały trzy fosforyzujące pręgi – to plankton manifestował swoją obecność błyskami światła, gdy lecące tuż nad falami skutery wzburzały powierzchnię wody. Środkowa smuga urwała się nagle, gdy jeden z nich skierował się prawie pionowo w górę.
– Cholera jasna, co pan wyrabia? – rozległ się głos w słuchawkach pilotującego go mężczyzny. – Jak się pan tu zgubi, to do wschodu słońca pana nie znajdziemy! Co jest, do diabła? Słyszy mnie pan?!
– Ja próbuję na wszelki wypadek nabrać wysokości – odmruknął wywołany. – Ja mam wrażenie, że coś jest nie tak z moją maszyną. Wyświetlacz pokazuje mi pełny poziom energii, a lecimy już od kilku godzin. Ja wolę mieć możliwość manewru.
Odpowiedziało mu ciche przekleństwo, ale obie smugi na wodzie przygasły i skróciły się, gdy pozostałe skutery zwolniły, wyraźnie czekając. Pilot jeszcze kilka chwil nabierał wysokości. Gdy na horyzoncie ujrzał platformę, skąpaną w świetle uwalnianego do oceanu planktonu, z zadowoleniem wyrównał lot. Uśmiech nie zniknął z jego twarzy nawet wtedy, gdy silniki jego maszyny zaczęły się krztusić.
– Ja dobrze zrobiłem, nabierając wysokości – skonstatował z satysfakcją.
– No cóż, przy doskonałości aerodynamicznej skutera liczonej w metrach… – ponownie zabrzmiał głos w słuchawkach.
– Ja nie rozumiem, dosko… co?!
– Odległości, jaką maszyna jest w stanie szybować upuszczona swobodnie z wysokości kilometra. Dla skutera jest to liczone w metrach. Na pana język znaczy to, że ma pan lotność rzuconego kamienia. I to niezbyt płaskiego.
Pilotowi nie spodobały się ani ton, ani treść tego, co usłyszał. Zaczynał się bać. Zgasły silniki. Panika ugniatała jego klatkę piersiową niby układający się do snu kot, noga za nogą, obrót za obrotem. Ucisk zelżał trochę, gdy pilot spostrzegł, że dwie fosforyzujące pręgi zawracają i pędzą w kierunku miejsca, gdzie grawitacja wyznaczyła jego spotkanie z powierzchnią oceanu.
Poszukał po omacku dźwigni katapulty i szarpnął z całej siły.
• • •
Dobę wcześniej w stacji orbitalnej węzła Tau Terra Tenebris, przy biurku kontrolera lotów, siedział przygarbiony drobny mężczyzna. Kiedy przed trzydziestu laty z uśmiechem podpisywał kontrakt na stanowisko koordynatora lotów planety, która dopiero miała ulec terraformacji, słusznie przewidywał, że najbardziej czasochłonnym elementem jego pracy będzie nuda. Nie przewidział jednak skali tego zjawiska. Z rosnącym przerażeniem obserwował, jak z dnia na dzień kurczy się zapas elektronicznych rozrywek zgromadzonych na nośnikach, które przemycił z cywilizowanego świata. Na domiar złego nic nie wskazywało na to, by zainteresowanie lotami do węzła Tau miało się w najbliższym czasie znacząco zwiększyć.
Nawet jeśli zapewnienia specjalistów z TerraNova Co. były zgodne z prawdą i węzeł Tau rzeczywiście leżał w newralgicznym punkcie galaktyki, trzeba by być głupcem, żeby nie zdawać sobie sprawy z ograniczeń, jakie narzucała na kosmiczne wojaże nietypowa struktura tego układu. Ponad połowa statków, które planowały zawitać na stacji od momentu jej wybudowania, musiała zawrócić z powodu braku oprogramowania zdolnego do nawigacji w systemie Tau. Bez wsparcia najnowszych algorytmów latanie w tak bliskiej odległości gwiazdy kończyło się równie szybko, jak tragicznie. Jedyny sposób polegał na wyznaczeniu takiej trasy do stacji, by statek cały czas pozostawał w cieniu pierwszej planety od słońca – gazowego giganta nazywanego Thorem, a jednocześnie nie zbliżał się do niego zanadto, z uwagi na emitowane promieniowanie. Sama stacja dokująca umieszczona była nad jednym z księżyców Thora, nazwanym, zgodnie z prawdą, Terra Tenebris – Ziemia Ciemnością Spowita.
Księżyc ten był pogrążony w ciemności niezmiennie od dnia swoich narodzin – to cena, jaką płacił za średnią temperaturę w okolicach 20 stopni Celsjusza, podczas gdy pozostałe księżyce gazowego giganta regularnie smażyły się w setkach stopni. W rzeczywistości Terra Tenebris przypominała maleńką oazę życia, z wodą w stanie ciekłym i temperaturą pozwalającą na funkcjonowanie kwasów nukleinowych i białek, umieszczoną w środku wielkiej termojądrowej pustyni.
Same trudności nawigacyjne nie stanowiły przeszkody nie do pokonania dla statków korporacyjnych, karawan kupieckich, wielkich energetycznych wielorybników, prywaciarzy, przemytników, słowem całego tego złomu, który przelewał się w przestrzeni kosmicznej skolonizowanej części galaktyki. Prawdziwym powodem, dla którego na Terra Tenebris diabeł wciąż mówił dobranoc, był fakt, że mimo ciągnących się od trzydziestu ziemskich lat prac terraformacja nadal nie była ukończona. W rzeczywistości nie była ukończona nawet w połowie… jednej trzeciej… ćwierci… a wręcz trudno powiedzieć, by się na dobre w ogóle rozpoczęła. Nie pomogły zapytania, ponaglenia ani groźby słane przez władze TerraNova Co. do zarządcy planety. Nie pomogło także wsparcie techniczne, które przybyło pod koniec pierwszej dekady. Prace nadal posuwały się w ślimaczym tempie. W końcu nastał dzień, którego wszyscy się obawiali. W końcu przysłano kontrolę.
Koordynator lotów miał proste zadanie: sprawdzić dokumenty podróżnych, a także wywrzeć korzystne pierwsze wrażenie na osobistości, od której zależała przyszłość całej kolonii. Po zakończeniu procedury lądowania wstał więc od biurka i wyprężył się na baczność przed śluzą sektora dokującego, a wyciągnięty z dna szafy galowy mundur dodawał mu takiego splendoru, że aż chciało się wierzyć, że na Tau Terra Tenebris żadnych problemów nigdy nie było.
Wreszcie śluza otworzyła się i ze środka wyszło dwóch mężczyzn. Według danych, jakimi dysponował koordynator, jeden był poważanym pracownikiem TerraNova Co. o wieloletnim stażu, a drugi świeżo upieczonym. Obaj wyglądali na nieco ponad dwadzieścia lat i choć w czasach powszechnej eternizacji było to normą, koordynator stanął nagle przed kłopotliwym zadaniem rozróżnienia, kto jest kim.
Na wszelki wypadek postanowił być równie uniżony w stosunku do obydwu pasażerów. Przeskanował pospiesznie identyfikatory przybyłych, podziękował uprzejmie i zgięty w pół otworzył drzwi windy orbitalnej.
Kilka sekund po ich zamknięciu relacjonował zarządcy planety przebieg powitania:
– Szefie, jadą. Problem w tym, że żadnego nie ma w bazie kontrolerów TerraNova. Nie wiem, który z nich jest który.
– Kontrolerem jest zapewne ten, który nie jest dziennikarzem, prawda?
– A skąd mam wiedzieć, który jest dziennikarzem?
– Rozumiem, że w bogatej bazie czasopism, jaką zaśmiecasz nasze serwery, obrazki nie są przerywane tekstem? Opisz mi ich.
– Są prawie identycznego wzrostu, mniej więcej mojego. Obaj mają niebieskie oczy i ciemnoblond włosy, tak jak ja.
– Skup się, Unique, powiedz mi, czym się różnią.
– Jeden jest blady jak śmierć na chorągwi, a drugi opalony. Ten blady jest barczysty, a drugi chudy jak szczapa.
– Lepiej. Może coś ci się rzuciło w oczy? Nie wiem, tatuaż, złoty zegarek?
– Jeden miał okulary. – Unique podrapał się po głowie w zamyśleniu. – Eee… Jeszcze jedna rzecz, szefie… Może tobie to coś powie… Chudzielec przyjechał jak należy, w mundurze pustynnym, ale drugi to wyskoczył w hawajskiej koszuli i w sandałach…
Interkom milczał przez czas potrzebny na spokojne odliczenie do dziesięciu.
– Mam nadzieję, że to pismak. Jeśli kontroler ma takie pojęcie o tutejszych warunkach, to już możemy zacząć się pakować!
– Szefie… – zagadnął jeszcze Unique. – Jest aż tak źle?
Odpowiedzi jednak nie usłyszał – włączony interkom trzeszczał tylko odgłosami burzy piaskowej próbującej, jak co noc, zetrzeć dolną stację windy w pył.
Tymczasem w małej kapsule mężczyzna w mundurze z obrzydzeniem wycierał szczupłą dłoń w chłonący wilgoć materiał spodni.
– Ja muszę przyznać, że mnie aż niesmak ogarniał, jak ten człowiek się nam podlizywał – zagaił. Niezrażony przeciągającą się ciszą kontynuował. – Ja żałuję, ale zdaje się, że w czasie podróży nie mieliśmy okazji porozmawiać. Nazywam się Pierre Vert. Ja jestem reporterem „Świadomego Obywatela”.
Z bladej twarzy zagadywanego ciężko było odczytać, czy podziela żal rozmówcy, odezwał się jednak:
– Domnall Coin. TerraNova Co.
– Ja uwielbiam waszą firmę! Ja jestem fascynatem waszej technologii! – zapiał z zachwytu dziennikarz, z entuzjazmem potrząsając wyciągniętą do niego ręką. – Niestety Tau to jedyny system, w którym terraformacja nie jest już tylko historią, a dziejącym się na naszych oczach cudem! Ja rozumiem, że dla pana, jako pracownika TerraNova, to zakończone terraformacje są powodem do radości, ale proszę spojrzeć na to z mojej perspektywy. Mam szansę dotknąć tworzenia się historii in statu nascendi. Tym bardziej że od dziesięciu lat wspieram tę inicjatywę i mam wrażenie, że mam jakiś wpływ na jej powodzenie.
1 2 3 6 »

Komentarze

21 IV 2013   02:11:49

O wydali też skiążkę, jest na empiku

21 IV 2013   12:44:37

niezłe opowiadanie, jest potencjał...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.