WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marlena Siwiak, Marian Siwiak |
Tytuł | Ciemnością Spowity |
Opis | Autorzy piszą o sobie: (Marlena Siwiak) Młody, obiecujący bioinformatyk. Podróżniczka, miłośniczka jazdy konnej, sztuk walki i chodzenia po górach, zacięta LARPowiczka. Słucha muzyki, w której znalezienie melodii, według jej męża, jest równie trudne jak znalezienie sensu w prozie postmodernistycznej. (dr Marian Siwiak) Biofizyk, przedsiębiorca, konsultant. Żeglarz, narciarz, aktor, marzyciel, zacięty RPGowiec. Marnuje życie na gry komputerowe, chociaż żona powtarza mu, że gdyby ten czas spędził na pracy naukowej, już dawno dochrapałby się habilitacji. |
Gatunek | SF |
Ciemnością SpowityMarlena Siwiak, Marian SiwiakCiemnością Spowity– Panie Emmerson… Mam problem z dostrzeżeniem w nich sensu. – Jeśli nasze dane sprawiają jakiekolwiek problemy, służę pomocą w ich interpretacji. Kontroler rzucił niedopałek na ziemię i wtarł go butem w piach. – Może zadam to pytanie inaczej. Co niby na podstawie tych danych mam przekazać zarządowi? Kurt westchnął w duchu. A jednak jego początkowe przeczucie było słuszne – ten gryzipiórek był idiotą. – Prace postępują zgodnie z harmonogramem – wyrecytował. – Opracowana na potrzeby węzła Tau modyfikacja systemu ekoterraformingu sprawdza się doskonale. Wydajność pracy stale wzrasta, a cała załoga wykazuje się zapałem i szczerym zaangażowaniem. Dzięki temu w ciągu najbliższych pięciu lat powstaną pierwsze osiedla, fabryki oraz drogi gotowe na przyjęcie kolonistów. – Kurt zamilkł, widząc że mięśnie szczęk jego rozmówcy drgają coraz silniej. Głos pana Coina był jednak spokojny, gdy rzekł: – Czyli jest różowo i puszyście, tak? A fałszywe dane przygotował mi pan z nudów? – Fałszywe? Nie wiem, o czym pan mówi, ale radzę uważać na słowa! W tej chwili na szczęście nie ma przy nas przedstawicieli prasy, więc uznam to… przejęzyczenie za niebyłe. – W takim razie chyba nie pozostaje mi nic innego, jak prosić o wybaczenie mojego impertynenckiego pytania, i wrócić do biura, gdzie będę mógł dalej analizować dostarczone mi dane, tak przecież rzetelne i prawdziwe – jednak Coin mówiąc to, nie drgnął nawet o milimetr, nie licząc szczęk, spomiędzy których dobył się zgrzyt. Kurt zaczął gorączkowo przypominać sobie wytyczne oraz wzory z formularzy używanych przez kontrolerów TerraNova. Kilka lat wcześniej dał pewnemu przemytnikowi cały moduł statku – równowartość siedemdziesięciu pięciu lat pracy na średnim stanowisku kierowniczym – za dostęp do tych dokumentów. Był pewny, że przygotowane przez niego dane spełniały wszystkie kryteria sukcesu, jakie tam znalazł. Kontroler nie miał prawa niczego zauważyć! Ten buc chyba naprawdę niczego nie rozumiał! – Nawet przygotowaliśmy panu narzędzia do wizualizacji… – jęknął zrezygnowany. – Zależało wam, żebym nie oglądał danych wejściowych, prawda? A już na pewno, żebym nie porównał ich z danymi z bazy orbitalnej. – O czym pan mówi? – Emmerson ściągnął brwi. – Poza tym i tak nie ma pan do nich dostępu. – A gdybym miał, co mógłbym tam znaleźć? – Pan Coin uśmiechnął się ciepło, jak nauczyciel do ulubionego ucznia mylącego się przy tablicy. – To bez znaczenia, baza orbitalna i jej dane należą do MedCorpu. – Skąd założenie, że jednak nie mam do nich dostępu? – Uśmiech kontrolera stał się jeszcze cieplejszy. – Nawet ja nie mam! Koordynator lotów musi za każdym razem po powrocie na planetę ręcznie aktualizować dane. Co, swoją drogą, nie przyspiesza naszej pracy. – Przy lądowaniu widziałem, że ów koordynator ma czas na prasowanie munduru, pastowanie butów, ba, nawet polerowanie guzików. Proszę nie zwalać na niego odpowiedzialności za opóźnienia. Kurt na moment zaniemówił. Coś się tu nie zgadzało. Czyżby źle faceta ocenił? Podjął jednak jeszcze jedną desperacką próbę zamydlenia mu oczu: – Sam pan widzi, że przez upór MedCorpu mamy niezależny od naszej korporacji problem z transferem danych. Może to stąd ich niekoherencja? – Aha. – Domnall oderwał się od zbiornika i zbliżył do Kurta, znacznie przekraczając jego strefę intymności. – A wie pan, co pojawi się, gdy z dostarczonego mi zbioru odrzucimy dwadzieścia procent danych, które najistotniej wpływają na wyniki standardowych analiz? – Nieistotne wyniki? – Uzyskamy ślad generatora kongruencyjnego o stałych 30, 11, 101. Mówią coś panu te liczby, a może na tej planecie przestał pan obchodzić urodziny? – Czy ma pan dla mnie jeszcze jakieś kabalistyczne ciekawostki? – Mam. Ziarnem dla tegoż generatora była data wystawienia dokumentu pana zwolnienia z asteroidy w postaci czasu POSIX. – Nie może pan po prostu zignorować dwudziestu procent najistotniejszych danych! – żachnął się Kurt – Otóż mogę. Z pewnych względów zdaję sobie sprawę, że jeżeli standardowym analizom, zwanym skądinąd analizami Coina, poddamy odpowiednio zmodyfikowane dane losowe, wszystko robi się różowe i puszyste. Kurt oklapł. Miał wrażenie, że jego sytuacja cokolwiek przestaje być różowa i puszysta. Zaczął zastanawiać się, ile doliczą mu do wyroku, jaki został mu do odsiadki po warunkowym zwolnieniu. Tymczasem Domnall Coin wyjął i odpalił kolejne cygaro, przyglądając się zarządcy. Potem podjął wypowiedź obojętnym, konwersacyjnym tonem. – W tym momencie niezmiernie istotne staje się postawione przeze mnie wcześniej pytanie: co też chce pan, oprócz pozdrowień, przekazać zarządowi? – Teraz to chyba będę się z nimi komunikował przez przedstawiciela LexCorpu. – Może nie będzie to konieczne, panie Emmerson. Przyznam się panu do czegoś. Nie jestem kontrolerem. Mój zastępca podmienił pewne dokumenty. Wygląda na to, że pomocnik jego asystenta pojechał na mój koszt na urlop do najdroższego kurortu na starej Ziemi. A ja, zważywszy na burdel, jaki tu widzę, zostałem skutecznie wsadzony na minę. – Zaraz, zaraz… Pomocnik asystenta zastępcy miał być kontrolerem, to znaczy, że pan jest szefem szefa jego szefa… To znaczy… pan… jest… – Wiceprezesem TerraNova Corporation. A teraz, skoro formalności mamy za sobą, pogadajmy o prawdziwym terminarzu działań. Męczy się pan tu od, jak dobrze pamiętam, trzydziestu lat. Ukłony dla ekoterraformacji. Od trzech tak naprawdę ruszyliście z robotą i nagle ni stąd, ni zowąd z prawie takim tempem, jakie udało mi się narzucić na Rho Coronae Borealis, a nie oszczędzałem wtedy ludzi. Niech mi pan tak szczerze powie, co się tu działo, dzieje i będzie działo? Straciłem mnóstwo czasu nad śmieciem informacyjnym, jaki od pana dostałem, wolałbym teraz porozmawiać jak fachowiec z fachowcem. – Przez pierwsze dziesięć lat usiłowałem przetłumaczyć idiotom z góry… ekhm… przepraszam… że maszyny na panele słoneczne tu nie działają. Siedzieliśmy pod hermetycznymi kopułami jak pomidory w szklarni. Potem przysłano nam te durne satelity i ciężarówki. To nam umożliwiło postawienie platform z planktonem regulującym atmosferę, ale to znów zajęło dziesięć lat, bo te baterie rozładowują się po kilku godzinach pracy, a same satelity padają jak kawki przy byle burzy słonecznej. Kiedy mogliśmy wyjść na zewnątrz, musieliśmy już tylko stworzyć kreatywną księgowość, spisać na straty kilka modułów statku… i od trzech lat normalnie pracujemy. Więcej grzechów nie pamiętam. – Czyli skończycie kiedy? – Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, ten rejon oddam kolonistom za pięć lat, jak obiecałem. Domnall odchrząknął. – No, dziesięć – zmitygował się Kurt. – Ale potem będzie z górki. – Cenię pana optymizm, ale jak wejdą tu cywile, będzie pan miał na głowie cały proekologiczny cyrk. – To nie problem, postawimy na drugim kontynencie identyczną elektrownię, pasy transmisyjne i bateryjki będą sobie tak samo jeździć w kółko. – Pogratulować samozadowolenia, panie Emmerson. To na pewno wszystkich zmyli. Na przykład ten dziennikarzyna, co przyleciał tu ze mną, potrzebował całych kilku godzin, żeby zwęszyć moduły pod wychodkiem. – Pan Coin dogasił cygaro o zbiornik wodoru i odszedł w kierunku bazy. • • • Dwie godziny później Domnall i Pierre zostali zaproszeni do zwiedzenia jednej z morskich platform systemu regulacji atmosfery. Spotkali się z Kurtem przed wejściem do jego biura, gdzie stały już trzy latające skutery. Przed wyruszeniem musieli jeszcze załadować świeże baterie – czekała ich długa podróż. Pierre leciał w kierunku elektrowni z ciężkim sercem. Zdawało mu się, że jeśli wzniesie się jeszcze trochę, zobaczy miejsce, gdzie kilka drutów będzie luźno kołysać się na wietrze, a na ziemi… Chociaż nie. Burza na pewno zatarła już ślady krwi. Zamyślony, o mało nie wpadł na skuter Emmersona, który zatrzymał się niespodziewanie przed kontenerem z bateriami. Zarządca podał po jednej pozostałym uczestnikom wycieczki. Pierre z ulgą zauważył, że Emmerson pobrał baterie ze stojącego na uboczu kontenera, a nie z tych jeżdżących w kółko. Bez słowa załadował baterię, łypiąc na Emmersona spode łba. Ten traktował go wciąż z lekceważącą uprzejmością – dokładnie tak samo, jak od początku wizyty. Albo więc świetnie grał, albo wciąż nie znał sprawcy zajścia przy ogrodzeniu. Pierre zastanawiał się, czy Emmerson powiązał ciało, które mu dostarczono, z jego osobą. Technicy, jak wiedział, nie poinformowali swojego szefa o porzuconych na miejscu zbrodni reporterskim hełmie i wielofunkcyjnym narzędziu. Z drugiej strony istniał jeszcze problem jego kombinezonu… Chociaż… Nikt się nawet nie zająknął na jego temat. Może zatem porwał go wiatr? Pierre dobrych kilka godzin lotu gubił się w takich domysłach, nim przerwała je reporterska część jego umysłu. Znów czuł, że dzieje się coś niepokojącego, jednak nie umiał jeszcze tego nazwać. Rozejrzał się wokół, ale poza smugami wzburzonego przez skutery planktonu nie widział nic. Także w kabinie wszystko było na swoim miejscu. Wyświetlacze. Hmm… Naukowcy z Instytutu Badań Ekologicznych rekomendowali swoje nowe baterie, ale chyba nawet oni nie gwarantowali tylu godzin lotu na jednej. Wyświetlacz uparcie wskazywał sto procent. Smuga za jego skuterem zgasła, gdy Pierre poderwał maszynę wyżej. • • • Przez próg otwartych drzwi windy orbitalnej dwóch mężczyzn o młodych twarzach i starych oczach podawało sobie ręce. – Panie Emmerson, nie za ostro? Czemu go pan po prostu nie przekupił, nie skasował nagrań czy coś w tym stylu? – Przekupić ideowca? Nawet Derling twierdził, że to niemożliwe. A nagrania? Miał poukrywane kopie. Jest jeszcze jedna rzecz – Kurt zawahał się, niepewny, czy chce o tym mówić. – Nie wiem, czy powiedział panu, jak dostał się do elektrowni. Świadomość obywatelska jego mać. – Nie. Nie udało mi się tego z niego wyciągnąć. – Próbował przeciąć ogrodzenie. Moja załoga bawi się czasem w paintball, a elektrownia regularnie robi za główny cel ataku. W końcu to jedyny budynek w mieście, gdzie nie ma się co zepsuć. Nawet postawili zasieki i puścili przez nie napięcie, niegroźne, ale potrafi nieźle kopnąć. Twierdzą, że nie po to wyjechali na kolonie, żeby bawić się bezpiecznie. – U nas organizowaliśmy turnieje rycerskie. Od razu panu podpowiem, że najniebezpieczniejszym elementem jest błoto. Paru kolegów prawie się utopiło po obaleniu… – Proszę tego nie mówić głośno. Mam dość problemów z urazami od kolb, jak się chłopcom skończą kulki. W każdym razie moi ludzie znaleźli jego mundur przy przeciętym ogrodzeniu. Było tam też ciało… – Ciało?! – Coin zmrużył oczy. – Jak się pan planuje z tego rozliczyć? LexCorp braki w stanie osobowym potrafi wyciągnąć i po stu latach… – To nie był żaden z moich ludzi – przerwał mu Kurt. – To był… mój kot. Domnall Coin pomyślał, co sam zrobiłby, gdyby taki Pierre zatruł jego akwarium z piraniami. Spojrzał na Emmersona ze zrozumieniem. – Jak skończy pan robotę tu, to zostanie pan moim zastępcą. Będę niedługo szukał nowego. Kurt wyglądał na zaskoczonego. – Ale muszę pana lojalnie ostrzec. To, co się stało… To nie tak, że to dla mnie norma. Ja dostałem dwieście pięćdziesiąt lat nie za morderstwo, jak pan pewnie teraz sądzi, tylko za oszustwa podatkowe. – Wiem. Za morderstwo dają maksymalnie dwieście. Ale mogę pana uspokoić. Owszem, będę od pana wymagał kreatywności, ale mam nadzieję – Domnall wskazał na trzymaną pod pachą urnę – że znajdzie pan subtelniejsze rozwiązania niż to. Ktoś kompetentny będzie miłą odmianą. Wygląda na to, że pana pisma do zarządu, nawet jak trafiły przypadkiem do mojego pionu, były zatrzymywane przez mojego zastępcę. – Pańskiego pionu? To nie panu podlega terraformacja Tau? – Tacy ważni to wy nie jesteście. Dopiero kontrola tego burdelu trafiła na listę brudnej roboty. A tak właściwie co pański lekarz wpisał w akcie zgonu Verta? Co mam powiedzieć jego redakcji? Kurt uruchomił procedurę zamykania windy. Szpara w drzwiach miała już nie więcej niż centymetr, gdy Domnall Coin usłyszał odpowiedź. – Udar słoneczny. Warszawa 2011 ![]() |
To nie do końca tak – zaprotestował Marek. – Neurolink przejmie kontrolę nad twoim mózgiem, kiedy będziesz, na przykład, jadł śniadanie. Czy potrzebna ci do tego jakaś szczególna koncentracja? Albo, kiedy będziesz spał. Z ośmiu godzin, które prześpisz, implant zabierze ci góra godzinę.
więcej »Mefisto powiedział, że to był spisek. Że niby podstępnie zwabiłem tutaj tego diabła i znęcałem się nad nim dla własnej, perwersyjnej przyjemności, a później zabiłem, naruszając traktat o zawieszeniu broni.
więcej »Kiedy nie śpimy, jest niemalże takimi, jakimi byliśmy dawniej. Ale nie znasz dnia ani godziny – znieruchomiejesz sięgając po owoc albo zesztywniejesz w pół kroku – i Świadomość.exe znienacka przestaje działać. Wirus śpiączki dba, żebyśmy nie zaznali ciągłości egzystencji.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
O wydali też skiążkę, jest na empiku