Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 września 2023
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Wojtaś
‹Viral-Karma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Wojtaś
TytułViral-Karma
OpisAutor pisze o sobie:
Z wykształcenia filozof. Mieszka i pracuje w Lublinie. Opowiadania publikował głównie w „Esensji” i „Magazynie Fantastycznym”. W przyszłości planuje mniej myśleć o przyszłości.
GatunekSF

Viral-Karma

1 2 »
– Dzisiaj i tak jest spokojnie. Któregoś dnia, w weekend, był tu istny odpust. Ludzie nazjeżdżali się z różnych stron, a niektórzy, mogę się założyć, nawet sami nie wiedzieli, po co. Istny cyrk. Byli nawet jacyś dziennikarze i telewizja. Wtedy Jest powiedział tylko parę słów i schował się w lesie. Rozumiem go…

Tomasz Wojtaś

Viral-Karma

– Dzisiaj i tak jest spokojnie. Któregoś dnia, w weekend, był tu istny odpust. Ludzie nazjeżdżali się z różnych stron, a niektórzy, mogę się założyć, nawet sami nie wiedzieli, po co. Istny cyrk. Byli nawet jacyś dziennikarze i telewizja. Wtedy Jest powiedział tylko parę słów i schował się w lesie. Rozumiem go…

Tomasz Wojtaś
‹Viral-Karma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Wojtaś
TytułViral-Karma
OpisAutor pisze o sobie:
Z wykształcenia filozof. Mieszka i pracuje w Lublinie. Opowiadania publikował głównie w „Esensji” i „Magazynie Fantastycznym”. W przyszłości planuje mniej myśleć o przyszłości.
GatunekSF
Wieś leżała w dolinie. Z jednej strony otaczały ją pokryte lasem wzgórza, a z drugiej pasy pól, rozpostarte szeroko na wzniesieniach. Krajobraz, przyprawiony barwami lata, i słoneczna pogoda przyjemnie uspokajały. Chociaż zjawiłem się tu służbowo, pierwsze minuty przeznaczyłem na kontemplację. Natura jest zarazem artystą i dziełem. Szkoda tylko, że większa część ludzkości pozostaje ślepa na tę sztukę.
Skierowałem kroki w stronę najbliższego budynku. Wypadło na sklep. Kiedy wszedłem do środka, okazał się taki, jak przypuszczałem – lekko zaniedbany, z towarem rozłożonym bez większego ładu i składu, ale z klimatem, który trudno spotkać w miejskich sklepach.
– Pan też przyjechał do naszego świętego? – zapytała mnie ekspedientka, kiedy podszedłem do lady.
Zamarłem. Świętego?
– Chyba tak… – odpowiedziałem. – Ale nie jestem chyba jedyny, prawda?
– A gdzie tam – zaśmiała się. – Przyjeżdżają tu nawet z Warszawy. Młodzi i starzy, bez wyjątku. Rozbijają wszędzie namioty i zostają na parę dni.
Posmutniała nagle.
– Ale nie jest pan dziennikarzem, policjantem, czy kimś takim? – Spojrzała mi w oczy. – On tak pięknie mówi… naprawdę. Ale ksiądz i inni uparli się, żeby coś z nim zrobić. Była nawet policja, ale sołtys wtedy pomógł i jakoś bokiem przeszło.
Skrzypnęły drzwi. W sklepie pojawiła się młoda dziewczyna, która na samym wstępie obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem.
– Co podać? – zapytała ją sprzedawczyni.
– Wodę mineralną.
– Poczekaj – rzuciła ekspedientka, kiedy dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia. – Może pokazałabyś panu, gdzie znaleźć tego świętego, co?
Dziewczyna zgodziła się z ledwo dostrzegalnym wahaniem i po chwili szliśmy w milczeniu przez wieś.
Byłem w dobrym nastroju. Wyciszony i otwarty na wszelkie doznania, chłonąłem najmniejsze przejawy życia. W Firmie miałem do czynienia wyłącznie z jego symulacją, tutaj – z nim samym, namacalnym, pełnym tajemniczej magii. Chociaż niby nic nie było w stanie zepsuć mi tego nastroju, wiedziałem, że za parę minut powrócą troski oraz świadomość, że dokądkolwiek byśmy uciekali, i tak nie uciekniemy przed przeznaczeniem…
Przed nami przebiegło parę kur. Jakiś pies dla zabawy pogonił za nimi, ale kiedy nas dostrzegł, zatrzymał się. Zamerdał ogonem i przybiegł do dziewczyny.
– Burek… Bureczek. Co u ciebie? – Zmierzwiła jego kudłaty łeb. – Niech się pan nie boi. Jest spokojny jak baranek. Nie widziałam jeszcze, żeby na kogokolwiek bodaj szczeknął.
– A długo już tu jesteś? – zapytałem.
Spojrzała na mnie nieufnie.
– Będzie chyba ze dwa tygodnie… Tam go pan znajdzie – powiedziała, zmieniając temat. – Trzeba wejść na tamto wzgórze, a potem pójść w las. Będzie może z półtora kilometra, może dwa.
– Widziałaś go? – zapytałem. – Słyszałaś, o czym mówi?
Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na mnie jak na kogoś, kto wszedł na bal w stroju kloszarda, i uśmiechnęła się ironicznie.
– O wszystkim i niczym. Zależy, kto słucha.
– A jak zwracacie się do niego?
– „Jest”.
– Jak?
– Każe mówić do siebie: „Jest”.
Zaśmiałem się.
– Trochę dziwne imię, nie uważasz?
– Nie mniej dziwne, niż dajmy na to, Marek.
– Tak się śmiesznie składa, że wymówiłaś właśnie moje imię.
Uśmiechnęła się. Podałem jej dłoń, którą uścisnęła niepewnie.
– W porządku. A ty możesz mówić do mnie „Tęcza”. Całkiem zgrabne imię, prawda? – zaśmiała się. – Jak chcesz, to możesz tam pójść ze mną. Znam skrót.
– Z przyjemnością.
• • •
Droga łagodnie wznosiła się w górę. Minął nas chłop, prowadząc na łańcuchu krowę, ale nawet nie obejrzał się za nami. Widocznie pielgrzymki do „świętego” stały się już normą.
Wzgórza, pokryte gęstym lasem, zbliżały się z każdą chwilą. W pewnym momencie spostrzegłem parę samochodów. Spojrzałem na rejestracje – rozpoznałem parę warszawskich i lubelskich. Była nawet jedna z Wrocławia. Reszty nie znałem.
– Aż takie ma powodzenie? – zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.
– Dzisiaj i tak jest spokojnie. Któregoś dnia, w weekend, był tu istny odpust. Ludzie nazjeżdżali się z różnych stron, a niektórzy, mogę się założyć, nawet sami nie wiedzieli, po co. Istny cyrk. Byli nawet jacyś dziennikarze i telewizja. Wtedy Jest powiedział tylko parę słów i schował się w lesie. Rozumiem go…
Przyjrzałem się jej dokładnie. Po kilku minutach rozmowy wydawała się osobą inteligentną i o wykrystalizowanym światopoglądzie. Tacy ludzie rzadko potrzebowali mitologii i duchowych protez do życia, ale tak jak każde oprogramowanie ma swoje luki, które wykorzystują hakerzy, tak i tacy ludzie mają swoje wyrwy w duszy, które wykorzystują prasa, literatura i media. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi klientami, a kultura to humbug – jak zwykł mawiać mój przyjaciel. Wszyscy jesteśmy marionetkami – dodawałem wtedy. – Zależni od oprogramowania zainstalowanego przez biologię, społeczeństwo, władzę…i różnych projektantów.
Ilustracja: <a href='mailto:agnieszkadauksza@o2.pl'>Agnieszka Dauksza</a>
Ilustracja: Agnieszka Dauksza
– Nie boisz się, że ten Jest zawładnie twoją duszą? – zapytałem przekornie.
– Jak na razie nic mi nie wiadomo, żeby zakładał sektę…
– Chodzi mi o to, że każdy system wartości, który gorliwie przejmujemy od innych, wyznacza nasze późniejsze zachowanie i wybory. W jakiś sposób przestajemy być sobą.
– I zaczyna nami rządzić społeczna… karma?
– Coś w tym stylu. Ten temat to moja idée fixe
– A tak w ogóle, to co cię tu sprowadza? – zapytała nieufnie.
– Muszę coś sprawdzić. Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć.
– Jesteś dziennikarzem? A może lekarzem? – Stanęła nagle w miejscu. Spojrzała na mnie tak, jakby dopiero teraz mnie zobaczyła. – Robisz jakieś badania? Nie wyglądasz na takiego, który przyjeżdża z czystej ciekawości. Mam nadzieję, że nie chcesz skrzywdzić Jest?
– Nie martw się. Nic z tych rzeczy.
– Boję się, że ktoś mógłby mu coś zrobić. On jest wyjątkowy. Bardzo mądry, łagodny i otwarty na ludzi. Właśnie tacy ludzie powinni rządzić naszym krajem. Prawie każdy, kto go słucha, przeistacza się i staje się lepszy dla siebie i innych, zaczyna naprawdę myśleć i…
– Schodzi czasami do wioski, czy przez cały czas mieszka w lesie? – zapytałem, zmieniając temat.
– Rzadko schodzi. Może raz na dwa tygodnie. Jedzenie przynoszą mu ludzie, ale nie widziałam, żeby cokolwiek jadł. Cały czas jest zajęty. Każdy przychodzi do niego z jakimś problemem i…
Przestałem jej słuchać, bo kiedy weszliśmy w las, znowu dałem się pochwycić naturze. Ledwo widoczna ścieżka prowadziła nas pod górę, a spomiędzy drzew spadały nieśmiałe promienie słońca, kładąc się świetlistymi plamami na leśnym poszyciu. W powietrzu unosił się przyjemny zapach żywicy, próchna i tego wszystkiego, czym powinien w lecie pachnieć las.
Po paru minutach marszu zobaczyłem idącą przed nami małą grupkę ludzi, którzy głośno rozmawiali. Niby byli w dobrych humorach, ale wyraźnie widziałem ich nerwowe podekscytowanie. W sumie niecodziennie człowiek spotyka „świętego”.
• • •
Po kolejnych minutach las znacznie się przerzedził. Niebo coraz częściej wyzierało spoza koron drzew, a ścieżka przestała uciążliwie piąć się pod górę. Wszystko wskazywało na to, że wchodzimy na szczyt wzgórza.
Spojrzałem na Tęczę. Szła w skupieniu, spokojna i zamyślona. Jej zachowanie przywodziło na myśl gorliwość konwertyty. Trochę zazdrościłem jej tej naiwności, która pozwala cieszyć się światem i jego pozornie niezachwianym porządkiem.
Nagle usłyszałem męski głos. Kiedy spojrzałem pytająco na Tęczę, skinęła głową.
Po chwili weszliśmy na polanę i dojrzałem długowłosego, nieogolonego mężczyznę, wokół którego zebrała się spora grupa ludzi. Wszyscy siedzieli lub stali zasłuchani.
Zamarłem. Spoglądając na wychudłą twarz mężczyzny, na długie i zaniedbane włosy, na ubranie, podarowane przez chłopów ze wsi, nie mogłem opędzić się od ambiwalentnych odczuć. Byłem zarazem podekscytowany, bo to, co kiedyś wydawało się niemożliwe, stało się realne, i jednocześnie zrozpaczony, bo miałem przed sobą kolejny namacalny dowód, że ludzie nie są niczym więcej niż stadem baranów, które ciągle potrzebuje pasterza.
1 2 »

Komentarze

05 VII 2013   19:48:37

Dość ciekawy tekst. Dziękuję za cytat z Reja, ale dlaczego filip (czyli zając) z wielkiej litery? Dlaczego "Jest" nie odmienia się przez przypadki, skoro funkcjonuje jako imię własne?

14 VII 2013   23:30:00

http://pl.wikisource.org/wiki/Encyklopedia_staropolska/Filip_z_konopi

Nie chcę się wypowiadać za korektorkę, ale z tego artykułu by wynikało, że zapis "jak Filip z konopi" nie jest błędem, mimo że prawdziwym źródłem przysłowia jest 'filip' jako określenie zająca.

27 VII 2013   00:32:37

Fajna novela

31 VII 2013   23:28:54

"Przestałem jej słuchać, bo kiedy weszliśmy w las, znowu dałem się pochwycić naturze." - czy tylko mnie brzmi to, jakby bohater nagle bardzo musiał za potrzebą? xD
muchy w lepie, iskierka zrozumienia która może być również rozczarowaniem zmieszanym ze szczyptą głębokiego smutku, powtórzenia, matko. Głównie to korekta niedomaga... Opowiadanie raczej nie najlepsze, z pewnością nie najbardziej oryginalnie, koniec nie zaskoczył ale mógł. Więc to plus.

03 VIII 2013   12:51:21

Bardzo fajne opowiadanie. Dobrze napisane i dało mi sporo do myślenia. I chyba to w nim najważniejsze. Bo kimże tak naprawdę jesteśmy i jak funkcjonujemy? Więcej takich tekstów, please :-)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nigdy nie budź śpiących słów
— Tomasz Wojtaś

Szansa
— Tomasz Wojtaś

Dom marzeń
— Tomasz Wojtaś

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.