WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Joanna Krystyna Radosz |
Tytuł | W deszczu |
Opis | Kobieta wielu pasji z czterdziestoośmiogodzinną dobą. Rocznik 1992. Przez długie lata torunianka, obecnie rezyduje w Wielkopolsce. Rusycystka i rusofilka. Zapalony kibic sportów wszelakich ze szczególnym naciskiem na biathlon i żużel – przez lata pisała o tych dyscyplinach m.in. dla „Tygodnika Żużlowego” czy portalu biathlon.pl. Pisze, tłumaczy, udziela się naukowo, a czasem – o zgrozo! – czytuje poezję. Na głos. Ma na koncie kilka publikacji mniejszych form (m.in. nagrodzonego w pierwszej edycji Littery Scripty opowiadania „Bogowie nie umierają”), wciąż czeka na debiut powieściowy. |
Gatunek | obyczajowa |
W deszczuJoanna Krystyna RadoszW deszczugrudzień, Łazienki Królewskie ![]() Kolaż: Agnieszka ‘Achika’ Szady Znana Poetka obchodzi dziewięćdziesiąte piąte urodziny w Łazienkach Królewskich. Siedzimy przy stole w zadymionej sali, Gabriel i ja, honorowi goście zasłużonej dla państwa artystki, która tylko przez pomyłkę szwedzkiej komisji nie dostała dotąd Nagrody Nobla. Siwe loki sięgają ramion, futro, którego nie zdejmuje nawet przy kolacji, przypomina gustowny peniuar. Goście milczą, Znana Poetka opowiada schrypniętym głosem anegdotę za anegdotą, wypalając przy tym kolejne papierosy. Nagle w zadymionej sali dostrzegam znajomą twarz. Jastrzębska siedzi z boku w skromnej garsonce, przygaszona, znużona. Staranna fryzura. Oczy skryte za szkłami okularów. Szczupłe dłonie z dużym złotym pierścionkiem w kształcie węża. Przypominam sobie, że Znana Poetka jest wielką miłośniczką Chopina – z pewnością dlatego zna dyrektorkę NIFC-u i dlatego zaprosiła ją na swój jubileusz. Dostrzega mnie. Uśmiech. Lekki gest głową – w moją stronę? Helena Trojańska znika za drzwiami. Toczę wzrokiem po gościach, ale chyba nikt prócz mnie nie zauważył jej nieobecności. – Muszę wyjść na chwilkę – przepraszam Gabriela. – Strasznie kręci mi się w głowie od tego dymu. – Pójść z tobą? – Gabriel ożywia się. On też jest znużony niekończącym się wieczorem. Dzień w dzień bankiety, otwarcia autostrad, szpitali i muzeów, koncerty, wizyty. Nawet na pracę nie ma czasu, co dopiero na życie. Nie prezydent, tylko kukiełka, którą zaprasza się dla podniesienia prestiżu imprezy. Obowiązkowo „wraz z żoną”. Kiedy wychodzę na korytarz, parę osób ogląda się za mną. Czuję na sobie współczujące spojrzenia. Podnoszę futrzany kołnierz, żeby zasłonić bliznę na policzku. Przeklęte keloidy, które ponoć rzadko kiedy dotykają białej rasy! Jastrzębską dopadam na korytarzu. Stoi w progu balkonu, spogląda na pogrążony w zimowej ciemności park. – Cieszę się, że znów panią widzę – mówię i natychmiast otacza mnie obłok pary. – Nie zdążyłam pani podziękować za Konkurs Chopinowski. Nie wiem, jak doszło do tego, że pojawiałam się w Filharmonii niemal codziennie. Helena Jastrzębska prowadziła mnie do loży i szeptem opowiadała historie z życia Chopina i George Sand. Gdy mówiła, czułam na ramionach deszcz Majorki, w gardle zastygał kaszel, cienie przeszłości tańczyły wokół mnie w takt dźwięków fortepianu. Osobiście gratulowałam zwycięzcy: chłopcu o twarzy dziecka, wystraszonemu nagłym szumem, jaki wokół niego się podniósł. Nieobecnym spojrzeniem i jasnym kosmykiem na czole tak bardzo przypominał mi Gabriela… – Miło mi, że mogłam pomóc – uśmiecha się z roztargnieniem Jastrzębska. – Piękna noc, prawda? – dodaje bez związku, ale na jej twarzy nie widzę potwierdzenia jakiegokolwiek piękna. – Coś się stało? – pytam głupio, ale pytanie wyrywa się, zanim zdążę je przemyśleć. – Mogę pani jakoś pomóc? Zaskoczone spojrzenie. – Ze mną? Nie, ze mną nic się nie stało – mówi z naciskiem. Przestępuje próg, stukając szpilkami. Przez chwilę panuje milczenie, z sali słyszę oklaski i brzęk kieliszków. A potem Jastrzębska niespodziewanie wybucha: – Boże mój, to ja chciałabym pani pomóc… – Słucham? – Pani jest nieszczęśliwa. – Jej twarz nieoczekiwanie znajduje się blisko mojej twarzy. W świetle padającym z korytarza widzę zmarszczki wokół oczu i piegi na czubku orlego, szlachetnego nosa. – Przepraszam, wiem, że pierwszym damom nie mówi się takich rzeczy, ale kiedy przyszła pani do Filharmonii na otwarcie konkursu, była pani tak nieszczęśliwa, że aż mnie skręcało. Potem chyba było lepiej, tak mi się wydaje, a dziś znów widzę, jak się pani garbi i ucieka spojrzeniem, jakby pani udawała, że pani tu wcale nie ma. Mówi szybko, nieskładnie, ciężko oddycha. W sąsiedniej sali zgromadzeni wznoszą toasty za zdrowie jubilatki, a my stoimy na balkonie i rozmawiamy o moim nieszczęściu. Nie jestem nieszczęśliwa. Mam Gabriela. Mam dzieci. Nie muszę się martwić, jak i za co będziemy żyć przez najbliższe pięć lat. Mam o niebo lepiej niż przeciętny obywatel naszego kraju. – Pani Eulalio… – Głos Jastrzębskiej staje się miękki. – Przepraszam. Nie chciałam pani urazić. Ale pani powinna to wiedzieć. – Że z boku wyglądam na nieszczęśliwą? – Że pani JEST nieszczęśliwa – mówi z naciskiem i wymija mnie w progu. Z trudem ją zatrzymuję. – Mam taki wyraz twarzy – tłumaczę. – Sama pani widzi, jak wyglądam… Nie, wszystko jest w porządku, dziękuję za troskę. A jednocześnie mam wrażenie, że słowa Heleny Jastrzębskiej zostawiły rysę na mojej pewności. Obrazy przesuwają się przed oczami. Wiecznie zmęczony Gabriel, z którym nawet nie mogę porozmawiać. Szare twarze wyborców. Agniesia, którą bardziej obchodzą sondaże niż to, jak się czują rodzice. Bankructwo firmy Maciusia. Dlaczego myślę o tym wszystkim w tej jednej chwili, kiedy przede mną stoi praktycznie obca kobieta? Dlaczego mam ochotę opowiedzieć jej o tym, podzielić się bólem chociaż z kimś obcym? Kim ona jest, żeby musieć wysłuchiwać moich zwierzeń? – Nie chodzi o twarz. Proszę mi obiecać, że kiedy wróci pani do domu, spojrzy pani w lustro. Że pani popatrzy poza swoją twarz. Tam, w środku, ukrywa się piękna i bardzo skrzywdzona kobieta. Mrugam gwałtownie. Czas zatrzymuje się i rusza ponownie, gdy ni stąd ni zowąd jestem już z Gabrielem w samochodzie i mkniemy przez nocną, zimową, bezlistną i bezśnieżną Warszawę. Cicho gra radio, kierowca milczy, Gabriel milczy, a ja słyszę w głowie głos Heleny Jastrzębskiej, która już nie nazywa mnie panią: „Obiecaj…”. • • • Nie mogę wyrzucić jej z głowy. Od dawna nikt nie nazwał mnie piękną. Od dawna nikt nie dostrzegł, że duszę się dymem, który mnie otacza. Od dawna nie czułam tak mocno, aż do bólu, że komuś na mnie zależy. Rano przeglądam się w lustrze. Powstrzymuję grymas obrzydzenia. Całe wieki tego nie robiłam. Zajmowały się mną stylistki, nawet włosów nie musiałam czesać sama. Z radością zrzuciłam zabiegi pielęgnacyjne na kogoś, komu sowicie płacą za oglądanie mojej oszpeconej oparzeniami twarzy. A teraz mierzę się z tym, zaciskam zęby, żeby nie krzyczeć, patrząc na prawy policzek, policzek monstrum, nie kobiety – i już z pewnością nie pierwszej damy. Pozostałość po wypadku, której nie zmazała nawet operacja sprzed pięciu lat, przykuwa wzrok, nie pozwala spojrzeć na oczy, na nos, na usta zwyczajnej kobiety. Przekleństwo. Piętno. Po tamtej nieudanej operacji lekarz powiedział wyraźnie: można je usunąć, ale wrócą, prędzej czy później. Znów będę potworem. Niespodziewanie do łazienki ktoś wchodzi. Bez pukania. Agniesia. Widzę w lustrze jej smukłe, wysportowane ciało po codziennej dawce siłowni, starannie ułożony kok, idealny makijaż. To naprawdę moja córka? – Mamo… – zaczyna tonem, który nie zwiastuje niczego dobrego. Z ulgą odrywam wzrok od lustra. Na dziś wystarczy. Agniesia przestępuje z nogi na nogę, ołówkowa spódnica przesuwa się przed kolano. – Mamo, proszę cię, następnym razem pilnuj taty. – Co się stało? – Nic nie wiesz? – Podnosi głos. – Naprawdę nic nie wiesz?! Tata wczoraj zaśpiewał Znanej Poetce „Sto lat”! Teraz wszyscy się z niego śmieją, cały kraj! Chcesz zobaczyć, jakie memy… Nie wiem, co to są „memy”, ale czymkolwiek by nie były, nie chcę ich widzieć. Czasem mam wrażenie, że wszyscy w Polsce czekają tylko na potknięcia Gabriela. Zwykła gafa, jaka zdarza się chyba na każdym jubileuszu tego typu, urasta do rangi wiadomości dnia. – Tata mówił – ciągnie surowo Agniesia – że był zdenerwowany, bo nagle gdzieś wyszłaś, cała blada, i to dlatego się pomylił. Jakich ja czasów dożyłam, myślę, starając się nie patrzeć na Agniesię ani w lustro. Własna córka prawi mi kazania. – Obiecaj, że to się więcej nie powtórzy – mówi, jakby to ona była moją matką. Znika, rozpływa się w lustrze i tylko ten głos: „Obiecaj…” znów dźwięczy w głowie. Wydaje mi się, że czuję w łazience nikłą woń perfum Heleny Jastrzębskiej. |
Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.
więcej »Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.
więcej »W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
Jacy dziwni ci Rosjanie…
— Agnieszka „Raven” Szmatoła
Pocztówka ze Sztokholmu
— Joanna Krystyna Radosz
Mistrzowie czarnego sportu
— Magdalena Kubasiewicz
Dla fanów żużla
— Magdalena Kubasiewicz
Całkiem dobry styl, tekst ciekawy. Natomiast pojawił się zgrzyt: 'a mi głupio było'. Oczywiście powinno być 'mnie'