
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Magdalena Świerczek-Gryboś |
Tytuł | Bardzo trudne samobójstwo |
Opis | Rocznik 90, autorka wydawnictwa SQN, redaktorka, organizatorka konkursów. Aktywnie udzielająca się w różnych projektach, szczególnie w Fantazmatach, odpowiedzialna za antologię „Ja, legenda”. Z wykształcenia głównie filozofka, w pracy głównie SM ninja. Uzależniona od urbexu, skażeń atomowych i programów o kosmosie. Badaczka twórczości Lema. Publikowała w „Nowej Fantastyce”, „Fantomie”, „Gazecie Wyborczej”, „Fantazmatach"; odkrywszy uroki weird ficiton, niecierpliwie czeka na publikację w „Snach Umarłych”. Poza „Openminderem” – powieścią SF, która ukazała się w marcu (SQN), w tym roku pojawią się także „Dzieci Burzy” (science-fantasy, Alegoria). |
Gatunek | SF |
Bardzo trudne samobójstwoMagdalena Świerczek-GrybośBardzo trudne samobójstwo![]() Ilustracja: Rafał Wokacz – Więcej – powtarzam niepewnie. Ta informacja, nie wiedzieć czemu, powoduje u mnie falę silnego niepokoju. – Yhy. – Czego? Krzywi się, jakbym była odpytującą go nauczycielką. – Siebie? – trochę oznajmia, trochę pyta. – Wierzysz w to, Mikas? – Nie ma sensu, żebym ci mówił, w co wierzę. Nie wiadomo, czy tu zostaniesz. Czuję uderzenie w szczękę, ale nie towarzyszy mu ból. Ani, na szczęście, smak krwi. – Jeden gość na regatach odgryzł sobie język – mówię, masując z namysłem brodę, bo nagle przypominam sobie wszystkie ekstremalne przypadki okaleczeń na jachtach. – Ocknę się jeszcze? – Niczego sobie nie odgryziesz, nic ci nie odpadnie – zapewnia pirat, machając lekceważąco ręką. Przyglądam się chwilę dzieciakowi. Kłótnie w świadomych snach nie mają sensu: tylko męczą umysł, podobnie jak nadwyręża go z premedytacją śnione bara-bara. W takich okolicznościach nie gada się ani nie uprawia seksu z nikim poza sobą. Nigdy też nie byłam dobra w wybudzaniu na życzenie i nie wiem, czy chcę „wrócić” na Kinię. Nie mam pojęcia, czego chcę. Ludzie pragną podróżować, mieć dzieci, coś znaczyć, przetrwać. Nie przemówiła do mnie nigdy żadna z tych rzeczy, a moja jedyna znacząca podróż to ta – po ciemnych, monotonnych wodach oceanu, zapewniających niezmienną pustkę po horyzont i znikąd ratunku. Brak ludzi, ale w zamian żadnego sacrum. Nic mnie nie dotknęło poza skrzynką – sprawczynią guza, i głupimi snami. Postanawiam zaakceptować projekcję. Może to ostatni sen w życiu, zmarnowanym, jak to zwykła mówić matka, na bunt przeciwko niemu, który winien minąć wraz z burzą hormonów. Tymczasem już naście lat po burzy, koleżanki dały światu po dwoje, troje dzieci, a ja mam zniszczoną łódź, rozwaloną głowę i niepojęte pragnienie dotyczące niczego. – No dobra – rzucam – to jak tu się spędza czas? – Na pewno na mniej sposobów, niż gdybyśmy umarli w mieście… – Pirat wzdycha boleśnie. – Tam, gdzie straciłam przytomność, nie było żadnej wyspy. – Ściągnęło cię na najbliższy ląd. Poza tym to jest niby odbicie świata, ale niedokładne. Fajnie jest w mieście, czasem budynki są w powietrzu… My mamy tylko drzewo, które czasem gada, jak ktoś po drugiej stronie płynie w pobliżu i ma włączone radio. I niedokończoną plażę za tamtymi palmami. Stawiam stopę na ostrych kamieniach i kaleczę piętę. Woda wokół mnie na chwilę robi się purpurowa, po czym wraca do normy. – Nie zwabię rekina? Mikas stoi i patrzy na mnie bez słowa. Coś się z nim dzieje, jakby kłóciły się dwie osoby, tylko że w jednej. W końcu chrząka i mówi: – Kto wie? Lepiej wracajmy do Delacroix. Na brzegu upadam; nie mogę ruszyć niczym po lewej stronie ciała. Po chwili niemoc puszcza. – Zaczynam wierzyć, że to krwotok w głowie. – Dotykam miejsca, w którym powinien być nabrzmiały, szczypiący guz. – Nie umiera się wiecznie – pociesza mnie Mikas. – Chociaż ci w śpiączkach, jeśli trafiają na naszą stronę, mają beznadziejnie. – Nie młodnieją – domyślam się, oglądając pociętą stopę, która nie boli. Chłopiec kiwa głową i uprzedza moje pytanie: – Niby możesz zadać sobie śmiertelne rany, ale po jakimś czasie znów jesteś cała. Zabijaliśmy się tu tysiące razy. To na nic. „To na nic”. Zmraża mnie niedorzeczna myśl. – A tam, za życia, utopiliście się przypadkiem? To przecież tylko twój sen, wariatko. Zadawanie pytań jest tak sensowne, jak wtedy, gdy śniła ci się Kinga i pytałaś ją, dlaczego. Mikas znów popada w chwilowe otępienie, ale gdy nieopodal pojawia się Jean, wzdycha z rezygnacją. – Obserwowałem Delacroix, zanim wywróciło mu łajbę – mówi niemal szeptem. – Uważa, że moment śmierci to megaorgazm, jakieś ostateczne spełnienie. Że można go komuś wykraść… ale to i tak nie to samo, co własna śmierć. – Podrapał się z zakłopotaniem po brodzie. – Przy dobrej pogodzie czytał coś o Erosie i Tanatosie. Ocean nazywał Tanatosem, regaty spotkaniem z nim… – Jacht nazwał Eros – przypominam sobie. Coś ciągnie mnie do tyłu i początkowo myślę, że to znów przebłysk z jawy, ale wokół mojej szyi pojawia się ramię w rękawie kapitańskiego munduru. Jean wrzeszczy: – Ani się waż, szczurzy synu! – Ja chcę spróbować – warczy przy moim uchu brodacz. – Umieram z nudów na tym zasranym lądzie. – Akurat śmierć ci nie grozi. I ustaliliśmy, że to jest jego marzenie. – Mikas z dezaprobatą wznosi ręce nad głowę. – Przecież pomogliśmy ci z twoim. Trochę honoru, wszarzu. Łapię za obce ramię, robię kilka dobrze wyćwiczonych ruchów i przeciwnik pada jak długi na piasek. – Uuuu, kocica! – cieszy się Mikas. – No dobra, chłopcy, co tu się wyprawia? – Możesz wrócić. – Delacroix wymienia spojrzenie z piratem. – Umierasz, ale jeszcze się ockniesz. To może ci zająć kilka dni. – Niby skąd wiesz? Marika, bawisz się w zadawanie pytań… – To jest na tobie zapisane. Zrozumiesz, jak będziesz tu całkiem. Śmierć podczas regat, kilka scenariuszy śmierci. Pilnowaliśmy, żeby ziścił się ten. Chyba nie masz nam za złe? – pyta z lekkim niepokojem i dodaje szybko: – Rzadko płynie tędy ktoś z potencjałem, ktoś już tak mocno… rozdarty. A ty przecież chciałaś umrzeć. Nie było scenariusza dalszego życia. Najdalej dopływasz na metę. – Kończę regaty? – To ten scenariusz właśnie. – I mogę jeszcze wrócić? – Tak, tylko… wybacz nam… Ja naprawdę marzę, żeby ukończyć te putain de merde regaty! – wybucha. Cholernie pogrzany sen, myślę. – Związaliśmy cię z tym miejscem – wyjaśnia Mikas. – Piłaś, jadłaś, krwawiłaś. Gdybyś dopłynęła do końca i tam padła, trafiłabyś na drugą stronę La Rochelle. Teraz już się stąd nie ruszysz. To twój nowy dom. – Bo się popłaczę – kpi kapitan; siedzi na piasku i wbija we mnie spojrzenie rekina. Pirat kopie go w żebra. Brodacz spluwa siarczyście, poza tym nic nie robi, ale bijąca z jego oczu groźba zemsty sprawia, że Mikas się odsuwa. – To jest na mnie zapisane? – pytam. – Jak żyję, jak umieram, gdzie mieszkam po… śmierci? – Ty to piszesz, Marika – poucza pirat. – Cały czas o tym opowiadasz. – Ale ja nic nie widzę. – Wszyscy piraci mają stare dusze – powtarza, wydaje mi się, bez sensu. – Może musisz odmłodnieć, żeby zobaczyć. My widzimy i słyszymy różne rzeczy. Przenikamy. Mówimy do żywych. Czasem bawimy się w straszenie… – Rzadko masz okazję strzępić dziób albo straszyć – mruczy kapitan. – To cholerne pustkowie. – Ale mogę przejść coraz dalej! – odparowuje Mikas. – A z tej wyspy nie można zrobić kroku! Dziwisz się, że mi się cholernie nudzi? – Jesteś dopiero stary, a do tego dureń. – No dobra – przerywam kłótnię, bo w ręku kapitana błyska nóż. – Delacroix. – Podchodzę do Francuza i dźgam go palcem w pierś. – Chcesz mnie… nawiedzić? I ukończyć regaty? – Dałabyś coś światu – zapewnia szybko. – Coś niezwykłego! Martwy i półmartwa kończą regaty! Światy się przenikają, rozbitkowie triumfują! Od opętania dostaje się zajoba, ale co ci zależy? Przejdę, któreś z nas przejmie stery… Pozwolisz… pozwolisz mi? – Oczy mu błyszczą. – Jestem trochę lepszy w te klocki. – Było widać – prycham – w dziewięćdziesiątym szóstym. I cztery lata wcześniej, jak ci się łódź wywróciła. Jean zgrzyta zębami. Chciałby coś powiedzieć, ale rezygnuje. – Wolałabym już się nie budzić – stwierdzam, krzywiąc się na wspomnienie guza, sznurów, moczu i siniaków. – Wcale nie musisz… – zaczyna Mikas. – Możesz… |
Spróbowała odtworzyć w pamięci ich nieskładną wymianę zdań. Jej biedny, ranny symbiont nie mógł pomóc. Z zapamiętanych fragmentów wywnioskowała, że Gertrand pytał głównie o sin-ra. Wtedy złożyła to na karb ich obcości, faktu, że sami nie posiadali symbiontów, ale teraz…
więcej »Tym razem jednak, kiedy na dany mi przez cicerone znak jednym ruchem ściągnąłem z Niespodzianki osłaniające ją płótno, pośród z górą dwóch tysięcy skupionych wokół rezydentów zapanowała absolutna cisza.
więcej »Wystarczyło kilka nieznacznych ruchów, i snuła się historia. Młody chwilę patrzył na to, co robi mój towarzysz, a potem, nie odrywając od niego wzroku, wyjął z kangurzej kieszeni bluzy niedużą lalkę. Biedne to stworzenie po przejściach dołączyło nieśmiało do tej, którą trzymał stary. Nie wiem, kto kogo prowadził, ono chłopca, czy on je.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
Kości dla trupokupca
— Magdalena Świerczek-Gryboś