WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marcin Pindel |
Tytuł | Wiatr |
Opis | Autor pisze o sobie: Nowotarżanin, z wykształcenia inżynier, na co dzień pracownik korporacji. Żona mówi o nim, że urodził się zbyt późno, co potwierdzają jego staroświeckie nawyki i awersja do najnowszych zdobyczy technologii. W wolnym czasie chętnie czyta, jeździ na rowerze i wędruje po górach. Pisanie jest dla niego nie tylko odprężającym hobby, ale również sposobem gospodarowania zasobami wyobraźni. Debiutował zbiorem opowiadań „Bez przebaczenia”. |
Gatunek | groza / horror |
WiatrMarcin PindelWiatr— I co myślałeś, że pomogą mi rady starszego kolegi? Że da mi przykład? Sławek zaciągnął się. — Wiem, głupi pomysł. Postali chwilę, wpatrzeni w szalejącą zamieć. — Jak to u niego wyglądało? — spytał Franek. — Podobnie jak u mnie? Sławek pokręcił głową. — Nie do końca. Twoja Hanka to była najmilsza osoba na świecie, przynajmniej do momentu, w którym… No i wam się już od jakiegoś czasu nie układało. Przynajmniej była wobec ciebie uczciwa, szczera, o wszystkim ci powiedziała… — A u Zbyszka? Znałeś jego żonę? — Nie znałem, widziałem ją tylko na zdjęciach z wesela, które mi wysłał. Zrobili takie kameralne, tylko dla rodziny, bo Zbyszek stwierdził, że facet po czterdziestce nie będzie przed wszystkimi udawał pana młodego. Jak ani gdzie ją poznał, tego dokładnie nie wiem, ale z tego co później opowiadał, to była prawdziwa lafirynda. Sporo młodsza i atrakcyjna, tak zawróciła biedakowi w głowie, że świata poza nią nie widział. Z każdej strony jej nadskakiwał, spełniał wszystkie zachcianki, a ona… No cóż, mówiąc wprost, ruda małpa przyprawiała mu rogi z kim się tylko dało. Ponoć chłopów w okolicy miała tylu, że sama się w tym już chyba gubiła. — Zbyszek wiedział? Sławek prychnął drwiąco. — Tępy nie jest, musiał wiedzieć. Ale kochał ją i chyba samego siebie o to obwiniał. Cierpliwie znosił wyskoki Malwiny. — Jak się to dalej potoczyło? — W końcu go zostawiła i uciekła. Jakoś przed rokiem, również w okolicach świąt. Zbyszek wrócił z zakupów do domu, a tu po babie ani śladu. Minęło trochę czasu, w końcu zgłosił to na policję, bo Malwina nie dawała znaku życia. Tam niemal od razu uznali, że uciekła. Przeszukali dom, okazało się, że brakuje jej walizki, niektórych ubrań, paszportu… Odkryli, że jakiś facet z tej miejscowości również rozpłynął się w powietrzu. Dodali dwa do dwóch i zamknęli sprawę. Każdy we wsi wiedział, jakie z niej było ziółko, to i mało kogo to zdziwiło. Choć oczywiście nie obyło się bez różnych głupich plotek. — To znaczy jakich? Sławek pokręcił tylko głową. — Nieważne. Zbyszek wystarczająco dużo przeżył, mogli mu tego oszczędzić. Ale było minęło. Widzisz go teraz? Dusza towarzystwa! Ja wiem, może nawet trochę przesadza, ale chciałem ci tylko pokazać, że ty też się z tego otrząśniesz. Chryste, nie mogłem przecież dalej bezczynnie patrzeć, jak pogrążasz się w tym swoim żalu! Nie miej mi tego za złe… ![]() Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady Franek skinął głową, doceniając dobre intencje przyjaciela. Mógł teraz spojrzeć na Zbyszka z nieco innej perspektywy i w zasadzie, gdy się nad tym zastanowił, to jowialny ton i prostackie żarty mężczyzny wydały mu się jakby nieco wymuszone. Nieważne, co mówił, odejście żony chyba jednak wciąż go bolało. Weszli z powrotem do środka. Ogień na kominku zaczął dogasać, dlatego Sławek dorzucił kilka ostatnich klocków drewna. — No, dotleniliśmy się — rzekł, usadawiając się przy stole — to teraz możemy trochę podgonić kolejkę. Na zewnątrz sakramencko duje, mało głowy nie urwie. — Taki macie klimat — skwitował Zbyszek. — Ano taki. Diabeł nam chyba nadał ten pieprzony halny! Dobrze, że przynajmniej wódka jest, to jakoś go przeżyjemy. — Dachu nam chyba nie porwie? Sławek machnął ręką. — Nie powinno… Choć oczywiście i takie przypadki się zdarzają. Bardziej się boję tego, co halny z ludźmi robi. Franek, nie obijaj się, polej no od razu, jak sam wypiłeś! — A co niby z ludźmi robi? — spytał Zbyszek, obserwując napełniający się kieliszek. — No tak, tyś ceper, to nie masz pojęcia… Co robi? W głowach miesza, ot co! — I to porządnie — uzupełnił Franek, przekazując kieliszek Zbyszkowi. — Tak, że potrafią nawet targnąć się na życie. Swoje, a czasem innych. Różnie. Zbyszek zastygł na moment; jedynie jego oczy poruszały się w obie strony, od jednego mężczyzny do drugiego. — Co wy pierdolicie? W jaki niby sposób wiatr miałby wpływać na czyjś umysł? Sławek rozłożył tylko ręce. — Żebym ja to wiedział. Mówię ci tylko, jak jest; ludzie tutaj się go boją, bo i mają ku temu mocne podstawy. Różne wypadki się zdarzają co jakiś czas. O, weźmy choćby Majerczyka, tego z Oleksówek. Pamiętasz go, Franek? — Pewnie, że pamiętam. To był chyba najsilniejszy halny ostatnich lat. Chłop powiesił się w lesie za domem. Znalazł go czternastoletni syn. Zbyszek wychylił kieliszek. — Halny sralny. I bez niego ludzie robią to codziennie na całym świecie. Franek uśmiechnął się krzywo. — Zgoda. Ale gdybyś tak prześledził, kiedy u nas najczęściej do tego dochodzi, wyszłoby, że w trakcie halnego samobójstw jest jakoś dziesięć razy więcej. — I co, wystarczy, że wiatr powieje i człowiek ni stąd, ni zowąd odbiera sobie życie? Franek i Sławek wymienili się spojrzeniami. — Nie do końca — odpowiedział ten drugi. — Z tym Majerczykiem to była bardziej złożona sprawa. Kilka lat wcześniej zdarzył się wypadek. Jechał z żoną i córką do rodziny, czy cholera wie dokąd i zasnął za kierownicą. Samochód uderzył w drzewo. On jakoś z tego wyszedł, za to one… Obwiniał się o to. Syn, ten, co go znalazł, mówił później, że po wypadku to już nie był ten sam człowiek. Franek pokiwał głową na potwierdzenie. — Dokładnie. Jeszcze jedna paskudna historia mi się przypomniała. Gachowie z Wróblówki. Sławek gwizdnął przeciągle. — O tak, ich historia już niemal obrosła legendą. Ile to minęło? A z dobre piętnaście lat. Gachowie mieli córkę, jedynaczkę. Niezłe ziółko z niej było; najpierw wagary, problemy w szkole, później alkohol, a w końcu narkotyki. Rodzice nie wytrzymali. Pomyśleli, że jak ostro zareagują, to się dziewczyna otrząśnie. Wyrzucili ją z domu i odcięli od kasy. Niestety, podziałało wręcz odwrotnie; kilka miesięcy później dowiedzieli się, że przedawkowała. — I co, również przez halny? — ton Zbyszka był raczej sceptyczny. — Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. Nie o nią tu chodzi, a o nich. Po śmierci córki Gachowie odsunęli się od ludzi. Widywano ich w kościele czy w sklepie, ale raczej unikali kontaktów. Minęły tak może dwa, może trzy lata. Pewnego razu przyszedł halny. Potężny był, pamiętam, że w Mieście1) i okolicznych wsiach połamało wtedy naprawdę sporo drzew. Po nim Gachowie zapadli się pod ziemię. Nikt się co prawda temu nie dziwił, bo mieli już opinię odludków, ale czas mijał, a oni wciąż nie dawali żadnego znaku życia. W końcu ktoś powiadomił policję. Zrobił pauzę dla wzmocnienia efektu jak gawędziarz opowiadający dzieciom jakąś starą legendę. Tańczący w półmroku blask kominkowego ognia i przeraźliwe wycie wiatru tylko potęgowały atmosferę. — I? — Zbyszek wyraźnie dał się wciągnąć. — Co znaleźli? — Gachową i Gacha oczywiście. Szkopuł w tym, że ona znajdowała się w kilku różnych miejscach, porąbana na kawałki przez oszalałego męża. Jego nie dałoby się rozpoznać po twarzy; po tym, jak skończył z żoną, podetknął sobie strzelbę pod brodę i wypalił. Koroner orzekł, że do wszystkiego doszło tydzień wcześniej, a więc w trakcie halnego. I co, zaczynasz łapać? — Dalej nie kumam, w jaki sposób wiatr miałby mieszać ludziom w głowach. Franek oparł łokcie na kolanach i nachylił się. — Jak to dokładnie robi, tego nikt nie wie, ale z pewnością nie działa na zupełnie przypadkowych ludzi. Bo zarówno Majerczyka, jak i Gachów od dłuższego czasu coś trapiło. Wyrzuty sumienia, poczucie winy, jakiś niepokój czy żal. Założę się, że jakby zbadać kolejno każdą z podobnych spraw, wniosek byłby jeden: ci ludzie od dłuższego czasu z czymś się zmagali. A halny w końcu przyszedł i pomógł im ze sobą skończyć. Ostatnie słowa ucięły rozmowę niczym gilotyna; zawisła po nich wręcz grobowa cisza. Franek poczuł na sobie pełne troski spojrzenie Sławka i od razu zdał sobie sprawę, co było tego powodem. Posłał przyjacielowi krótkie spojrzenie, pewny, że ten właśnie wyrzuca sobie doprowadzenie tematu do tak brutalnej puenty. Nie bój się, pomyślał, jakby licząc, że Sławek usłyszy. Ja nie zamierzam zrobić sobie krzywdy. Nie zamierzam. |
To nie do końca tak – zaprotestował Marek. – Neurolink przejmie kontrolę nad twoim mózgiem, kiedy będziesz, na przykład, jadł śniadanie. Czy potrzebna ci do tego jakaś szczególna koncentracja? Albo, kiedy będziesz spał. Z ośmiu godzin, które prześpisz, implant zabierze ci góra godzinę.
więcej »Mefisto powiedział, że to był spisek. Że niby podstępnie zwabiłem tutaj tego diabła i znęcałem się nad nim dla własnej, perwersyjnej przyjemności, a później zabiłem, naruszając traktat o zawieszeniu broni.
więcej »Kiedy nie śpimy, jest niemalże takimi, jakimi byliśmy dawniej. Ale nie znasz dnia ani godziny – znieruchomiejesz sięgając po owoc albo zesztywniejesz w pół kroku – i Świadomość.exe znienacka przestaje działać. Wirus śpiączki dba, żebyśmy nie zaznali ciągłości egzystencji.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
Zerwany kwiat
— Marcin Pindel